Żyjący na przełomie V i IV w p.n.e. ateński filozof Platon, jest obecnie, niezależnie od całej swojej bogatej spuścizny intelektualnej, najbardziej znany jako autor mitu o Atlantydzie. Atlantyda, według Platona, miała być, położonym na wielkiej, znacznie większej niż np. Wielka Brytania, wyspie, zaawansowanym cywilizacyjnie imperium, które panowało również nad innymi wyspami i częściami lądu stałego i próbowało podbić zbrojnie także wschodnią część basenu Morza Śródziemnego, skąd zostało jednak odparte przez ówczesnych praateńczyków, przodków Platona. W jakiś czas później, wyspa i całe imperium Atlantydy miały zostać zniszczone w wielkiej katastrofie, potopie połączonym z wybuchami wulkanów i trzęsieniami ziemi. Wszystko to miało się wydarzyć, licząc według współczesnego kalendarza, w okolicach 10 tysiąclecia p.n.e. Jak zadeklarował sam Platon, jego wiedza na ten temat miałaby pochodzić z rodzinnej tradycji ustnej, sięgającej wstecz czasów Solona, ateńskiego polityka żyjącego około dwustu lat przed Platonem. Sam Solon z kolei, miał otrzymać te sensacyjne informacje od egipskich kapłanów w mieście Sais, podczas swojej podróży do kraju nad Nilem.
Od czasów Platona, temat Atlantydy zaczął żyć własnym życiem, ściągając na siebie uwagę i inspirując nakierowane na odnalezienie śladów tej mitycznej cywilizacji, daremne, jak do tej pory, wysiłki przeróżnych bardziej, lub, znacznie częściej, mniej poważnych badaczy.
Mniej poważnych, ponieważ jest dzisiaj oczywiste, że, gdyby trzymać się literalnie opisu Platona, to jego Atlantyda nie mogłaby istnieć. Imperium atlantydzkie byłoby porównywalne wielkością swojego terytorium z imperium rzymskim, a pod względem gęstości zaludnienia znacznie by je przewyższało. I wszystko to w 10 tysiącleciu przed naszą erą, zaraz po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia. Gdyby takie gigantyczne i zaawansowane technologicznie na poziomie przynajmniej epoki brązu, imperium wtedy istniało, pozostałoby po nim wystarczająco wiele śladów archeologicznych, aby można było je dzisiaj znaleźć i prawidłowo zinterpretować. Nawet gdyby Atlantydę zniszczyła jakaś gigantyczna katastrofa naturalna, to zachowałyby się pozostałości takiego wydarzenia, np. krater meteorytowy. W miejscu, skąd, jak sam deklarował, Platon zaczerpnął swoją wiedzę na ten temat, czyli w Egipcie, również, mimo stuleci prowadzonych w tym kraju prac wykopaliskowych, nie natrafiono na najmniejszą nawet wzmiankę o tak rozległej i rozwiniętej, cywilizacji, zniszczonej przez jakąś katastrofę dziewięć tysięcy lat przed naszą erą.
Nie oznacza to jednak, że nie znaleziono nic w ogóle. Zachowały się w Egipcie do dzisiaj, a zatem tym bardziej mogły być dostępne w czasach Solona i Platona, wzmianki o niesłychanie rozwiniętej cywilizacji, panującej w zamierzchłej przeszłości nad dużą wyspą i innymi wyspami i częściami lądu stałego. Cywilizacji, która prawdopodobnie toczyła jakieś spory, w tym i zbrojne, z przodkami Hellenów i która ostatecznie została zniszczona przez wielki kataklizm, konkretnie wybuch wulkanu. Kłopot w tym, że bynajmniej nie była to platońska Atlantyda. Już dawno, zajmujący się tym zagadnieniem badacze, zauważyli bowiem, że gdyby wszystkie opisujące Atlantydę dane liczbowe zawarte w dziełach Platona podzielić przez czynnik dziesięć, to nagle wszystkie elementy tej układanki trafiają we właściwe miejsca. Dokładnie opisuje wtedy Platon tzw. cywilizację minojską, która rozwijała się na Krecie, innych okolicznych wyspach i częściach lądu stałego, w epoce brązu, została zdewastowana przez gigantyczny wybuch wulkanu na wyspie Thera, dzisiaj zwanej Santorynem, w XVII/XVI wieku p.n.e., a następnie uległa najazdowi Achajów – przodków Greków, którzy stworzyli tzw. kulturę mykeńską. Pasuje tu, zarówno, zmniejszona dziesięciokrotnie, platońska geografia, jak i chronologia, skoro działo się to nie dziewięć tysięcy, ale dziewięćset lat „temu”, czyli przed czasami Solona.
Zgodność ta jest na tyle duża, że wykreowany przez Platona atlantydzki mit, wydaje się właśnie tu mieć swoje źródło. Wystarczyłoby, żeby Solon, czy też sam Platon, który również przecież podróżował po Egipcie, błędnie zrozumiał podawane przez gospodarzy dane ilościowe, albo, że sami kapłani, chcąc zrobić na greckim turyście odpowiednie wrażenie, je dziesięciokrotnie wyolbrzymili. Tak czy inaczej, mogłoby się wydawać, że historia Atlantydy tu właśnie, w cywilizacji minojskiej w epoce brązu się kończy.
Tymczasem całe fascynujące zagadnienie w tym miejscu się dopiero zaczyna. Odkładając całkowicie na bok Atlantydę wyfantazjowaną przez Platona, można przecież tą hipotezę bardziej uogólnić. Czy istniała kiedyś na Ziemi rozwinięta, znacznie „ponad stan” określony przez nauki historyczne dla swojej epoki, cywilizacja, która później upadła i pozostawiła po sobie tak mało śladów, że do dzisiaj archeolodzy jej nie odkryli?
No cóż, rozwinięta cywilizacja typu „atlantydzkiego”, czyli cywilizacja na poziomie epoki brązu, lub „wyższym” pod koniec ostatniego zlodowacenia nigdy nie istniała. Można mieć taką pewność, nie tylko ze względu na brak jakichkolwiek śladów archeologicznych. Nie mogłaby bowiem ona istnieć nawet teoretycznie. Cywilizacja jako taka, pojawia się bowiem w momencie przejścia od pozyskiwania żywności za pomocą łowiectwa i zbieractwa, co jest formacją zwaną paleolitem, do wytwarzania pożywienia bezpośrednio w ramach gospodarki rolniczej, czyli neolitu. Z tej samej powierzchni rolnictwo jest bowiem w stanie wygenerować o dwa rzędy wielkości więcej kalorii niż łowiectwo i zbieractwo. Społeczności rolników posiadają dzięki temu znacznie większą, niż łowcy zbieracze, gęstość zaludnienia, a co za tym idzie znacznie intensywniejsze kontakty międzygrupowe i międzyosobnicze. Struktury społeczne są zatem znacznie bardziej skomplikowane i pojawiają się ludzie zajmujący się czymś innym niż tylko pozyskiwaniem i przetwórstwem żywności, oraz rozwijają się dalekosiężne sieci wymiany idei, genów i towarów. Społeczności rolnicze, będące, z ekologicznego punktu widzenia, w stanie symbiozy ze swoimi uprawami i hodowlami, różnią się od łowców zbieraczy, ekologicznych drapieżników szczytowych, jeszcze jedną ważną cechą. O ile społeczeństwa paleolitu są stabilne i po największych nawet, innych niż całkowite wymarcie, losowych wstrząsach i zaburzeniach, zawsze wracają do pierwotnego stanu równowagi, o tyle układy symbiotyczne stabilne nie są. W związku z tym cywilizacja rolnicza nie tylko doznaje co jakiś czas, katastrof i upadków, ale przede wszystkim jest zdolna do rozwoju i stopniowego wzrostu złożoności i poziomu cywilizacyjnego. Rozwój ten jednak, chociaż, w porównaniu z paleolitem, błyskawiczny, jest wciąż na tyle powolny, że właściwie niedostrzegalny w skali ludzkiego życia. Od powstania rolnictwa, do pojawienia się miast, pisma, metalurgii, czy dalekosiężnej żeglugi morskiej, tego wszystkiego, czego od „poważnej” Atlantydy byśmy oczekiwali, musi upłynąć przynajmniej kilka tysięcy lat. Jednocześnie powstanie rolnictwa jest możliwe tylko w sprzyjających warunkach klimatycznych, które na Ziemi nastały dopiero z końcem ostatniego glacjału, epoki lodowcowej i początkiem cieplejszego okresu, interglacjału, zwanego holocenem. Rozwinięta cywilizacja atlantydzka musiałaby więc powstać zaraz, najdalej w ciągu kilkuset lat, po ustąpieniu lodowców, a najpewniej nawet przedtem, na co zwyczajnie nie miałaby czasu.
Żadna zatem rozwinięta, miejska cywilizacja u zarania holocenu nie mogłaby istnieć. Aby osiągnąć przynajmniej poziom epoki brązu, społeczności rolnicze musiały przejść długą, trwającą wiele tysiącleci, drogę, dobrze opisaną zarówno przez badania archeologiczne, jak i modele teoretyczne. Tyle właśnie, ile potrzebowała oryginalna epoka brązu. Atlantyda, niezależnie od tego, co konkretnie było inspiracją Platona, nie istniała. Holocen był na to wtedy zbyt młody, a w poprzedzającej go glacjale, powstanie niezbędnego cywilizacji rolnictwa było w ogóle niemożliwe.
Ale czy aby na pewno? Będące warunkiem koniecznym istnienia Atlantydy rolnictwo, nie mogło, co prawda, zostać wynalezione w poprzedzającym holocen glacjale, w Polsce zwanym vistulianem, lub zlodowaceniem północnopolskim. Ale przecież vistulian też nie trwał wiecznie. Poprzedzony był bardzo podobnym do obecnego holocenu, cieplejszym interglacjałem, zwanym eemianem, który przypadł na okres 130-115 tysięcy lat temu. Eemian trwał zatem nawet nieco dłużej niż współczesny nam holocen, był też od niego o 2-3 stopnie cieplejszy. Mimo to, według naszej obecnej wiedzy, żadnej próby, a przynajmniej udanej próby, przejścia do neolitu, wynalezienia rolnictwa i zbudowania cywilizacji wtedy nie podjęto. Ba, eemian, nie tylko nie spowodował rewolucji neolitycznej przed 120 tysiącami lat, że o powstaniu wtedy bardziej złożonej cywilizacji nie wspominać, ale nawet nie znalazł żadnego odbicia w istniejącym wtedy paleolicie. Mimo sporych, większych niż holoceńskie, zmian klimatycznych, a co za tym idzie także zmian zasięgu występowania roślin i zwierząt, które zbierali i na które polowali ówcześni ludzie, ich narzędzia …wcale się nie zmieniły i eemian w paleolitycznych kulturach w ogóle w żaden wyraźny sposób się nie zaznaczył. Skoro holocen spowodował przejście od łowiectwa do rakiet kosmicznych i komputerów, to dlaczego eemian miałby nie spowodować …nic?
Oczywiście, oprócz podobieństw, pomiędzy eemianem i holocenem były również i różnice. Inaczej niż na początku holocenu, w eemianie nasi przodkowie z gatunku Homo sapiens bytowali wyłącznie w Afryce. Jednak najważniejszy holoceński ośrodek powstania rolnictwa, bliskowschodni, położony na terenach dzisiejszych Iranu, Iraku, Turcji, Syrii i Izraela, „Żyzny Półksiężyc”, nie był w eemianie bynajmniej bezludny. Zamieszkiwali go przedstawiciele innych gatunków z rodzaju Homo, z których najlepiej poznanym i zbadanym jest Homo neanderthalensis, zwany neandertalczykiem.
Kultura neandertalska, zwana mustierską, nie zmieniała się przez setki tysięcy lat, nie reagując na nadejście i odejście kolejnych glacjałów i interglacjałów, nie wykazując też żadnych lokalnych wariacji i regionalizmów. Niemniej, kultura współczesnych neandertalczykom Homo sapiens długo nie zmieniała się również. Stałość i niezmienność społeczeństw paleolitycznych, neandertalskich tak samo jak ludzkich, jest, jak już autor wspomniał, wymuszona przez samą przyrodę i potrzeba bardzo silnych bodźców, żeby ten stan równowagi opuścić. Wreszcie, chociaż neandertalczycy długo nie wprowadzali w swoim trybie życia żadnych zmian, w końcu jednak, tuż przed swoim ostatecznym wymarciem, zaczęli to robić, tworząc znacznie bardziej zaawansowaną kulturę szatelperońską. Twierdzenie, że neandertalczycy nie byli zdolni do wynalezienia rolnictwa tylko z powodu własnych ograniczeń intelektualnych, byłoby więc, co najmniej przedwczesne.
Zamieszkujący w eemianie Europę i Azję neandertalczycy, czy ówcześni afrykańscy Homo sapiens, czy też jeszcze inne, słabo do dzisiaj rozpoznane, gatunki rodzaju Homo, mogły zatem w zasadzie przeprowadzić rewolucję neolityczną. Paradoksem jest zatem fakt, że w odróżnieniu od Atlantydy w holocenie, o rząd wielkości starsza Atlantyda w eemianie, teoretycznie byłaby możliwa. Atlantyda eemiańska potyka się jednak o ten sam problem co Atlantyda holoceńska. Brak jakichkolwiek śladów archeologicznych. Oczywiście chodzi tu o znaleziska sprzed ponad stu tysięcy lat, które, z tego właśnie tytułu, będą zawsze dużo mniej liczne i gorzej zachowane niż pozostałości ludzkiej aktywności z czasów holocenu. Niemniej archeologia dysponuje jednak pewną ilością stanowisk z okresu eemianu. Niestety, są to, bez wyjątku, pozostałości kultur łowiecko-zbierackich. Oczywiście nie przesądza to jeszcze o definitywnym nieistnieniu eemiańskiej Atlantydy, ale na pewno znacznie ogranicza jej ewentualne rozmiary, zarówno w sensie geograficznym, jak i cywilizacyjnym właśnie. Gdyby cywilizacja eemiańska osiągnęła stadium rewolucji przemysłowej, w ogóle by nie upadła i istniałaby do dzisiaj. Zapewne przetrwałaby także zlodowacenie, gdyby zdążyła stać się cywilizacją globalną, na poziomie naszego XVI-XVIII wieku. Imperia takie, jak rzymskie, z epoki żelaza, czy brązu, vistulianu by nie przeżyły, ale pozostawiłyby ślady wystarczająco liczne i wyraźne, żeby zostać do tej pory znalezione.
Górną granicą eemiańskiej Atlantydy, maksymalnym poziomem rozwoju, jaki mogła osiągnąć, zanim powracające lodowce starły ją z powierzchni planety, jest zatem późny neolit, odpowiednik Sumeru, egipskiego Starego Państwa, amerykańskich Majów, czy Inków. To i tak bardzo dużo. Istniałyby już miasta, pismo, a nawet tak imponujące zabytki jak egipskie piramidy IV dynastii. Mogłyby też one nadal pozostawać nieodkryte, bo przez ponad sto tysięcy lat zerodowałyby do tego stopnia, że nie odróżniałyby się już od pagórków powstałych w sposób naturalny. Teoretycznie jednak, pomieszczenia wewnątrz takich piramid, mogłyby przechować swoją zawartość w miarę nienaruszoną, aż do dzisiaj. W wersji maksymalnej, to mogłoby być nawet całe kompletne archiwum, które, pewna już, w obliczu stale pogarszającego się klimatu, swojego końca, ta zapomniana cywilizacja mogłaby chcieć po sobie zostawić.
Prawdopodobieństwo jednak tak fenomenalnego odkrycia, jest zbyt znikome, aby opierać na nim jakiś poważny program badawczy. Nagroda jest, co prawda, oszałamiająco wielka, ale szansa na jej otrzymanie, tak mikroskopijna, że ich iloczynu, czyli wartości oczekiwanej, nie warto nawet brać pod uwagę. Na szczęście jest inny, bardziej obiecujący, sposób znalezienia jakichś śladów Atlantydy.
Samo powstanie cywilizacji jest przecież, jak już autor wyżej wspominał, konsekwencją wynalezienia rolnictwa i w eemianie nie mogło być inaczej, czy ówczesna Atlantyda byłaby ludzka, stworzona przez Homo sapiens, czy nieludzka, neandertalska, czy denisowiańska. Poszukiwanie śladów eemiańskiego rolnictwa, miałoby, co prawda i tak niewielkie szanse na sukces, ale zawsze byłyby to szanse o rzędy wielkości większe niż szanse na odkrycie zabytków eemiańskiej architektury czy nawet piśmiennictwa.
Zagłada eemiańskiej Atlantydy byłaby bezpośrednio spowodowana oczywiście upadkiem atlantydzkiego rolnictwa, zatem nie można oczekiwać, że jakiś atlantydzki udomowiony gatunek zboża, czy grochu istniałby w niezmienionej formie do dzisiaj. Odmiany uprawne, nawet jeżeli w ogóle przeżyły vistulian, to na pewno wtórnie zdziczały. Zawsze jednak powinny pozostać po takim ewolucyjnym incydencie jakieś ślady, choćby w genomie tych roślin. Pewne światło na tą tajemnicę może rzucić fakt, że (powtórne?) powstanie rolnictwa w holocenie było na terenie Żyznego Półksiężyca wręcz błyskawiczne i nastąpiło zaraz po ustąpieniu lodowców i ociepleniu klimatu. Gdyby pierwsze uprawiane tam gatunki, zwłaszcza pszenica i jęczmień były potomkami roślin żmudnie wyhodowanych w eemianie przez Atlantów, nie stanowiłoby to niespodzianki. Tłumaczyłoby to też, przynajmniej do pewnego stopnia, dlaczego cywilizacja eemiańska, jeżeli w ogóle powstała, to nie zdążyła się rozwinąć przed końcem interglacjału w stopniu, który uchroniłby ją przed upadkiem. Udomowienie koniecznych upraw trwało po prostu zbyt długo. Podobne zjawisko zaszło przecież w holoceńskiej Ameryce, gdzie również cywilizacja, z powodu bardzo czasochłonnego udomawiania kolejnych gatunków, nie zdołała nigdy samodzielnie osiągnąć więcej, niż późny neolit i gdyby tylko ona istniała na planecie, upadłaby zapewne wraz z nadejściem kolejnego glacjału.