Jak zostać wieśniakiem, czyli rzecz o pływaniu w kisielu

Rafał Ziemkiewicz, w czasach, kiedy nie był jeszcze nadwornym propagandystą partii genetycznego patriotyzmu, tylko niezależnym, samodzielnie myślącym, a przy tym naprawdę błyskotliwym publicystą, porównał był życie w Polsce do pływania w kisielu. Niby można prowadzić biznes, niby można samodzielnie w coś, choćby budowę domu, zainwestować, nawet leczyć się w „państwowej bezpłatnej służbie zdrowia” można, ale wszystko to tylko kosztem olbrzymiego wysiłku. Takiego, jakiego wymaga właśnie pływanie w kisielu. Ponieważ pływają w nim wszyscy, w związku z tym mało kto odczuwa to jako dolegliwość. Dopiero wyjazd do krajów cywilizowanych, Francji, Wlk Brytanii, czy Szwecji, powoduje, że nagle z kisielu przeskakuje się do czystej wody i pływaka ogarnia rozkoszne zdumienie, że – okazuje się – można! Sprawy, które były nie do urzędowego przebrnięcia w Polsce, w takiej Szwecji załatwiane są od ręki przez Internet. W krajach jeszcze bardziej rozwiniętych, np. w USA, takich spraw, jak „pozwolenie na budowę” w ogóle się w żadnym urzędzie nie „załatwia”. Czy łatwo można się w tej materii z Ziemkiewiczem zgodzić? I tak i nie. Obiektywnie miałby on oczywiście rację. Nie sposób jednak powstrzymać się w tym miejscu od złośliwej uwagi, że to właśnie PiS, partia, której ostatnio RAZ stał się fanatycznym wyznawcą, w trakcie swoich rządów próbowała, a po ich utracie przynajmniej postulowała, ów kisiel jak najbardziej zagęścić, bo w czystej wodzie lepsi pływacy (czyli ludzie zdolniejsi, pracowitsi i oszczędniejszy), w żargonie nowych idoli RAZa „bogaci i wpływowi”, radzą sobie dużo lepiej niż „biedni i potrzebujący”, a przecież do tego dopuścić w żaden sposób nie można.

 

Sam autor niniejszego bloga, chociaż poglądy ma skrajnie liberalne, na pograniczu libertarianizmu i uważa ludzi prowadzących swój własny biznes za należących do grupy najbardziej wartościowych członków społeczeństwa, to sam jednak do zostania jednym z nich nie ma odpowiednich cech charakteru. Przede wszystkim jest na to zbyt leniwy. Swoje osobiste wrażenia z pływacko-kisielowej przygody, może zatem opisywać nie z pozycji samodzielnego biznesmena, tylko od niejako drugiej strony – jako inwestor.

 

W ciągu ostatnich kilku lat bowiem autora niniejszego eseju, także również dzięki aktywności publicystycznej, stało się stać być na wybudowanie sobie porządnego domu i przeprowadzkę do niego. Ta ostatnia czynność, zresztą jeszcze nie zakończona, wymusiła na mnie ograniczenie częstotliwości wpisów na blogu, mam nadzieję, że przejściowo. Ten wpis, na przekór zasadzie, którą staram się tu zachować, a która wymaga, by nie pisać o sobie, ale o rzeczach interesujących szerszą publiczność, poświęcę na opis własnych zmagań z kisielem. Być może jednych on rozbawi, a dla drugich, planujących podobną zmianę w życiorysie, okaże się przydatny.

 

Aby zbudować dom, przede wszystkim trzeba mieć gdzie to uczynić. Potrzebna jest działka. I już na tym etapie zaczyna się kisiel. Potrzebna jest nie jakakolwiek działka, ale działka uznana przez urzędasów za „budowlaną”. Państwo polskie cechuje bowiem, sięgające jeszcze czasów komuny, przekonanie, że najcenniejsze, najbardziej wartościowe i szczególnie wymagające ochrony przed swoimi formalnymi właścicielami są grunty użytkowane rolniczo. Stąd, jeżeli w rejestrze gruntów jakaś działka jest wpisana jako „rolnicza”, dla naszych celów jest praktycznie nieprzydatna. Można co prawda spróbować jej tzw „odrolnienia”, co jednak wiąże się z wysokimi opłatami, albo liczyć na możliwość wybudowania tzw „siedliska”, ale ta z kolei możliwość zależy od bardzo daleko posuniętej życzliwości urzędników. Świadomi tego stanu rzeczy wybraliśmy wraz z żoną działkę nie obciążoną powyższą wadą, co i innym polecamy. Oczywiście potrzebna działka powinna mieć i inne pożądane cechy. Powinna być w miarę dobrze skomunikowana, żeby dało się do niej dotrzeć latem i zimą, powinna być uzbrojona przynajmniej w prąd, jeżeli już nie w inne media, nie powinna być zbyt mała, bo sąsiedzi wlezą na głowę, ani zbyt duża, bo pracy w ogrodzie będzie za wiele. Gdzieś tak między 1000, a 3000 m2 przebiega moim zdaniem optimum. Oczywiście, jeżeli ktoś nie jest na tyle bogaty, że buduje sobie nie dom, ale rezydencję, ze służbą, ogrodnikiem, etc, ale to już zupełnie inny segment rynku.

 

Oczywiście działka, posiadająca wszystkie wymagane zalety na raz, posiada jeszcze jedną cechę do kompletu – jest potwornie droga. Zgodnie z prawem popytu i podaży owa drogość wynika z małej podaży, o przyczynach czego napiszemy później. Na razie zaznaczyć trzeba, że aby uniknąć przepłacania, należy wybrać działkę, której brakuje kompletu wszystkich pożądanych cech, ale, co do której można się spodziewać, że owych cech (np. droga, prąd, wodociąg) nabędzie w wyobrażalnej przyszłości.

 

Taką drogę właśnie obraliśmy. Dodatkowo pomógł nam łut szczęścia, albowiem zakupu dokonaliśmy na wiosnę 2006 roku, tuż przed gwałtownym boomem na rynku nieruchomości i związanym z tym gwałtownym wzrostem cen. Wystarczy zaznaczyć, że ceny działek w tej okolicy, w ciągu dwóch lat wzrosły ponad sześciokrotnie. A i teraz, pomimo spadku cen nadal przewyższają kwotę, którą zapłaciliśmy, ponad cztery razy. Można by rzec interes życia.

 

Wyjaśnimy teraz, dlaczego odpowiednie działki budowlane są takie drogie, czyli dlaczego ich podaż jest tak mała. Otóż, aby w ogóle wybudować cokolwiek, nawet na działce, która nie jest bezcennym terenem rolnym, należy zrobić kolejny dystans w kisielu. Potrzebna jest deklaracja władzy, co mianowicie na danej działce można wybudować. Czy dom jednorodzinny, czy wielorodzinny, sklep, fabrykę butów, hurtownię, etc. Taka deklaracja przybiera dwojaką formę. Pierwszą z nich jest tzw. „plan zagospodarowania przestrzennego” Jest on uchwalany przez gminę i dotyczy zwykle stosunkowo dużego obszaru, zdarzają się nawet plany obejmujące gminę jako całość. Plan ów określa czasami bardzo detalicznie i szczegółowo, jakie budynki gdzie mogą być wybudowane, jakiej wysokości, szerokości i długości, ile mogą mieć kondygnacji, a ile miejsc parkingowych, jaki kolor mogą mieć elewacje, a jaki dach, etc.

 

Co by negatywnego, o planach miejscowych nie napisać, np że stanowią poważne ograniczenie dysponowania swoim mieniem, nie zmieni to faktu, że plany miejscowe nie są jeszcze wcale takie najgorsze. Z góry konkretnie wiadomo, co, na jakiej działce można postawić, można więc dokonać racjonalnego wyboru przy zakupie. Równocześnie plan stanowi bardzo mocne zabezpieczenie, przed szarogęszeniem się gminnych i powiatowych urzędników. Jeżeli Twój projekt jest zgodny z planem – jesteś kryty i zabezpieczony przed dalszymi widzimisię władzy. Inaczej jest w przypadku, kiedy planu miejscowego nie ma. Wtenczas potrzebna jest tzw „wuzetka”, czyli „decyzja o warunkach zabudowy” wydawana przez gminnych urzędników dla konkretnej działki. „Wuzetka” jest, w przeciwieństwie do planu, wydawana po całkowitym uważaniu, przepisy są bowiem w tej materii wyjątkowo niejasne i zagmatwane. Jakie olbrzymie pole do patologii, korupcji i dalszego gęstnienia kisielu to otwiera, nie trzeba już chyba uzasadniać.

 

Władza lokalna doskonale rozumie jak potężnym instrumentem władzy i dochodów są „wuzetki” i  nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z takiego użytecznego narzędzia. Stąd też plany miejscowe, choć ostatnio przyśpieszono ich uchwalanie, nadal są w kraju rzadkością. A wuzetki codziennością, co do której nie należy się dziwić, że „tak jakoś” nie może być wydana w kształcie w jakim chciałby ją mieć właściciel działki, przynajmniej dopóki interesant nie odkryje jak „zaprogramować” urzędnika na życzliwość. To też powoduje, że działki, na które jednak udało się uchwalić plan, lub też wyszarpać, wyżebrać, zachachmęcić, etc, wuzetkę, są stosunkowo nieliczne i dlatego nieproporcjonalnie drogie. Nasza działka, w chwili zakupu, planu, co prawda jeszcze nie miała, ale w ciągu roku udało się go gminie uchwalić. Plan miejscowy, oprócz innych swoich zalet, powoduje też automatyczne „odrolnienie” danego terenu, co jak już wspomniano jest zauważalnym ułatwieniem w pokonywaniu kisielowego dystansu.

 

W momencie więc, kiedy mamy już działkę z uchwalonym planem, (lub wuzetką) przepłynęliśmy już ponad połowę dystansu. Potrzebny jest jeszcze projekt, który musi być do wymogów planu dostosowany. Można zamówić cały od nowa, można kupić gotowy i tylko dostosować go do konkretnej działki. Obecnie dostępne są na rynku tysiące projektów domów w rozmaitych stylach, kształtach i rozmiarach, do wyboru do koloru. Chociaż ta druga opcja przeklinana jest przez zawodowych architektów, jako „nie dająca szans na wyrażenie swojej osobowości” ,my, nie odczuwając potrzeby wyrażania swojej osobowości, a jedynie potrzebę mieszkania, wybraliśmy właśnie nią. Pozostają jeszcze media. Prąd, woda, gaz, kanalizacja, przy czym prąd jest w zasadzie konieczny. W celu zaopatrzenia w wodę można wywiercić studnie, ścieki odprowadzać do szamba, czy nawet przydomowej oczyszczalni ścieków (bardzo dobrze funkcjonujące urządzenia), o ile plan na to pozwala. Gaz można mieć ze zbiornika, lub założyć ogrzewanie olejowe, groszkowe, czy nawet elektryczne (w tym pompę ciepła). No, ale bez prądu się nie obejdziemy.

 

Potrzebujemy zatem od miejscowego zakładu energetycznego dokument zwany „warunkami przyłączenia”, lub od razu umowę przyłączeniową. Uzyskuje się ją dosyć łatwo, w końcu zakłady energetyczne, mimo że dopiero niedawno zaczęły tracić monopol na dostawy prądu, już od dłuższego czasu, w przeciwieństwie do urzędów, funkcjonują na zasadach komercyjnych. Umowę więc podpisać łatwo, znacznie trudniej ją wyegzekwować. Poślizgi w terminach faktycznego wykonania przyłącza, rzędu roku i więcej, są normą. Monopolista się nie śpieszy, bo przecież klient i tak nie zając. No, ale na tym etapie potrzebna nam wyłącznie sama umowa.

 

Mając już komplet dokumentów, występujemy do starosty o pozwolenie na budowę. Miażdżąca większość poświęconej zagadnieniom budowlanym medialnej publicystyki koncentruje się właśnie na tym dokumencie, naprawdę jednak, jak już wspomnieliśmy, kisiel najgęściejszy jest w okolicach wuzetki/planu miejscowego i tu jest właściwe wąskie gardło. Jeżeli nasz projekt jest zgodny z planem/wuzetką, pozwolenie na budowę jest czystą formalnością, pozbawioną jakichkolwiek utrudnień. I tak uzbrojeni w pozwolenie możemy rozpoczynać naszą budowę.

 

Wróćmy teraz jeszcze na chwilę do samego projektu. W końcu w nim właśnie będziemy mieszkać. Pisałem już, że projektów gotowych jest takie zatrzęsienie, że właściwie nie ma potrzebny zamawiać projektu nowego, wielokrotnie droższego, no chyba, że ktoś chce specjalnie wyrazić swoją osobowość i za to zapłacić. Wybranie najbardziej dopasowanego do potrzeb inwestora projektu jest sprawą indywidualną, dobrze jest jednak pamiętać o następujących zasadach. Wejście do budynku powinno się znajdować od strony północnej, natomiast salon i inne największe pomieszczenia powinny mieć okna wychodzące na południe. Pomieszczenia małe nie powinny mieć okien zachodnich. Sam budynek powinien być jak najmniej rozczłonkowany, najlepiej jak jest to jedna zwarta bryła. Oczywiście nie zawsze da się to osiągnąć, ale powinno się do tego dążyć. Wynika to z konieczności zminimalizowania kosztów ogrzewania. Koszty te bowiem, wynoszą grubo powyżej 50% (zwykle 60-70%) wszystkich kosztów eksploatacyjnych naszego domu. Każda oszczędność w tym obszarze będzie zatem wymierna. Oczywiście nie należy wylewać dziecka z kąpielą i inwestować w „energooszczędność” naszego domu bez żadnego opamiętania. Skończymy wtedy bowiem w czymś w rodzaju stacji kosmicznej, w której nawet okna są nieotwieralne, a nakłady poniesione na „energooszczędność” zwrócą się dopiero po …kilkuset latach.

 

Wbrew pozorom wybranie sposobu ogrzewania domu jest kwestią drugorzędną. Najważniejsze jest odpowiednie ocieplenie. 15 cm na podłodze i ścianach, oraz 25 cm na poddaszu można uznać za przyzwoite. Dalsze pogrubianie izolacji daje już niewielki zysk energetyczny w porównaniu z kosztami. Co do okien, to większość produkowanych obecnie modeli można uznać za zadowalające. Lansowane zaś co jakiś czas wynalazki w rodzaju okien z argonem, czy nawet kryptonem, są zdecydowanie za drogie w stosunku do efektów. Tym bardziej w momencie, kiedy gaz wypełniający przestrzenie między szybami się ulotni.

 

W momencie rozpoczęcia budowy, niżej podpisany pragnął mieć właśnie dom maksymalnie „energooszczędny”, czy wręcz „pasywny”. W trakcie jednak zbierania informacji na temat konkretnych rozwiązań, typu gruntowych wymienników ciepła, rekuperacji, czy pomp ciepła, wszystkie one po kolei spadały z listy inwestycji. Są to bowiem, wymagające bardzo dużych nakładów inwestycyjnych, typowe zabawki dla bogaczy i ich okres zwrotu jest po prostu zdecydowanie za długi. Mają one sens ekonomiczny dopiero w pewnej skali, gdzieś powyżej 500-700 m2 powierzchni użytkowej, najlepiej jeszcze z basenem, nie wynaleziono bowiem do tej pory lepszego nad pompę ciepła sposobu na podgrzewanie wody w basenie. Ale dom o takiej powierzchni, to już nie jest dom, ale raczej rezydencja człowieka bogatego. W budynkach o skromniejszych gabarytach wszystkie te urządzenia, owszem, pracują bardzo dobrze. Dopóki się nie zepsują. Albo dopóki zakład energetyczny nie odłączy zasilania na tydzień, lub dwa, jak to ostatnio miało miejsce w kilku miejscach w Polsce.

 

Ostatecznie wybudowaliśmy podwójny system grzewczy z pieca gazowego i kominka z tzw „płaszczem wodnym”. Sercem układu, do którego doprowadzone są wszystkie źródła ciepła jest olbrzymi, tysiąclitrowy zbiornik, a właściwie dwa zbiorniki na wodę grzewczą i użytkową wbudowane jeden w drugi. Na parterze zrobiliśmy ogrzewanie podłogowe, na piętrze i w łazienkach klasyczne grzejniki, „kaloryfery”. Do tego dochodzi jedyny element „ekologiczno-energooszczędny” który ostał się z opisanej powyżej inwestycyjnej rzezi. To kolektor słoneczny zwany też „solarem”. Przetwarza on energię światła słonecznego na energię cieplną, którą przesyła do zbiornika z ciepłą wodą. Tak naprawdę, ekonomiczność owego solara też pozostawia wiele do życzenia, co najwyżej zwraca się on „na styk”, ale w tym przypadku bardziej chodzi o wygodę. Od maja do września, a nawet, o ile tylko pogoda w miarę dopisuje, w kwietniu i październiku, zapewnia on w 100% ciepłą wodę użytkową do bardzo nawet rozrzutnej kąpieli, bez konieczności palenia w czymkolwiek, włączania pieca, termy, etc… Dodatkowo wspomaga on centralne ogrzewanie. Mój egzemplarz jeszcze w listopadzie potrafił podnieść temperaturę wody w zbiorniku o 4-5 stopni, a i w grudniu, mimo wyjątkowo paskudnej w tym roku pogody, zdążył się parę razy włączyć. Kolektor słoneczny – rurowy (bo są i płaskie – tańsze lecz o gorszych parametrach pracy) mogę zatem, w przeciwieństwie do pozostałych wzmiankowanych urządzeń, polecić każdemu, kto ma jakieś niezacienione, nasłonecznione miejsce na dachu.

 

No dobra, wybudowaliśmy nasz dom (przebieg inwestycji ze strony „technicznej” to temat na zupełnie odrębny esej), to możemy w nim zamieszkać? W żadnym przypadku! Nie zapominajmy, że cały czas pływamy w kisielu. Aby formalnie zakończyć budowę potrzebne nam jest nie co innego, jak właśnie „pozwolenie na użytkowanie”. W przypadku domów jednorodzinnych zdobywa się je według „uproszczonej” procedury i należy złożyć w powiatowym inspektoracie nadzoru budowlanego (pozwolenie na budowę zdobywaliśmy w starostwie powiatowym, a pozwolenie na użytkowanie w powiatowym inspektoracie. To dwa osobne urzędy i dwa komplety zatrudnionych tam urzędasów) jedynie odpowiednią kupkę papierów:

 

 

– Oryginał dziennika budowy z wpisem geodety uprawnionego o wytyczeniu obiektu na gruncie

– Oświadczenie kierownika budowy

– Powykonawczą inwentaryzację geodezyjną terenu

– opinia mistrza kominiarskiego

– protokół lub oświadczenie osoby posiadającej wymagane kwalifikacje o wykonaniu instalacji elektrycznej wewnątrz budynku

– protokół z odbioru instalacji gazowej oraz próba jej szczelności

 Oryginały protokołów odbioru przyłączy:

– Instalacja elektryczna

– Instalacja wodna

– Instalacja kanalizacyjna

– Instalacja gazowa

– Kopia świadectwa charakterystyki energetycznej

– kopie rysunków wchodzących w skład zatwierdzonego projektu budowlanego, z naniesionymi zmianami, a w razie potrzeby – uzupełniający opis.

– Atest higieniczno-sanitarny zamontowanego zbiornika na nieczystości wystawiony imiennie lub oświadczenie kierownika budowy o szczelności wykonanego szamba

– Kopię decyzji o pozwoleniu na budowę

 

Jak widzimy jest to zupełna prościzna.

 

Po zebraniu owej kupki i złożeniu jej w inspektoracie, odczekujemy trzy tygodnie, które ma rzeczony organ na wniesienie sprzeciwu i już możemy się rozkoszować mieszkaniem w naszym nowym domu. Przepłynęliśmy ów kisiel szczęśliwie kończąc tym samym proces inwestycyjny.

 

Owa opisana powyżej urzędowa droga przez mękę, zgodnie z obserwacją Ziemkiewicza, daleko odbiega od tego, co w podobnych okolicznościach muszą przejść obywatele krajów od Polski normalniejszych, USA, Francji, czy Szwecji. Niemniej, trzeba zaznaczyć, że od czasu wyzwolenia Polski z rządów genetycznych patriotów ów kisiel zdecydowanie rzednie. Przed rozpoczęciem budowy autor eseju był przerażony czekającą go urzędniczą mordęgą. Tym bardziej, ze miał w pamięci okres, kiedy w rządzonej przez Kaczyńskiego, wtedy prezydenta Warszawy, później całej Polski, stolicy, z powodu wdrożonej przez onego „walki z korupcją” nawet proste zarejestrowanie nowego, prosto z salonu, samochodu, przypominało pływanie już nie w kisielu, ale wręcz w betonie i zajmowało w sumie kilka dni, na które trzeba było wziąć urlop i spędzić je w urzędzie. Zbudowani swoimi sukcesami w tej materii na terenie Warszawy, genetyczni patrioci usiłowali później zabetonować całą Polskę. Żeby już nigdy żaden „bogaty i wpływowy” nie mógł się wynosić nad prostego patriotę – człowieka (bez) pracy.

 

Nastawiony zatem byłem wyjątkowo pesymistycznie. Tym większe było zaskoczenie i miłe rozczarowanie, kiedy się okazało, że nie taki diabeł straszny. Przepisy może i nadal są skomplikowane i wewnętrznie sprzeczne, ale diametralnie zmieniło się podejście urzędników do ich egzekwowania. Urzędnicy gminni, a w pewnej mierze i powiatowi okazali się mili, uprzejmi, a czasami nawet pomocni. Skąd taka zmiana?

 

Wydaje się, że przynajmniej częściowo jest to niezamierzony, ale pozytywny rezultat reformy samorządowej. Gminy zyskały na niej na tyle samodzielności, że mogły się jakoś wewnętrznie, także pod kątem „przyjaźni do obywatela” zróżnicować. Przynajmniej w niektórych gminach, jak w mojej obecnej, zwyciężył pogląd, że warto się jednak postarać, aby przyciągnąć i zadowolić mieszkańców, bo to przekłada się na realny wzrost dochodów i możliwości. Wójt rozwijającej się gminy może zostać burmistrzem, burmistrz, prezydentem. Dysponują też coraz większym budżetem. Inne gminy wybrały z kolei walkę z „inwazją hipermarketów” i obrzydzanie życia swoim mieszkańcom na wszystkie dostępne dla siebie sposoby. Pouczająca jest tu, znana autorowi z autopsji, historia „życzliwych”, nie rzucających kłód pod nogi, Skierniewic i „patriotycznego” i „broniącego polskiego rynku i miejsc pracy” Łowicza. Skończyło się na tym, że mieszkańcy Łowicza najpierw zaczęli jeździć na zakupy do Skierniewic (przy wlocie szosy łowickiej powstało tam całe centrum handlowe), a następnie się tam …przeprowadzać. Dopiero wtedy patrioci z Łowicza musieli pójść po rozum do głowy. Rozwinęła się, jednym zdaniem, konkurencja między gminami o przyciągnięcie mieszkańców i inwestorów i to cała zagadka. Szkoda, że ów mechanizm nie działa tak dobrze w skali całego kraju. Niemniej jednak działa. Na dole, niepostrzeżenie, nie czekając na wielkie reformy i ofensywy legislacyjne, Polska coraz bardziej normalnieje i coraz bardziej zaczyna przypominać kraje cywilizowane. Jest to również powód, dla którego PiS i w ogóle genetyczny patriotyzm tak bardzo nienawidzą samej idei samorządności, czy, uchowaj Zimny Lechu, autonomii. Ich idealne państwo jest bowiem w 100% scentralizowane, a wszelkie organa wykonują tylko polecenia z góry i przesyłają do niej raporty. Nikt nie śmie niczego uczynić na własną rękę a w całym kraju panuje jednolicie socja…, tj tfu!, „solidaryzm”.

 

Na całe szczęście obecna partia genetycznych patriotów popełniła spektakularne polityczne samobójstwo, zatem potrwa jakiś czas, zanim znów się oni zorganizują, a z nieubłagalnych biologicznie powodów, będzie to siła znacznie od PiSu słabsza.

 

20 myśli na temat “Jak zostać wieśniakiem, czyli rzecz o pływaniu w kisielu

  1. Pierwsze co to gratuluję domu, trzymam kciuki :)Mam nadzieję, że tereny są atrakcyjne ;)Jedno z mych marzeń, i jeden z moich głównych życiowych celów. Każdy kto ma ambicję, wiedzę i chęci.Chęci by wyrwać się z miejskiego „Kołchozu”.Może sobie, czy to mniejszy, czy to większy domek, wybudować. Hodowle kur założyć, i krowy na łące zaganiać 😉 (HAHA – taki żart) I na mnie przyjdzie czas, jak na razie jestem osobą młodą.Co do stowarzyszenia G.P. i ogromnej biurokracji. Powiem tak, co z tego, że pożegnaliśmy „komunę”, skoro mentalność pozostaje na pokolenia. To nie takie proste…W sądach, urzędach, spora część osób tam pracujących za komuny pracuje do dziś. Pilaster władza jest w rękach większości(biedoty).Pozdro, i powodzenia.

    Polubienie

  2. Też ubolewam nad Ziemkiewiczem… Szkoda chłopa. Muszę mu oddać sprawiedliwość, że chyba w kierownictwie PO faktycznie zadrżało na myśl, jaki będzie ich los i reputacja po reformach (vide Buzek czy Balcerowicz). I niestety, po niezbyt zaciętej walce wewnętrznej, popędzili za peletonem współczujących ofiarom przemian społecznych:”Hej, poczekajcie na nas, my też coś obiecamy ludziom…!!!”

    Polubienie

    1. Nie wyobrażam sobie gorszej rekomendacji Ziemkiewicza Pilastrowi niż wywiad, w którym próbuje on ustawić kreacjonizm i ewolucjonizm na jednej płaszczyźnie jako intelektualnie równie atrakcyjne hipotezy oraz – co jest bardzo charakterystyczne dla obecnego stylu Ziemkiewicza – formułując swoje stanowisko niby to neutralnie, ale jakimś dziwnym trafem zagęszczając negatywnie konotujące się wyrazy wyłącznie przy omawianiu jednej z opcji.

      Polubienie

      1. Pilaster myśli trochę inaczej, bo nie jest totalniakiem, więc nie ocenia ludzi totalitarnie i zapewne dostrzeże to co jest Pilastrowi miłe (jechanie po Pisie) jak i to co jest mu niemiłe (nie-odrzucenie kreacjonizmu).

        Polubienie

        1. Pilaster pod pewnymi względami wydaje mi się właśnie być totalniakiem, ale że się na razie nie odzywa, to nie kontynuujmy wątku zdalnej analizy jego osobowości, bo o osobach nieobecnych a niepublicznych niegrzeczne publicznie dyskutować :-)Natomiast w rzeczonym wywiadzie Ziemkiewicz, znowu w charakterystycznym dla siebie stylu, rozważa przypadek Kaczyński contra omnes, zawieszając swój sąd kto ma rację. Otóż ja dopuszczam jak najbardziej ideę, że wszyscy się mylą celebrując w umysłach pewne słodkie idee. Tylko, że obszary w których owo powszechne karmienie się złudzeniami podejrzewam, nie są bynajmniej tymi, w których Kaczyński miał by rację. Jeśli okazałoby się, że wszyscy np. się mylą co do właściwej polityki zagranicznej, społecznej lub finansowej, to w tych sprawach Kaczyński nie tylko nie ma racji, ale tkwi wręcz w mega-iluzji.

          Polubienie

          1. Ja tylko zwracam uwagę na to, że np Einstein w niektórych kwestiach był irracjonalistą (np był socjalistą), co nie oznacza, że należy całkowicie przekreślać jego umysł. Jeśli ktoś się myli w A nie oznacza, że myli się w B.

            Polubienie

          2. > Pilaster pod pewnymi względami wydaje mi się właśnie być> totalniakiem,Hmm, a jak należy to rozumieć? Że pilaster zamierza kontrolować wszystkie przejawy życia?Pilaster nie zamierza :)Co do Ziemkiewicza, to gdzieś do 2007 roku poglądy pilastra pokrywały się z poglądami RAZa w bardzo dużym stopniu (głównie w kwestiach ekonomicznych) Co ciekawe RAZ potrafił zachować jakiś dystans do PiSu, dopóki PIS rządził. Ale kiedy władzę stracił, RAZ sPISiał całkowicie stając się gorącym wyznawcą socjal.., tj tfu!, solidaryzmu :(Jak na byłego rzecznika prasowego UPR to bardzo daleka droga.Zresztą samo UPR też na niej dość daleko zaszło :(A w sprawie Kaczyńskiego nie ma się co przejmować. to człowiek skończony i na wylocie. Problem w tym, że wcześniej czy później ktoś to miejsce, fuhrera „wykluczonego” menelstwa, czy jak je Ziemkiewicz nazywa, „Polactwa”, któremu „się należy” i „muszą mu dać” zajmie ktoś inny.Był tymiński, był Lepper, był Kaczyński, a kto będzie?

            Polubienie

          3. No to sobie obejrzyj ten wywiad. RAZ wziął zimny prysznic i wygląda na to, że chce się odciąć od tego wizerunku rzecznika pisu.

            Polubienie

          4. Interpretacja bywa formą kontroli. Nie ma przypadku w tym, że systemy totalitarne wielowymiarowe bogactwo zdarzeń historycznych ujmują w bardzo prostych schematach wbijanych do głowy propagandową przemocą.Pod tym względem trochę masz takie zapędy. A to Kardaszew, a to wszechobecne u Ciebie PKB per capita. Twoim fetyszem nie jest ani rasa ani klasa, tylko funkcja matematyczna. Nie wątpię, że liczby opisują świat o wiele prawdziwiej niż „Mein Kampf” lub „Marksizm i empiriokrytycyzm”. Ale wiedzieć JAKIE z nich są relewantne – to duża sztuka. Nie wierzę za bardzo Twoim analizom. Wydają mi się jednak amatorskie w doborze zmiennych.

            Polubienie

          5. > wbijanych do głowy propagandową przemocą.> Pod tym względem trochę masz takie zapędy.Hmm.. A na czym polega owa propagandowa przemoc w wydaniu pilastra? > Twoim fetyszem> nie jest ani rasa ani klasa, tylko funkcja matematyczna.Model matematyczny ma tą kolosalną przewagę nad humanistycznym pitoleniem, że daje konkretne liczbowe wyniki, które można sprawdzić. Albo model jest adekwatny (w jakimś zakresie), albo nie. I można to stwierdzić jednoznacznie. W przeciwieństwie do humanistycznego pitolenia, z którego każdy może sobie wybrać jakieś prawdy do wierzenia.Owszem, być może niektóre zjawiska, jak np ludzka świadomość są zbyt skomplikowane, aby się udało stworzyć jakiś ich sensowny model matematyczny.Ale to oznacza, że nie da się stworzyć żadnego innego modelu i takie zjawiska stają się całkowicie nieprzewidywalne

            Polubienie

  3. Drogi Pillastrze ! Z radością obcowania z dawno nie widzianym przyjacielem , przeczytałem nowy wpis na blogu .Szkoda , że tak rzadko nas zaszczycasz swoim piórem.Co do prawa budowlanego , to , to co się dzieje w Polsce , jest najgorszą hybrydą , jaka istnieje w Europie. Z jednej strony mamy bardzo rygorystyczne przepisy , nakazujące załatwianie całej masy papierów , pod groźbą uznania budowli za „samowolę” i jej natychmiastowej rozbiórki. Z drugiej strony , ład przestrzenny w Polsce jest tragiczny , m.i. dzięki różnym lukom w prawie pozwalającym na zabudowywanie brzegów mazurskich jezior , górskich wzniesień , czy wybudowanych sporym kosztem dwupasmówek lub obwodnic miast , przeróżnymi domami i budynkami. Przez chaotyczną zabudowę kraju , porozrzucanymi bez ładu i składu domkami , płacimy krocie za utrzymanie sieci energetycznych , gazowych i wodociągowych , naprawy różnych asfaltowych dróżek , wykup gruntów pod autostrady itd. Tracimy masę czasu jadąc przez kraj ze średnią prędkością 50 kmh. Przydałyby się jasne przepisy znoszące większość rygorów budowania się wewnątrz miejscowości , ale likwidujące „zabudowy siedliskowe” itp. dziwolągi.Wątpię by do tego kiedykolwiek doszło. Analogicznie do prawa budowlanego ( tj. rygoryzm z jednej strony a pobłażliwość z drugiej ) stworzone są polskie przepisy w każdej dziedzinie – prawo karne , podatkowe etc. No cóż , naród polski , wbrew temu , co Polacy o sobie sądzą , w pełni zasłużył na to , co ma. Gdy czyta się różnego typu pamiętniki z dawnych czasów , to odnajduje się paralele z obecnymi zachowaniami , zarówno rządzących , jak i przeciętnych ludzi. Nie liczę , więc, że cokolwiek się zmieni. Chyba , że państwo polskie , będące w chwili obecnej zbytecznym tworem , sceduje znaczną część swych uprawnień prawodawczych na rzecz samorządów z jednej strony , a instytucji ponadpaństwowych np. UE z drugiej.

    Polubienie

    1. Faktycznie prawo polskie w dziedzinie budowlanej, jak i w każdej innej, daleko odbiega od wzorców w krajach cywilizowanych. Teraz, w roku 2010 jest jednak i tak pod tym względem dużo lepiej niż np w roku 1990. Tyle że oczekiwania, aspiracje i wymagania obywateli, wkutek kontaktu z krajami Zachodu wzrosły jeszcze bardziej. Ta presja ze strony społeczeństwa, które chciałoby być traktowane przez urzędasów tak samo jak w Wlk Brytanii, czy Irlandii wymusza w tej chwili ustępstwa na reżimie. Na szczęscię obecny reżim jest podatny na takie naciski, czyli jak zarzuca mu reżim poprzedni „troszczy się o sondaże” Reżim bowiem genetyczno-patriotyczny miał i niestety nadal ma WIZJĘ i gotów jest ją realizować nawet po trupach, zwłaszcza trupach Polaków mających większe niż poziom menela, aspiracje, czyli „bogatych i wpływowych”

      Polubienie

  4. Nie bardzo rozumiem motywy jakie kierowały pilastrem podczas pisania tego eseju, przecież cały urzedniczy chłam mozna zlecić odpowiedniej osobie, która tym się zajmie za przysłowiowe grosze. A że pilaster dom buduje to owe grosze może spokojnie poświęcić na tego typu przedsięwzięcie, które uważa za mozolnie trudne.

    Polubienie

    1. Ile wynoszą owe „grosze” wg xeno? Pochlebiam sobie, że znam sytuację nieco lepiej od xeno i zaręczam,że żadne „grosze” to nie są.No, zależy jeszcze co dla kogo oznacza słowo „grosze” 🙂

      Polubienie

  5. Pod względem regulacji dotyczących jaka zabudowa może gdzieś powstać to powiedziałbym, że w Polsce są one dość skromne jak na kraj raczej rozwinięty. Stąd też chaos urbanistyczny w Polsce jest dużo większy niż w Holandii czy np w USA czy nawet na Słowacji.

    Można mieć różne zdanie na temat tego, czy ów chaos to coś złego (bo kosztuje nas 90 miliardów rocznie, np przez to, że trzeba dociągać asfalt i media do jakichś pojedynczych odludków daleko w polu/lesie) czy nie bo „co z tego, wolny kraj, mogę się budować gdzie chcę i koniec, kropka” i OK.

    Natomiast chciałbym zwrócić uwagę że w takich „wolnościowych” Stanach Zjednoczonych prawie wszystkie duże obszary miejskie są objęte tzw „zoning laws”, które określają co i gdzie można budować, ile miejsc parkingowych mininalnie musisz przewidzieć, w jakiej odległości od ulicy musisz dom postawić a nawet ile możesz mieć pięter. Dlatego też miasta amerykańskie mają nienaturalny charakter, tzn wielkie połacie dzielnic podobnie wyglądających domków jednorodzinnych przechodzą od razu w zabudowę gęstą. Powstaje efekt tzw „missing middle housing”, zabudowy, która naturalnie występowałby w pasie pomiędzy suburbiami a downtown. Brakuje też przez to lokalnych centrów z usługami i handlem co tak naprawdę indukuje popyt na samochody i autostrady do ścisłego centrum. Nie dlatego, że nie ma popytu na takie lokalne centrum, tylko nie można tego postawić obok spokojnie żyjących w domkach ludzi.

    Te dzielnice domków, które wpisały się w obraz amerykańskiego snu to nie jest efekt wolnego rynku, tylko efekt regulacji bo najczęściej na danym obszarze nic innego zbudować nie można. Jest to z resztą przyczyna kryzysu mieszkaniowego w niektórych stanach, bo jest popyt na mniejsze, tańsze mieszkania w zabudowie wielorodzinnej na danym obszarze, ale tych budynków nie można stawiać by nie zakłócić spokoju okolicznych mieszkańców w zabudowie jednorodzinnej.

    Na domiar złego mieszkańcy nie pokrywają samodzielnie kosztów utrzymania tych dzielnic, nie pokrywa ich też lokalna administracja, w sporej części z nich nie byłoby na to stać, od samego początku są gruntownie subsydiowani przez rząd federalny.

    Obecnie z resztą w USA panuje nurt aby te zoning laws luzować albo wręcz je likwidować. Jest to spowodowane narastających popytem na tanie mieszkania, który z braku ich istnienia przekłada się na ogromne sumy za mały domek jednorodzinny blisko centrum miasta. Na wolnym rynku ktoś by ten domek kupił, rozwalił i postawił apartamentowiec. Drugim powodem są koszty utrzymania tych dzielnic, tzn pogląd, że ci ludzie powinni sami opłacać swoje „hydranty i rury” bez finansowania z rządu federalnego.

    Konserwatywne spojrzenie na tę sprawę:
    https://www.theamericanconservative.com/urbs/its-time-to-abolish-single-family-zoning/

    The suburbs run on federal subsidies. Without them, America’s suburbs would have to become more financially productive. They would need to get greater returns per foot on public infrastructure investment. That would mean repealing repressive zoning regulations, allowing the market to respond to supply and demand signals for housing.

    Polubienie

    1. Obiło mi się o uszy, że tam potrafią nawet regulować jaką trawę masz siać na trawniku. Codo polskich przepisów to chyba można to tak ująć, że one są przerośnięte, ale mało z nich wynika.

      Polubienie

      1. Wystarczy wspomnieć, że opis wymogów i obostrzeń dot zabudowy dla pipidówy New Braunfels w Teksaksie zajmuje 397 stron i nie jest to żaden wyjątek. Przez rodzaj dachu, dobór materiałów do ścian, minimalne powierzchnie, parking limits, odległości od sąsiada, aż po określone usługi – które mogą powstać w danej sferze a które nie. Czy printing facility może powstać tutaj, czy nie, etc. Są tabelki /Penalized/Allowed, są wytyczne, jest opis przewidzianych kar. Polskie przepisy przy tym są skrajnie ogólne i szczątkowe.

        Polubienie

    2. W Polsce też są plany miejscowe, całkiem dobrze przemyślane i rozsądne. Kłopot w tym, że jest ich zdecydowanie za mało i nadal większość kraju ich nie ma. I zaczyna się urbanistyczna wolnoamerykanka. 😦

      Trend jest jednak nieubłagany. Wcześniej czy później, osiągniemy to smao co w Japonii (i reszta świata też). Miasta-metropolie otoczone pierścieniem osiedli z domkami (także szeregowcami i bliźniakami) połączone ze sobą autostradami, liniami kolejowymi, czy energetycznymi. A pomiędzy nimi … ogromna puszcza z żubrami, wilkami, niedźwiedziami, a kto wie, moze nawet lwami, nosorozcami i ..turami. 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz