W czwartek, 24 lutego 2022 roku wojska Federacji Rosyjskiej, na rozkaz prezydenta Władimira Putina, rozpoczęły zmasowaną inwazję na Republikę Ukrainy, państwo biedne, zacofane i skorumpowane, które zresztą już osiem lat wcześniej straciło na rzecz Rosji niektóre fragmenty swojego terytorium. W opinii, zarówno samego prezydenta Putina, jak i wielu jego zwolenników i pomagierów, nie tylko w Rosji, ale i w krajach Zachodu, miała to być krótka zwycięska wojenka, która, najdalej po kilku dniach, skończyłaby się upadkiem ukraińskiego rządu i ustanowieniem w ukraińskiej stolicy marionetkowego reżimu, który by natychmiast podpisał z Putinem odpowiedni traktat „o przyjaźni”. Do następnego poniedziałku, wszystko miało być pozamiatane, Ukraina podbita, a niezwyciężona armia rosyjska gotowa do kolejnej „operacji specjalnej” w Mołdawii, czy na Litwie, w zależności od tego, jaki cel wskazałby swoim nieubłaganym palcem rosyjski prezydent. Tymczasem, niespodziewanie dla Putina i jego zafascynowanych otaczającym kremlowskiego dyktatora nimbem „sprawczości”, siły i „woli mocy”, fanów na całym globie, sprawy przyjęły zgoła odmienny obrót. Okazało się, że są na świecie rzeczy potężniejsze od woli kremlowskiego satrapy.
Ukraiński rząd nie był tak tchórzliwy jak Putin uważał i ze stolicy nie uciekł. Armia ukraińska okazała się być o wiele bardziej kompetentna, zmotywowana i silniejsza niż ktokolwiek na Kremlu przypuszczał. Wreszcie reakcja najpotężniejszych krajów Zachodu, nie ograniczyła się bynajmniej do zgłaszania wyrazów protestu, ubolewania, tudzież rysowania kredkami po chodnikach, jak to szyderczo środowiska zafascynowane rzekomą siłą Putina prorokowały. W ciągu kilku tygodni armie Putina doznały na Ukrainie druzgoczącej klęski, a gospodarka rosyjska potężnego załamania, co wszystko razem prowadzi wprost, w perspektywie czasowej raczej rzędu miesięcy, niż lat, do upadku nie tylko samego reżimu Putina, ale i zapewne całego państwa rosyjskiego w dotychczasowym kształcie terytorialnym i ustrojowym.
Dlaczego tak się stało? Przecież do tej pory, „wola mocy” Putina odnosiła same sukcesy. Podbicie Czeczenii, najazd na Gruzję w 2008 roku, odebranie Ukrainie Krymu i Donbasu w roku 2014, oraz zmasakrowanie Syrii uszły mu w sumie bezkarnie. Putin i jego pokraczne imperium, w którym kilkadziesiąt procent mieszkańców nie miało nawet dostępu do kanalizacji, czy bieżącej wody, przegrało jednak w końcu, bo przegrać musiało, z przeciwnikiem znacznie potężniejszym niż zjednoczony w junackim patriotyzmie wieloetniczny naród ukraiński, potężniejszym niż organy Unii Europejskiej i potężniejszym niż amerykańska administracja.
W połowie XX wieku amerykański autor literatury z gatunku sci-fi, Isaac Asimov, na potrzeby swojego cyklu powieściowego „Fundacja”, wymyślił naukę zwaną psychohistorią. Zajmować się miała ta fikcyjna dziedzina wiedzy analizą i przewidywaniem kierunku zmian społecznych, gospodarczych i politycznych, zachodzących w ludzkich populacjach. Chociaż zachowanie pojedynczych ludzi pozostawało nieprzewidywalne, to matematyczna analiza odpowiednio licznej ich zbiorowości, mogła przewidzieć zachowanie społeczeństwa, jako całości. Rozwiązanie równań psychohistorycznych pozwalało nie tylko odtworzyć w modelu aktualny stan danego społeczeństwa, ale też, poprzez zbadanie jego dynamiki, przewidzieć, a tym samym i kształtować, jego przyszłość. Ustanawianie i obalanie kolejnych rządów, budowę, rozwój i upadek imperiów, a także przyszłe losy całej cywilizacji. Aby modele psychohistoryczne Asimova mogły działać i dawać sensowne wyniki, musiały być jednak spełnione pewne warunki, przede wszystkim społeczeństwo poddawane analizie musiało być odpowiednio liczne. U Asimova na skalę całej Galaktyki. Poza tym matematyka kryjąca się za równaniami psychohistorycznymi była niesłychanie skomplikowana, wymagająca niezwykle wytężonej pracy najlepszych matematyków w Galaktyce i użycia bardzo zaawansowanych futurystycznych narzędzi, w rodzaju Pierwszego Radiantu. Taka psychohistoria wydawała się zatem przynależeć wyłącznie do dziedziny fantastyki. Tak właśnie było w połowie wieku XX.
W historii twórczości SF wielokrotnie jednak okazywało się, że rozwój naukowo-techniczny potrafi dogonić wyobraźnię twórców, czasami wręcz zaskakująco szybko. Wymyślony przez Juliusza Verne, okręt podwodny „Nautilus”, został faktycznie zbudowany w mniej niż sto lat po ukazaniu się „20 000 mil podmorskiej żeglugi”. Podróż „Wokół Księżyca” tegoż autora również doczekała się swojej realizacji w zbliżonym czasie. Telefony komórkowe z pierwszego serialu „Star Trek”, pojawiły się na rynku jeszcze szybciej. A na prawdziwą psychohistorię czekaliśmy zaledwie 70 lat, zanim została zaprezentowana w książce autorstwa niżej podpisanego pt. „O niewielości cywilizacji”
W przeciwieństwie do wyimaginowanej psychohistorii Asimova, ta prawdziwa, realnie istniejąca, nie wymaga aż tak złożonego aparatu matematycznego – spokojnie wystarczy poziom licealny. Jej założenia – aksjomaty też są znacznie mniej skrajne, niż przyjął to Asimov. Minimalna konieczna wielkość ludzkiej populacji to tysiące, co najwyżej miliony osobników, na pewno nie galaktyczne tryliony, nie ma też powodu wykluczać, co zrobili bohaterowie Asimova, istnienia innych niż ludzie istot inteligentnych.
Próba opisania całych dziejów cywilizacji za pomocą kilku prostych modeli matematycznych, może jednak wydawać się niesłychanie zuchwała. W końcu społeczeństwa istot inteligentnych, wydają się być znacznie bardziej skomplikowane i posiadać znacznie więcej stopni swobody niż, opisywane przez nieporównywalnie bardziej złożone i skomplikowane modele, cząstki elementarne, czy czarne dziury.
Tym bardziej zaskakujące jest, jak bardzo okazała się ta próba udana. I jak dokładnie w jej trakcie zdołano opisać całe dotychczasowe dzieje ludzkości, z rewolucją neolityczną, rewolucją przemysłową, a nawet wojnami światowymi z XX wieku włącznie. Autor postawił też szereg przewidywań, co do dalszych losów cywilizacji, które będzie można sfalsyfikować w przyszłości. Jeżeli kiedykolwiek nawiążemy kontakt z jakąś cywilizacją pozaziemską, to powinno się też okazać, że rozwijała się ona według tego samego modelu, co cywilizacja znana nam z autopsji.
Ludzie zatem, wbrew temu, co sami o sobie sądzą, są więc w gruncie rzeczy tak samo przewidywalni i tak samo ograniczeni jak molekuły amoniaku. Poszczególne jednostki mogą przejawiać nawet bardzo daleko posuniętą samodzielność i inicjatywę, w dłuższej jednak perspektywie czasowej, społeczeństwo zawsze doprowadzi do regresji do średniej i historia popłynie w stronę aktualnego atraktora. Najwybitniejsze nawet jednostki mogą ten proces przyśpieszać lub opóźniać, ale nie są w stanie go powstrzymać, ani tym bardziej odwrócić. W wykreowanym przez Asimova świecie „Fundacji”, gdzie twórcy psychohistorii przewidzieli, zaplanowali i za pomocą swoich równań, zaprogramowali polityczne, ekonomiczne i społeczne dzieje Galaktyki na wiele tysięcy lat do przodu, dwukrotnie podjęto próbę świadomego zburzenia tego porządku i popchnięcia społecznego atraktora Galaktyki w innym kierunku. Uratowania, wbrew równaniom, upadającego starego Imperium Galaktycznego i zniszczenia tytułowej „Fundacji”, czyli zalążka zaplanowanego imperium nowego, bardziej stabilnego i lepiej urządzonego, spróbował Bel Riose, ostatni utalentowany generał starego imperium. Odniósł od wiele zwycięstw nad siłami Fundacji, ale każde z nich okazało się w końcu przyczyniać do jego końcowej klęski i śmierci. Równania psychohistorii ostatecznie go, mimo całego jego geniuszu militarnego, pokonały.
Kilkaset lat później pojawił się w Galaktyce prawdziwy, w przeciwieństwie do Bel Riose, nieprzewidziany przez psychohistorię, „czarny łabędź”, w postaci człowieka zwanego Mułem. W wyniku kaprysu genetycznej loterii obdarzony był nadnaturalnymi wręcz zdolnościami empatycznymi i psychicznymi, powalającymi mu nawet czynić z największych swoich wrogów, najbardziej oddanych wyznawców. Mimo jednak, że, wykorzystując w pełni te swoje możliwości, Muł doszczętnie zdemolował aktualny układ polityczno – ekonomiczny Galaktyki, po jego śmierci, układ ten i tak stopniowo wrócił do poprzedniego, wyznaczonego przez psychohistorię, atraktora.
Wracając do Władimira Putina, to oczywiście nie miał on, ani talentu Bel Riose, ani tym bardziej nadnaturalnej charyzmy Muła. Dlatego też, jego próba rzucenia wyzwania psychohistorii, była dużo bardziej nieudolna. W dzisiejszych czasach, w krajach, które już dawno przeszły rewolucję przemysłową – a nie są to jeszcze bynajmniej wszystkie kraje na świecie -, dominującymi, stabilnymi ewolucyjnie, strategiami rozwiązywania konfliktów, są strategie legalistyczne. W największym skrócie polegają one na przyjmowaniu postawy agresywnej wyłącznie w obronie własnych, obiektywnych praw do danego zasobu (np. terytorium), a ustępowaniu tam, gdzie prawa innych graczy są obiektywnie słuszniejsze. Taką postawę w obecnym konflikcie prezentuje Ukraina i wspierający ją sojusznicy z Zachodu. Tymczasem Putin okazał się istną skamieliną, przedstawicielem dnia wręcz przedwczorajszego. Grał on bowiem za pomocą strategii pragmatycznych, czyli takich, w których silniejszy gracz wymusza na słabszym posłuszeństwo siłą, a jeżeli słabsi się sprzeciwiają, to ich niszczy. Strategie pragmatyczne miały swoje pięć minut w pierwszej połowie XX wieku, czasie, który autor nazywa w swojej książce Grzbietem Pragmatyzmu. Jednak nawet wtedy ich stosowanie było, jak wiemy z historii, obarczone dużym ryzykiem. W wieku XXI są one zaś już kompletnie nieefektywne. Mogą odnieść przejściowy sukces raz, czy dwa (Gruzja 2008, Ukraina 2014), ale w końcu muszą, niczym Bel Riose, przegrać i polec, o czym właśnie Putin się przekonał.
W momencie, kiedy autor pisze te słowa, wojna ukraińska ciągle jeszcze trwa, a Putin żyje i rządzi Rosją, zatem wróżenie jego upadku może wydawać się przedwczesne. Przed psychohistorią nie ma jednak ucieczki. Nawet gdyby rosyjska „operacja specjalna” okazała się, zgodnie z planami Moskwy, całkowitym sukcesem, przedłużyłoby to agonię putinowskiego imperium może nawet o kilka lat, ale koniec nadszedłby równie nieuchronnie. Psychohistoria nie dopuszcza już bowiem istnienia w dzisiejszym świecie podobnych bytów politycznych. Rosja, albo pójdzie w końcu ustrojowo w ślady Ukrainy, albo po prostu zniknie jako państwo.