(O)błędy pikettyzmu

Rozumie się z doliczeniem procentu
w stosunku… sześć… do ośmiu od sta rocznie…
Bolesław Prus

 

Oszczędnością i pracą narody się bogacą. Specjaliści od przymusowego wyzwalania społeczeństwa z okowów materializmu i konsumpcjonizmu nie próbując kwestionować tej oczywistości, atakują w zamian leżące u podstaw tego powiedzenia niejawne założenie, że owo bogacenie się jest czymś pozytywnym.

Przykładem takiego rozumowania jest książka „Kapitał w XXI wieku” Thomasa Pikettego. Pozycja, darzona w środowiskach socjalistycznych, z grubsza pokrywających się w Polsce z elektoratem partii PIS i RAZEM, swoistym kultem, będąc dla nich, na co sam tytuł zresztą wskazuje, współczesnym odpowiednikiem XIX wiecznego „Kapitału” Marksa. „Kapitał XXI wieku” ma właśnie to jedno zasadnicze przesłanie i pomimo ponad 700 stron objętości, da się streścić w dwóch zdaniach.

  1. Ci, którzy oszczędzają, faktycznie bogacą się szybciej, niż ci, którzy nie oszczędzają.
  2. Jest to jednak zjawisko bardzo szkodliwe, któremu trzeba energicznie przeciwdziałać.

Piketty ma bowiem, a właśnie ten fakt jest przyczyną jego niezwykłej u lewicy wszelkiej maści popularności, swoistą fobię. Lęk przed nierównością. To, że ludzie nie są równi i jednakowi, po prostu jego i jego współwyznawców przeraża. Sytuacja, w której najbiedniejsi zarabiają sto złotych a najbogatsi trzysta, jest dla nich znacznie lepsza, bo mniej nierówna, niż sytuacja w której najbiedniejsi zarabiają tysiąc a najbogatsi dziesięć tysięcy złociszy, choćby obiektywnie wszyscy wtedy mieli lepiej. Stopień nasilenia tej fobii z góry wyklucza jakiekolwiek próby jej racjonalnego wytłumaczenia. Na żadnej z ponad 700 stron formatu A3 „Kapitału”, nie znajdziemy ani jednego merytorycznego argumentu uzasadniającego szkodliwość „nierówności” i konieczność ich „wyrównywania”. Co więcej, nie próbuje też nawet Piketty określić jakiejś górnej dopuszczalnej, jego zdaniem, granicy „nierówności”, poniżej której należałoby owe nierówności sprowadzić. Chociaż recenzowana pozycja, zgodnie ze swoim tytułem, traktuje o nierównościach wynikłych z różnic w poziomie oszczędzania, czyli nierównościach majątkowych, nie oznacza jednak, że nierówności wynikające z różnic w pracowitości są uznawane przez autora za uzasadnione. Bynajmniej. Różnice w zarobkach są dla Pikettego równie naganne jak różnice w poziomie posiadanego majątku, a potraktowanie ich w swoim dziele po macoszemu wyjaśnia on faktem, że te pierwsze są znacznie mniejsze niż te drugie. Mniejsze, ale równie dla pikettystów nie do przyjęcia. Z bogatymi, a już na pewno z tymi, których bogactwo wynika z oszczędzania, należy się bezwzględnie rozprawić, co Piketty postuluje właśnie takiego słownictwa („zwalczanie” rentierów, a nawet „eksterminacja” rentierów) używając, bo wszak rentier, osoba żyjąca z oszczędności to dla Pikettego „wróg ludu” tj, wróg demokracji.

Nie doczekawszy się więc uzasadnienia podstawowej i najważniejszej tezy książki, przejdźmy do tejże książki części merytorycznej. I tu napotkamy na wiele osobliwości. Na pierwszy rzut oka „Kapitał” wygląda jak, wypełniona tabelami i wykresami, poważna pozycja naukowa, skierowana do kogoś, komu nie trzeba szczegółowo wyjaśniać, jaki przebieg ma funkcja wykładnicza, ani tym bardziej, co to jest iloczyn. Problem w tym, że Piketty właśnie takie rzeczy swoim czytelnikom …tłumaczy. Widać zatem, że jest to dzieło, „naukawe” które naukowość jedynie udaje, a trafić ma do odbiorcy, który, nie tylko nie będzie posiadał żadnych kwalifikacji i narzędzi, aby tą „naukawość” zweryfikować, ale nawet nie będzie odczuwał takiej potrzeby. Do wyznawcy, który bezkrytycznie przyjmie wszystko to, co mu guru do wierzenia podać zaplanuje. Dla takiego odbiorcy nie warto się nawet starać i robić szczegółowej korekty, która by przykładowo wyłapała i usunęła stwierdzenie, że w Europie są tylko państwa należące do UE, oraz Rosja i Ukraina.

Nie jest więc przypadkiem, że krytycy Pikettego, wytknęli mu wiele błędów i przekłamań, w tym i takie, które całkowicie unieważniają jego wywody. Sam niżej podpisany, pomijając już drobne wpadki w rodzaju „zniknięcia” Szwajcarii, Norwegii, Serbii, czy Białorusi, zwrócił uwagę na dwa poważne, już nawet nie błędy, ale jawne i oczywiste kłamstwa. Pierwszym z nich jest stwierdzenie, że płace realne robotników w okresie rewolucji przemysłowej zaczęły rosnąć dopiero od roku 1870, podczas gdy w rzeczywistości były już wtedy średnio dwa razy wyższe niż w roku 1800. Pomimo, że akurat to przekłamanie w niczym nie wspiera wywodów Pikettego, to nietrudno odkryć jego źródło. Tak właśnie twierdził w swoim „Kapitale” Karol Marks, a Piketty w widoczny sposób jest zafascynowany tą złowrogą postacią i jego mrocznym dziełem i zaprzeczanie w czymkolwiek Mistrzowi przychodzi mu z widocznym trudem, choć, gwoli prawdy, robi to, kiedy już absolutnie nie ma innego wyjścia. Zupełnie na odwrót, niż kiedy wspomina klasyków nauk ekonomicznych, Smitha, Malthusa, czy Ricardo, do których deklaruje Piketty wyłącznie pogardę.

„Kapitał w XXI wieku” nie jest jednak pozycją naukową tylko z powodu swoich błędów i celowych przekłamań, a nawet przede wszystkim nie dlatego. Istotą działania naukowego jest bowiem zbudowanie takiego modelu badanego zjawiska, który można, poprzez eksperymenty, lub obserwacje, testować i tym samym określić czy i w jakim stopniu adekwatnie on dane zjawisko opisuje. Jaki jest zakres jego stosowalności, jakie parametry modelu mają duży wpływ na wynik, a jakie niewielki. Jakie są podstawy fizyczne danego zjawiska, które właśnie taki a nie inny model generują.

Niczego podobnego u Pikettego nie znajdziemy. Nie tylko nie prezentuje on żadnych modeli, ale, co jest zresztą typowe dla całej tej formacji ideowej, wręcz programowo od ich tworzenia się odżegnuje, otwarcie krytykując „matematyzację nauk społecznych”. Separując się od nauki, ląduje więc Piketty w obrębie pseudonauki, stając się kreacjonistą ekonomicznym, podobnie jak kreacjoniści pozostałych obrządków, przekonanym, że procesy ekonomiczne nie przebiegają „same z siebie”, ale są i powinny być ręcznie sterowane przez Inteligentnego Projektanta – Planistę.

Szczegółowo rozważa zatem Piketty dynamikę wzrostu demograficznego i osobno gospodarczego, na przestrzeni ostatnich kilkuset lat, ale nawet nie stawia pytania, nie mówiąc już o odpowiedzi na nie, czy aby nie istnieje między nimi jakiś związek i jeżeli tak, to jaki. Zależność, którą zauważył już Malthus pod koniec XVIII wieku, nie zaprząta głowy naszego (neo)Marksa w wieku XXI. Opisując nierówności ekonomiczne, zauważa Piketty, jak już wyżej wspomniano, że nierówności w dochodach z pracy najemnej są znacznie mniejsze niż nierówności w posiadanym kapitale, ale znów czytelnik nie ma żadnych szans dowiedzieć się, dlaczego tak jest. Ponownie dając dowód własnej, wynikającej z programowej niechęci do metodologii naukowej, ignorancji w tym zakresie, wspomina Piketty o rozkładzie potęgowym Pareto (nie zaniedbując przy tym solennego zwyzywania samego Pareto od „faszystów”). Najwyraźniej jednak nie zdaje sobie sprawy, że rozkład potęgowy, generowany przez zjawisko swoistego przyciągania się kapitału, zwane też „pieniądz rodzi pieniądz”, owszem, bardzo dobrze opisuje rozkład własności kapitału, ale dochody z pracy, jako z grubsza proporcjonalne do kompetencji pracowników, opisywane są z kolei przez rozkład logarytmiczno – normalny, zwany też, ze względu na to, że opisuje on również prędkość cząsteczek w gazie w zależności od temperatury, rozkładem termicznym.

Piketty 01

Nie mając więc i z założenia nie chcąc mieć, żadnego sensownego, testowalnego modelu, nie może też, w sposób uprawniony, postawić Piketty żadnej hipotezy dotyczącej możliwego zachowania się opisywanego przez siebie układu w przyszłości. Nie może tego zrobić w sposób uprawniony, robi więc to w sposób nieuprawniony, po prostu ekstrapolując obecne trendy w przyszłość, chociaż sam doskonale zdaje sobie sprawę, że w przeszłości owe trendy zmieniały się co najmniej kilkukrotnie, zatem mogą też zmienić się, i, jak się jeszcze przekonamy, zmienią, w przyszłości.

I w tym miejscu przechodzimy do samego jądra pikettyzmu, czyli słynnej w tym światku nierówności r>g. Twierdzi otóż Piketty, że, jeżeli w dłuższym okresie czasu, średnia stopa zwrotu z kapitału r, będzie wyższa niż wzrost gospodarczy (PKB) – g, to wtedy kapitalizacja zysków z kapitału doprowadzi do systematycznego wzrostu nierówności majątkowych w społeczeństwie, teoretycznie w nieskończoność. W granicy tego trendu jedna osoba mogłaby posiadać cały ziemski kapitał. Zważywszy na fakt, że przez „kapitał” rozumie Piketty wszystko to, co może być objęte prawem własności, od praw autorskich do zbioru sonetów, po meble w mieszkaniu, perspektywa taka, nawet dla kogoś, kto nierówności uważa za zjawisko pożądane i naturalne, może wydać się niepokojąca.

Ponieważ jednak Piketty nie dysponuje żadnym opisującym dynamikę tych wielkości modelem, nie może też w żaden sposób przewidzieć, jak się będą one kształtować w przyszłości, w szczególności, czy faktycznie r będzie większe od g. W całym „Kapitale” co rusz czytelnik natrafia na frazy „Jeżeli r będzie takie, a g będzie takie, to wtedy stanie się to i to”, nigdzie jednak nie ma żadnego wyjaśnienia, dlaczego te parametry miałyby akurat takie, a nie inne wartości przyjmować. W zamian otrzymujemy gorące zapewnienia autora, że średni poziom zwrotu z kapitału r od tysięcy lat był z grubsza stały i wynosił +/- 5%. Taki też zatem będzie on w przyszłości. I to jest właśnie drugie, ze wspomnianych  na wstępie, jawnych kłamstw Pikettego. Używam określenia „kłamstwa” z całą świadomością wagi tego zarzutu, ponieważ prawdziwe dane dotyczące zarówno zarobków, jak i poziomu stóp procentowych w ujęciu historycznym są opisane przez George’a Clarka, którego Piketty bez skrępowania w bibliografii wymienia. Zna więc  te dane, ale je z premedytacją i celowo ignoruje, ponieważ nie pasują mu do ideologii.

Sam Piketty zachęca do tego, żeby informacji o średniej stopie zwrotu z kapitału, np. w XIX wieku, poszukiwać w ówczesnej literaturze, obficie przytaczając a to Balzaca, a to Jane Austen. W powieściach autorstwa tych pisarzy, twierdzi Piketty, znajdziemy informację o właśnie pięcioprocentowej stopie zwrotu we współczesnych im czasach. Pójdźmy zatem tym tropem i zajrzyjmy, choćby do „Lalki” Prusa, która, rozgrywając się w latach 70 XIX wieku, w dużej mierze o sprawach finansowych traktuje. I już napotkamy niespodziankę. Średnia stopa zwrotu z kapitału jest u Prusa jest znacznie wyższa niż podawana przez Pikettego. Zgodnie z cytatem w motcie niniejszego eseju, wynosi zwykle około siedmiu procent, a dla szczególnie intratnych biznesów, znacznie więcej. Założona przez Wokulskiego spółka do handlu z Rosją przynosi swoim akcjonariuszom nawet osiemnaście procent zysku. Nawet, jeżeli jest to wartość skrajna, podana dla podkreślenia niezwykłych zdolności biznesowych samego Wokulskiego, to i tak przekroczenie 10% stopy zwrotu nie jest dla bohaterów Prusa żadnym ewenementem.

Przechodząc od beletrystyki, której twórcy w końcu niekoniecznie musieli się twardo trzymać współczesnych sobie realiów (nawet w pozytywistycznej, realistycznej, „Lalce” napotykamy przecież metal lżejszy od powietrza), do poważnych badań naukowych, dowiadujemy się od wspomnianego Clarka, że Prus jest jednak bliższy prawdy niż Piketty. Średnia stopa procentowa była tym większa, im dawniejszy okres bierzemy pod uwagę. W Średniowieczu wynosiła kilkanaście procent, w greckim i rzymskim Antyku nawet dwadzieścia kilka. W czasach, kiedy wzrost gospodarczy był, mierzony dzisiejszymi kategoriami, mikroskopijny, zwrot z kapitału był z kolei kolosalny. Piketty starannie przemilcza ten fakt, musiałby bowiem wytłumaczyć, dlaczego, mimo tak drastycznej, do tego utrzymującej się przez całe millenia różnicy r>>>g, jakoś cały ówczesny świat własnością jednej osoby, czy dynastii się nie stał. Różnice majątkowe były oczywiście gigantyczne, znacznie większe niż dzisiejsze, ale do wieszczonej przez pikettystów „ostatecznej kumulacji kapitału” nigdy nie doszło.

W tym miejscu, nie bez powodu starannie przed czytelnikiem ukrytym, pikettyzm rozpada się zatem całkowicie, bo u jego podstaw leży jeszcze jeden fundamentalny błąd. Potraktowanie całego pikettowskiego „kapitału” łącznie, jakby nie było pomiędzy jego składowymi żadnych różnic. Tymczasem w naukach ekonomicznych, nieprzypadkowo, czego Piketty starannie unika, rozdziela się kapitał fizyczny, istniejący w formie narzędzi, maszyn, budynków, fabryk, środków transportu, etc, kapitał ludzki, czyli wykształcenie, wiedzę i umiejętności pracowników, i „ziemię”, czyli te dobra, nie tylko ziemię w sensie dosłownym, których nie da się wytworzyć. Te środki produkcji, wrzucone w „Kapitale w XXI wieku” do jednego wora, różnią się jednak od siebie w sposób zasadniczy.

W czasach maltuzjańskich, przed rewolucją przemysłową, podstawowym środkiem produkcji, „kapitałem” w sensie pikettowskim, była „ziemia”. Ziemia rolna, surowce i minerały. A „ziemia” ma jedną charakterystyczną cechę. Stałą, nieelastyczną, czyli niezależną od ceny, podaż. W konsekwencji tego faktu, ziemia praktycznie nie podlega akumulacji. Bogaty właściciel ziemski, może oczywiście dokupywać kolejne łany, ale w miarę jak będzie to czynił, przy stałej podaży, cena każdej kolejnej morgi będzie systematycznie rosnąć, zatem jej użyteczność krańcowa będzie stale maleć, aż do zera. Im bardziej landlord jest bogaty, im więcej ziemi posiada, tym trudniej mu swoje bogactwo dalej powiększać. W końcu, mimo bardzo wysokich stóp zwrotu, ustala się pewna równowaga i rozkład bogactwa w społeczeństwie pozostaje stabilny.

Sytuacja zmienia się diametralnie podczas rewolucji przemysłowej. Ziemia traci na znaczeniu, a dominować zaczyna kapitał fizyczny. Ten akumulacji z kolei podlega. Jednak, pomimo tego faktu, nierówności w cywilizacji industrialnej kapitalistycznej, są, znów odwołując się do Clarka, znacznie mniejsze niż w cywilizacji maltuzjańskiej, feudalnej. Dzieje się tak, ponieważ z jednej strony, wzrost gospodarczy g jest w kapitalizmie znacznie szybszy, z drugiej zaś, w miarę akumulacji kapitału, maleje jego krańcowa stopa zwrotu, a zatem r systematycznie spada. Wybudowanie pierwszej w kraju fabryki samochodów może być bardzo dochodowe, ale wybudowanie dziesiątej, już nie bardzo. Spadek stopy zwrotu w miarę akumulacji kapitału, nie jest zresztą, ani przez Pikettego, ani nawet przez Marksa, negowany. Nie zauważyli jednak oni, że kiedy owa stopa zwrotu zrówna się ze średnim wzrostem gospodarczym (r=g), inwestycje kapitałowe przestają się opłacać i dalsza akumulacja kapitału fizycznego staje się niemożliwa. Kapitał fizyczny, tak jak wcześniej ziemia, przestaje mieć znaczenie jako główny środek produkcji. Decydujące stają się umożliwiające wzrost wydajności innowacje i zdolny do ich dokonywania i wdrożenia kapitał ludzki. A jego nie tylko nie da się, jak kapitału fizycznego, zakumulować, ale nawet kupić, jak ziemię, na własność. W innowacje trzeba zainwestować, za każdym razem od początku, bo chociaż pieniądz faktycznie rodzi pieniądz, to jednak jedne innowacje nie kreują automatycznie i bezkosztowo kolejnych innowacji. Za kapitał ludzki zaś, wiedzę, umiejętności i kompetencje pracowników, trzeba zapłacić. Już w tej chwili innowacje odpowiadają za połowę całego światowego wzrostu gospodarczego i udział ten w przyszłości może wyłącznie rosnąć. Narody się bowiem bogacą nie tylko oszczędnością i pracą, ale i zdolnościami i pomysłami. Tym bardziej po ustabilizowaniu się światowej populacji, co drastycznie ograniczy podaż „pracy”, a zatem i podniesie jej cenę. Tempo wzrostu g, tak jak obstawia to, ale ponownie w żaden sposób tego nie uzasadniając, Piketty, znacząco zmaleje, ale stopa zwrotu r zmaleje jeszcze szybciej.

W konsekwencji głównym środkiem produkcji staną się wiedza i umiejętności. Wynagrodzenia za pracę, początkowo oczywiście pracowników najwyżej wykwalifikowanych i najbardziej kompetentnych, już zaczynają rosnąć, co zauważył także Piketty, nazywając to zjawisko pojawieniem się „superkadr”. Jednak, zamiast wyrazić zadowolenie z tego faktu, autor „Kapitału” znów pogrążył się w czarnej rozpaczy. Bo wszak, skoro zarobki najlepszych pracowników już rosną, a tych gorszych jeżeli nawet, to wolniej, to przyczynia się to do kolejnego wzrostu szatana „nierówności”.

W miarę jednak dalszego spadku r, w warunkach stabilizacji demograficznej, udział płac w produkcie, nawet w przypadku gorzej wykwalifikowanych pracowników, nieuchronnie wzrośnie, a udział kapitału równie nieuchronnie zmaleje. Już teraz oprocentowanie najpewniejszych papierów wartościowych zbliża się do zera, lub nawet spada poniżej tego poziomu. Za sto, dwieście lat, bardziej opłacalne będzie wykonywanie zawodu śmieciarza, niż życie jako znienawidzony przez pikettystów rentier. Kapitału fizycznego w XXI, a już na pewno w XXII wieku będzie tak wiele, że będzie on, jako źródło dochodu, praktycznie bezwartościowy.

Ignorowanie opisanych zależności, pomiędzy wzrostem gospodarczym, stopami procentowymi i wzrostem demograficznym, traktowanie ich, jako wielkości całkowicie od siebie niezależnych, co Piketty w swojej pracy uczynił, jest tym właśnie błędem pikettyzmu, który nie tylko w stu procentach unieważnia jego diagnozy, ale też, przez snucie takich chybionych prognoz, całkowicie intelektualnie to środowisko dyskwalifikuje.

Thomas Piketty

„Kapitał w XXI wieku”

Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015

Niniejsza recenzja została opublikowana w 1451-1452 numerze „Najwyższego Czasu”

86 myśli na temat “(O)błędy pikettyzmu

  1. „W granicy tego trendu jedna osoba mogłaby posiadać cały ziemski kapitał.”

    W jednym z raportów Oxfamu 8 osób posiadało połowę ziemskiego kapitału. To jednak całkiem sporo.

    „To, że ludzie nie są równi i jednakowi, po prostu jego i jego współwyznawców przeraża.”

    Owszem, „egalitaryzm” jest fetyszem lewicy tak jak „tradycja” łączy prawicę a „wolność” – liberałów. Reszta to szczegóły. Istnieją jednakże całkiem racjonalne argumenty za egalitaryzmem, dwa powinny także na tym blogu być co najmniej uwzględnione. Primo: nierówność majątkowa ogranicza wolność wyboru. Wykształcenie kosztuje, nawet w najbardziej egalitarnym systemie nauczania wśród absolwentów uczelni nadreprezentowani będą dzieci kasiastych rodziców. Podobny efekt mają koszty opieki zdrowotnej, porady prawnej itp. Niektóre efekty tej nierówności są wyrównywane przez legalistyczne państwo, inne przez działalność charytatywno-stypendialną, ale to właśnie niwelowanie efektów tej „naturalnej” nierówności.

    Secundo: nierówność staje się wtedy zła, jeżeli prowadzi do rozwarstwienia. Jeżeli między pucybutem a milionerem nie ma żadnej warstwy czy klasy pośredniej, to wtedy awans społeczny staje się mitem, amerykańskim niespełnionym snem. A brak perspektyw na awans społecznych to znowu brak wolności wyboru i trucizna dla pilnych i oszczędnych po tej złej stronie drabiny społecznej.

    Polubienie

    1. „W jednym z raportów Oxfamu 8 osób posiadało połowę ziemskiego kapitału.”

      Nawet Piketty nie ma do takich „raportów” zaufania.

      „Wykształcenie kosztuje, nawet w najbardziej egalitarnym systemie nauczania wśród absolwentów uczelni nadreprezentowani będą dzieci kasiastych rodziców.”

      Zapewne dlatego, że uzdolnienia są w wysokim stopniu odziedziczalne. jeżeli ktoś jest zdolny i zdobędzie wysokie wykształcenie, to w znacznej mierze dlatego, ze miał zdolnych (albo przynajmniej przekonanych o wartości wykształcenia) rodziców. A tacy w normalnych krajach biedy nie klepią.

      „nierówność staje się wtedy zła, jeżeli prowadzi do rozwarstwienia. Jeżeli między pucybutem a milionerem nie ma żadnej warstwy czy klasy pośredniej”

      Ale przecież rozkład majątkowy, a co dopiero zarobkowy, są ciągłe a nie dyskretne. Co ciekawe zjawisko rozwarstwienia, czyli odseparowania klas społecznych (ale niekoniecznie majątkowych) chyba faktycznie zachodzi (zgodnie z tym co odkryła Adshade), ale Piketty w ogóle o tym nie pisze.

      „A brak perspektyw na awans społecznych to znowu brak wolności wyboru i trucizna dla pilnych i oszczędnych po tej złej stronie drabiny społecznej.”

      W systemie wolnorynkowym i praworządnym, pilni i oszczędni awansują społecznie, a leniwi i rozrzutni deklasują się. W systemach kolektywnych, socjalistycznych, jest oczywiście inaczej i dlatego prowadzą one do nędzy, katastrofy, rozruchów, wojen domowych, etc

      Polubienie

      1. Argument za pewnym poziomem egalitaryzmu jest dosyć prosty – nadmiar nierówności podnosi X z macierzy Hammersteina, a wtedy legalizm jest wypierany przez prymitywniejsze strategie.

        Polubienie

        1. Dokładnie tak, drogi Kmacie. Świat o którym dyskutowałeś tu sobie z Pilastrem, zaistnieje tylko jeśli lewactwo przypilnuje, by wskaźnik X był bliski 50%. We wcześniejszych tekstach Pilaster zakładał, że to się stanie samo. Dane zebrane przez Pikettego pokazują, że dzieje się coś odwrotnego, a Pilaster zamiast pokazać że Piketty nie ma racji, nagle zaczyna udowadniać tezę przeciwną, do tego co sam wcześniej pisał, czyli nagle zaczyna twierdzić, że nierówności są super, bo są naturalne i to oczywiste, że będą rosły. Jednym słowem właśnie obala swoje wcześniejsze wywody o „legalistycznej” przyszłości świata i sam nawet tego nie zauważa…

          Polubienie

          1. A to niby jak wyliczyłeś „punkt równowagi” przy danym S? Najpewniej tak ja wyliczyłeś wartość współczynnika S, czyli przyjąłeś, że tak musi być, bo tak podpowiedziała ci twoja zideologizowana intuicja. I równocześnie zarzucasz Pikettemu że nie podał konkretnych liczb wynikających z matematycznych modeli. Nie wiadomo co bardziej żałosne: twoje wyobrażenie naukowości, czy to w jaki sposób je realizujesz.

            Polubienie

          2. „A to niby jak wyliczyłeś „punkt równowagi” przy danym S?”

            Poprawnie. Cała metodologia znajdowania strategii stabilnych dla danych parametrów S i X została opisana. Oczywiście VANAT nie jest w stanie tego objąć rozumem, ale nie tylko VANAty są na tym świecie.

            Polubienie

          3. Bez jaj. Nawet nie wiadomo jak definiujesz ten punkt nierównowagi, wiec jak możesz go wyliczyć? Och, chyba że zdefiniowałeś go w sposób, który go wyznacza, wiec nie ma co obliczać, po prostu założyłeś że z definicji stan ten nazywasz sobie „równowagą” a ten „nierównowagą”. Ale „tautologiczności” swoich wywodów oczywiście nie jesteś w stanie objąć rozumem.

            Polubienie

      2. Piszę z komóry, więc będzie krótko. Wątpię, czy zdolności są w tak mocnym stopniu dziedziczne, ale „możliwości” – owszem, jak najbardziej. Szybki dyplom uczelni bez konieczności dorabiania a potem praca u krewnego znajomego kolegi ojca. Stereotyp? Może, ale potwierdzony przez teksty takich „zdolnych”, że kluczem do ich sukcesu było zrezygnowanie z kanapki z awocado. Gostek zapomniał, że swój biznes rozkręcał za kapitał startowy od papy.

        Żeby nie było, nierówność ma też zalety, ale, o tym innym razem.

        Polubienie

        1. A twoje intuicje, Bercie04, potwierdzają dane zebrane przez Pikettego. Bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni mają coraz mniej.
          Pilaster zaś wierzy, że ten proces się zatrzyma, bo dynamika demograficzna siądzie, nie będzie komu sprzątać, więc sprzątaczki będą zarabiały tyle co prezesi banków i nierówności naturalnie się zmniejszą. A poza tym, innowacyjność to podstawa, więc sprzątaczki zostaną genialnymi wynalazcami i nierówności się zmniejszą. A „Najwyższy czas” to drukuje.

          Polubienie

          1. To, że polemizuję z pilastrem nie oznacza, że odrzucam wszystkie jego tezy. W „Zołnierzach wolnosci” jest taka scena, w której jeden z bohaterów obala ideologię komunizmu pytaniem, kto w komunizmie będzie wywoził gówno. Więc tak w komunistycznym „raju równości” jak i w liberalnej „utopii innowacji” musi być miejsce dla sprzątaczem, śmieciarzy czy ludzi wywożących gówno.

            Z drugiej strony już dziś śmieciarz w kraju mojej emigracji zarabia więcej niż absolwent po studiach na pierwszym stażu. Tak więc godziwe zarobki klasy niższej okazały się łatwiejsze do spełnjenia w gospodarce rynkowej, niż godziwe zarobki klasy średniej w gospodarce planowej. Kto zna PRL nie tylko z filmów, ten wie.

            Osobna sprawa, że ta gospodarka rynkowa w tym przykładowym kraju jest jeszcze daleko od liberalnej „utopii”, a aktywnośc „elementów egalistycznych” (partie, związki) wyrównuje pewne jego ułomności. Patrz też – moja polemika w temacie „Czas na broń”.

            Polubienie

          2. „w liberalnej „utopii innowacji” musi być miejsce dla sprzątaczem, śmieciarzy czy ludzi wywożących gówno.”

            Tylko w „utopii innowacji” ludzie wywożący gówno zarabiają tyle co prezesi, albo przynajmniej dyrektorzy zarządzający. Po prostu podaż ich pracy jest bardzo mała w stosunku do popytu.

            „gospodarka rynkowa w tym przykładowym kraju jest jeszcze daleko od liberalnej „utopii”,”

            A mimo to już teraz śmieciarz zarabia więcej od magistra, przynajmniej początkującego. W miarę dalszego rozwoju ten trend będzie się pogłębiał.

            Polubienie

          3. Podziwiam konsekwencje w manipulowaniu argumentami. Nierówności, które bada Piketty, nie polegają na tym, że sprzątaczka zarabia mniej niż chirurg. Nierówności o których mówi Piketty, polegają na tym, że syn przedsiębiorcy odziedziczy wielokrotnie więcej, niż chirurg i sprzątaczka razem wzięci zarobią przez całe życie oraz że ten odziedziczony kapitał przyniesie mu większe dochody, niż gdyby pracował na etacie chirurga i sprzątaczki naraz. Argument Pilastra brzmi: dlaczego więc sprzątaczka nie zostanie synem przedsiębiorcy? Widocznie jest za mało inteligentna i pracowita! Ale dalej Pilaster dodaje, że oczywiście w przyszłości, gdy rąk do pracy będzie zbyt mało, syn przedsiębiorcy chętnie odda swój majątek sprzątaczce, byle tylko mu posprzątała… No nie można odmówić logiki tym argumentom, tylko że syn sprzątaczki odziedziczy po niej zdolności i zamiast żyć jako rentier i w ten sposób wydać wszystko na sprzątaczki, sam będzie sobie sprzątał i co wtedy? 🙂
            A na poważnie:
            Zjawisko o którym Pilaster mówi już już miało zajść parę razy w historii i zawsze elity potrafiły w ten czy w inny sposób tak ustawić system, by spetryfikować dotychczasowy układ, zazwyczaj przez wykluczenie całych grup społecznych i zagwarantowanie by ludzie ci musieli zgodzić się na gorsza pozycję społeczną. A nie trzeba wiele. Wystarczy przyjąć obcych etnicznie (a najlepiej rasowo) emigrantów, potem w ich dzielnicy zlikwidować posterunek policji, nie łożyć na remont infrastruktury i już mamy getto, a reszta dzieje się sama (Jaki dobry nauczyciel chce uczyć w getcie? Jaki dynamiczny lokalny interes wyrośnie, gdy klienci klepią biedę? Kto pożyczy pieniądze na rozwój biznesu chłopakowi z getta?) Mieszkańcy getta zaczynają godzą się więc na gorsze warunki pracy i tym samym osłabiają pozycję przetargową „słusznej etnicznie” klasy robotniczej. Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo że słuszna etniczne klasa robotnicza dogada się z „murzynami” ale wtedy pojawia się stado „Pilastrów” którzy „naukowo” tłumaczą że murzyni to „męty”, są głupsi z natury, nie mogą się pohamować się przed gwałceniem białych kobiet i zasadniczo jedynym sposobem by powstrzymać ich zbrodnicze instynkty, to rozdać białym broń. Propaganda taka w połączeniu z polityką „tworzenia gett” zazwyczaj działa i nierówności nadal sobie rosną. Bo jak kilku ludzi ma więcej zasobów niż cała reszta społeczeństwa, to zawsze tak ustawi system, by ta reszta ich nigdy nie dogoniła. Chyba ze system się zawali (wojna, rewolucja, bardzo głęboki kryzys).

            Polubienie

          4. Jak widać VANAT nie tylko nie rozumie tego co pisze pilaster, ale nawet tego, co pisze Piketty. 🙂 A przecież właśnie dla VANATów Piketty napisał to swoje „dzieło”. Tak się starał, aby im wytłumaczyć, co to znaczy, że a*b=c, i że z tego równania wynika że a= c/b.

            Ale i tego jest dla VANATów za dużo i za trudno.

            Względnie VANAT w ogóle Pikettego nie przeczytał, co tez jest możliwe. A najpewniej jedno i drugie naraz.

            „ten odziedziczony kapitał przyniesie mu większe dochody, niż gdyby pracował na etacie chirurga i sprzątaczki naraz.”

            Bo ktokolwiek Pikettego by przeczytał (przynajmniej ze zrozumieniem), wiedziałby, że nawet według Pikettego, stanie się tak, jeżeli stopa zwrotu z kapitału r będzie odpowiednio wysoka, w szczególności kiedy będzie ona wyższa od stopnia wzrostu gospodarczego – g

            A nie będzie. 🙂 I sam Piketty doskonale o tym wie, ale przed swoimi wyznawcami ten fakt zataja.

            Polubienie

          5. @Vanat

            Elity nie są ani „oświeconymi monarchami” z wizji Friedmana/Pilastra. To jednakże też nie są jakieś loże para-masońskie z wizji Marxa/Vanata, prowadzące inżynierię społeczną. Pilaster „zapomina”, że masy robotnicze wywalczyły sobie sporą część praw, zanim pracodawcy, częściowo przez konkurencję, częściowo przez groźbę rewolucji, poszli na dalsze ustępstwa. Ty zaś nie uwzględniasz, że opisane przez Ciebie zjawiska nie dokonują się przej jakiś masterplan tajnego stowarzyszenia Trzech Najbogatszych Villiansów. Po prostu, wraz ze wzrostem płac klasy niższej rośnie presja na właścicieli fabryk (a pośrednio – na politykę), żeby szukać alternatywnych, tańszych rozwiązań. W ten sposób polscy budowlańcy znaleźli się w Niemczech, Ukraińscy pracownicy rolni w Polsce a tak znienawidzeni przez Trumpa Meksykanie w USA. Niektóre kraje radzą sobie lepiej z tym zjawiskiem, inne gorzej. Ale w większości przypadków to „tylko” entropia powodowana przez brak równoważących działań państwa.

            Polubienie

          6. „Pilaster „zapomina”, że masy robotnicze wywalczyły sobie sporą część praw”

            to czemu te „masy” nie wywalczyły sobie tych praw wcześniej? Dlaczego 8 godzinnego dnia pracy nie było np w starożytnym Rzymie? W Atenach Peryklesa? Dlaczego w dalszej kolejności, zamiast 7, 6, 5 godzinnego dnia pracy wprowadzono wolne soboty i dłuższe urlopy?

            Polubienie

          7. Bert04, oczywiście że te zjawiska maja wiele bardziej skomplikowane mechanizmy niż te, które w kilku zdaniach opisałem, niemniej są w interesie grup dominujących, które mają największy wpływ na kształt polityki. A dlaczego niby grupy te miałyby wiec przeszkadzać zjawiskom które są w ich interesie? Dlaczego nie miałyby stymulować zjawisk, które przy okazji będą ich interesy realizować? Czy narkotykowy boom w czarnych gettach USA był tylko wynikiem działań CIA? Oczywiście nie, ale dziwnym trafem, jak CIA wysyłało do Contrasów broń to dostawało w zamian narkotyki i sprzedawało je w czarnych gettach, w efekcie czego, w amerykańskich więzieniach jest więcej osadzonych niż było w ZSRR za czasów Stalina. Czy jedynym celem Stalinowskiego terroru było znalezienie przymusowych robotników do prac, w warunkach, na które nikt nie chciałby się zgodzić? Oczywiście nie, ale dziwnym zbiegiem okoliczności bardzo pomogły one w budowie biełamorkanału. Czy Angela Merkel otworzyła szeroko drzwi dla emigrantów tylko dlatego, by obniżyć koszty pracy w Niemczech i mieć bat na ciągły wzrost kosztów pracy u podwykonawców np w Polsce? Oczywiście, że było jeszcze szereg innych powodów, ale ten opisany przeze mnie raczej wspierał niż przeciwdziałał willkommen politik. Więc oczywiście światem nie żądzą spiski, ale oczywiście rządzą nim interesy, czasem realizowane nie-wprost.

            Polubienie

          8. @Vanat

            „mechanizmy (…) są w interesie grup dominujących, które mają największy wpływ na kształt polityki. A dlaczego niby grupy te miałyby wiec przeszkadzać zjawiskom które są w ich interesie?”

            Z interesami grupowymi to jest tak jak z dylematem więźnia: czasem warto wspierać grupę, czasem zwycięża egoizm osobisty. Dlatego istnieją tak łamistrajki po stronie robotników, partacze poza cechami rzemieślników jak i przedsiębiorcy wyłamujący się z monopoli. Lub, jak legendarny Ford, dający lepsze warunki pracy niż konkurencja (przynajmniej w roku 1914). A co do polityki, w końcu od czegoś ta demokracja jest, żeby wpływy masy klas średnich i niskich przynajmniej wyrównywały finansową przewagę klasy wyższej. Przynajmniej – powinny.

            @pilaster

            „A mimo to już teraz śmieciarz zarabia więcej od magistra, przynajmniej początkującego. W miarę dalszego rozwoju ten trend będzie się pogłębiał.”

            Praca jest towarem. Specyficznym, podlegającym nieco innym zależnościom, ale towarem. A cena towaru kształtuje się przez popyt i podaż. W społeczeństwach rozwiniętych każde kolejne pokolenie dąży do awansu społecznego, jeśli nie dla siebie, to przynajmniej dla swoich dzieci. Podaż na śmieciarzy maleje (a popyt – nie), bo nawet arystokracja robotnicza chce dla swoich dzieci przynajmniej lepszego, lżejszego zawodu, może nawet na studia pośle.

            Jednakże ten kij ma dwa końce. I tak jak przy wzroście cen ropy przedsiębiorcy będą szukać coraz to nowych metod zwiększania podaży, tak samo przy wzroście płac, przy braku rąk „naturalne” jest, że tak przedsiębiorcy jak i politycy będą dążyć do zwiększenia ilości rąk do pracy. Każdy rozwinięty kraj potrzebuje swoich gastarbeiterów. Na Zachodzie ten trend jest od lat 70-tych, w Polsce dopiero się rozwija. Tak, jak płace w Polsce wzrosły z emigracją zarobkową Polaków na Zachód, tak zostaną przynajmniej przyhamowane, jeżeli władze dopuszczą większą ilość imigracji zarobkowej cudzoziemców.

            Polubienie

          9. „Każdy rozwinięty kraj potrzebuje swoich gastarbeiterów.”

            a co w momencie, kiedy zostaną już tylko kraje rozwinięte i żadnych gastarbaiterów nie będzie już skąd sprowadzać?

            Polubienie

          10. @pilaster

            „a co w momencie, kiedy zostaną już tylko kraje rozwinięte i żadnych gastarbaiterów nie będzie już skąd sprowadzać?”

            Jak w każdym podobnym przypadku. Można albo utrzymać stałą podaż albo zastąpić rzadki „produkt” innym „produktem”. To pierwsze może być przez wstrzymywanie współpracy gospodarczej, obniżanie ratingów dłużnikom czy też opisywane przez Vanata dopuszczanie do tworzenia się stref / dzielnic biedy. Czasem wystarczy nic nie robić, czasem to się może nawet „opłacać”. Druga możliwość to automatyzacja czy robotyzacja. A w przyszłości nawet „androidyzacja”.

            Trzecia opcja? Coś w rodzaju odwrócenia dzisiejszych proporcji, w których marzeniem jest praca śmieciarza lub robota w kanalizacji, a na studia idą tylko nieudacznicy niezdolni do wysiłku fizycznego. Wprawdzie już dziś istnieje arystokracja robotnicza, jednakże IMHO taki trend podmywałby podstawy „utopii innowacji”, jeżeli wysiłek umysłowy przestanie się opłacać. Bardziej przypominałoby to strukturę społeczną PRL, gdzie najlepiej zarabiali mechanicy samochodowi, a najlepszą partią była córka badylarza. A „magister” było synonimem „frajera”.

            Polubienie

          11. „opisywane przez Vanata dopuszczanie do tworzenia się stref / dzielnic biedy.”

            O rojeniach rodem z psychiatryka to lepiej nie mówmy. Owszem, kilka krajów próbowało takiego rozwiązania (ZSRR, III Rzesza, RPA za apartheidu) ale zakończyło się to spektakularną porażką. Jest oczywiste że to nie może działać, bo system staje się wtedy skrajnie niewydajny i skorumpowany,

            „Druga możliwość to automatyzacja czy robotyzacja”

            I oczywiście będzie rozwijana. Ale „czynnik ludzki” zawsze będzie niezbędny, choć oczywiście w mniejszym zakresie

            „wysiłek umysłowy przestanie się opłacać.”

            Absolutnie nie. Będzie cenniejszy niż kiedykolwiek, a myślenia, głębokiej analizy i bardzo wysokich kompetencji będzie się wymagało nie tylko od profesora, ale i od śmieciarza i szambiarza. Już dzisiaj nowoczesny wóz asenizacyjny powoli zaczyna przypominać UFO. Z obsługi robi się magisterium a z budowy doktorat.

            Polubienie

        2. „Wątpię, czy zdolności są w tak mocnym stopniu dziedziczne,”

          Wątpienie berta nie ma mocy sprawczej. Zdolności intelektualne są odziedziczalne w bardzo wysokim stopniu (ponad 80% o ile pamięta to pilaster). Oczywiście nie musi to wynikać ściśle z genów, ale także z wychowania w określonym środowisku – dziecko dwojga profesorów, nawet przy tych samych predyspozycjach genetycznych, bez wątpienia będzie się uczyło łatwiej niż dziecko dwojga meneli.

          „zapomniał, że swój biznes rozkręcał za kapitał startowy od papy.”

          Kapitał (fizyczny) jest coraz tańszy i coraz łatwiej dostępny. Wystarczy mieć dobre pomysły a sam się pojawi. Elon Musk nie dostał żadnych kapitałów startowych od rodziców, ale miał dobre pomysły. Pieniądze zleciały się do niego same.

          Polubienie

    2. Egalitaryzm jest zarazą cywilizacyjną. Im społeczeństwo bardziej egalitarne z mniejszymi nierównościami społecznymi, tym reprodukcja natywnej społeczności drastycznie spada. Powszechna edukacja, laicyzm i duża redystrybucja bogactwa do biedoty – ściśle koreluje z ujemnym potencjałem do reprodukcji. Społeczności, które słabo się reprodukują będą wymierać – dlatego prawdopodbnie tylko Hoppowska wizja cywilizacji jest w stanie obronić wartości umiarkowanego egalitaryzmu (równość wobec prawa) i utrzymać optymalny poziom dzietności. Sam osobiście uważam, że przyszłość nadchodzacych cywilizacji to będzie ostre zaoranie lewactwa i powstanie czegoś na kształt, co postuluje nurt The Dark Enlightenment.

      Polubienie

  2. No i doczekaliśmy się wreszcie recenzji. Oczywiście, zgodnie z przewidywaniami, krąży ona wokół nieistotnych detali i nie odnosi się do meritum, czyli faktu, że nierówności rosną, pomimo ideologicznych modeli Pilastra, które przecież dowodzą jednoznacznie, że nierówności nie rosną, a nawet maleją.
    Jednym słowem klasyczny Pilaster – jeśli modele nie są potwierdzane przez rzeczywistość tym gorzej dla rzeczywistości!

    Pilaster dowiedział się o książce Pikettego, bo ją przywołałem, gdy Pilaster sobie swobodnie bzdurał, o tym, że w przyszłości królować będzie coś, co sam nazwał „legalizmem”, bo wszyscy będziemy tak bogaci, a szanse na zwycięstwo w starciu między ludźmi będą tak wyrównane, że „agresja” będzie nieopłacalna.
    Pokazałem Pikettego, jako naukowca, który zebrał twarde dane pokazujące, że nierówności nie maleją, ale rosną, czyli szanse na zwycięstwo w starciu są coraz mniej i mniej wyrównane. Jednym słowem Pilastrowe fantazje o „naturalnie” rosnącej równości między ludźmi, nie są potwierdzone w faktach, czyli nawet jeśli założenia Pilastra co do „legalizmu” byłyby słuszne (a nie są) to i tak fakty pokazują trendy odwrotne, do tych, które Pilaster bezpodstawnie sobie przyjął za faktycznie istniejące.

    Pilaster brzydzi się kupować książki wydane przez „Krytykę polityczną” więc żeby nie miał pretekstu pominąć argumentu, podesłałem mu link do pirackiej, elektronicznej wersji dzieła. Przeczytał i zaczął odgrażać się, że udowodni Pikettemu kłamstwa.
    No to gdzie te kłamstwa? Gdzie Piketty zafałszował dane, które zebrał? Nie jakieś takie, których nie zbierał, ale te które zebrał? Gdzie Pilastrowe dowody na to, że nierówności nie rosną w badanym przez Pikettego przedziale czasu?

    Ach, Pilaster ma swój ideologiczny model, który dowodzi, że nierówności nie będą rosły bo to, tamto i owamto. No ale Piketty podaje liczby, z których jasno wynika, że model Pilastra do bani, bo rozmija się z rzeczywistością.
    No i drugi argument: zamiast udowodnić, że nierówności maleją, to Pilaster zaczyna udowadniać, że to dobrze że są, a kilka wcześniejszych tekstów poświęcił fantazjom na temat przyszłości świata, który zaistnieje, tylko pod warunkiem braku nierówności. Klasyczny Pilaster.
    Albo Pilaster udowodni, że Piketty źle dane pozbierał, albo niech odwoła swoje idiotyczne tezy i dostosuje do rzeczywistości swoje ideologiczne modele.

    A nierówności i tak rosną i rosną, obalając tezy Pilastra o świetlanej przyszłości świata powszechnego „legalizmu”

    Polubienie

    1. „nie odnosi się do meritum, czyli faktu, że nierówności rosną”

      Faktoidu. Nawet tylko z danych przytoczonych przez Pikettego – skrajnie tendencyjnych, zafałszowanych i bałamutnych, wynika, że nierówności czasami rosną, a czasami spadają. Piketty nawet nie próbuje odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak się dzieje. Co więcej z samych pomysłów Pikettego wynika, że długoterminowo nierówności maleją i muszą maleć (bo systematycznie, od tysiącleci, maleje r – stopa zwrotu z kapitału – Piketty oczywiście łże że nic takiego nie zachodzi, chociaż doskonale wie, że to nieprawda)

      Nie mówiąc już o tym, że nijak nie uzasadnia dlaczego miałoby to być negatywne zjawisko.

      „No to gdzie te kłamstwa?”

      Przytoczył pilaster te najważniejsze – stopy zwrotu z kapitału r nie są stałe, jak to Piketty podaje do wierzenia. A nierówności, poza jakimiś lokalnymi fluktuacjami maleją od tysięcy lat (a nie od kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu). Piketty zaś systematycznie ukrywa i przekłamuje informacje na ten temat, np świadomie kłamiąc o rzekomej stagnacji płac robotników w latach 1800-1870. albo kłamiąc na temat średnich stóp zwrotu w XIX wieku, które naprawdę były wyższe niż on twierdzi.

      „A nierówności i tak rosną i rosną”

      Rosły w latach 1970-2010. Ale to tylko lokalna fluktuacja. W ogólności malały i nadal będą maleć, bo stopa zwrotu r ciągle spada. Docelowo do zera.

      „Piketty podaje liczby”

      He, he… Może by lepiej Vanat przeczytał Pikettego, a nie tylko o nim pisał. Piketty nie tylko nie podaje żadnych „liczb” (w sensie modeli ilościowych, na podstawie których można by postawić jakieś hipotezy – choćby o tym, jak będą się kształtować nierówności w przyszłości)), ale wręcz się programowo od tego odżegnuje. Czucie i wiara silniej mówi do niego niż mędrca szkiełko i oko. 🙂

      Polubienie

      1. Oj Pilaster, Pilaster. Dyskusje z tobą jak z gimnazjalistą.
        Miałeś dowieść, że dane Pikettego są „skrajnie tendencyjne, zafałszowane i bałamutne” a nic takiego nie udało ci się zrobić. Swoją niemoc zakrzykujesz wmawianiem, sobie i czytelnikom, że pokazany przez Pikettego 40-letni trend to jedynie fluktuacja.
        Z czego niby wynika ta fluktuacja? Twierdzisz, że wynikła ona z demograficznego boomu i ze nagłego spadku innowacyjności, jaki to chyba twoim zdaniem nastąpił w latach 1970-2010. Dopowiem tylko, że ta fluktuacja dziwnie przypada na czasy wdrażania skrajnie lewackich aberracji politycznych w stylu reganomiki i taczeryzmu.
        A fluktuacja ta nastąpiła wobec jakiego trendu? Wobec wcześniejszego okresu 1940-1970 kiedy to zgodnie z twoimi modelami przyrost naturalny był zerowy (pokolenie tzw. baby boomers) innowacyjność była znacząco większa niż w okresie 1970-2010 (ileż to biznesów wtedy powstało dzięki internetowi i globalizacji handlu) oraz słusznej libertariańskiej polityki (programy New Deal, Great Society, ideologia welfare state).
        No więc muszę cię zmartwić. Twoje wypociny, jak zresztą zwykle, dowodzą jedynie oderwania od rzeczywistości i ideologicznego zacietrzewienia autora.

        Polubienie

        1. „Twierdzisz, że”

          Proszę zwrócić uwagę, że nie po raz pierwszy VANAT coś tam usiłuje przypisać pilastrowi, że pilaster jakoby coś tam „twierdzi”. Jak zwykle są to ordynarne kłamstwa, zwane tez „stawianiem chochoła” bo pilaster niczego takiego nie twierdzi.

          „Z czego niby wynika ta fluktuacja?”

          Z różnych powodów. Najpewniej jest to „korekta” wcześniejszego okresu – komunizmu, nazizmu i innych ustrojów rodem z Grzbietu Pragmatyzmu, które zgodnie zwalczały kapitał i kapitalizm do tego stopnia, że wobec braku kapitału (fizycznego), stopa zwrotu r przejściowo znów wzrosła. A po ponownej akumulacji, powróciła do wcześniejszego spadkowego trendu.

          A „dane” Pikettego mające zafałszować ten fakt zachodzenia dużych zmian stóp zwrotu r w czasie są właśnie tendencyjne, zafałszowane i bałamutne.

          Polubienie

          1. Jak „nie twierdzisz”? Napisałeś, że innowacyjność i brak rąk do pracy są czynnikami, które spowodują zmniejszenie różnic majątkowych, a więc miałem prawo założyć, że z braku jakichkolwiek innych twoich wyjaśnień dla „fluktuacji z lat 1970-2010”, to własnie brak innowacyjności i nadmiar rąk do pracy był twoim wyjaśnieniem dla wzrostu rozwarstwienia.
            Piketty nie wyliczył różnic majątkowych teoretycznie, na bazie jakiegoś modelu, ale wykazał realny wzrost rozwarstwienia majątkowego badając twarde dane. To jak wytłumaczył zaobserwowany proces, to sprawa osobna. Tak czy inaczej, te twarde dane przez niego pokazane nie podlegają dyskusji (jak na razie nawet nie próbowałeś ich obalić).
            Twierdzisz, że Piketty wyjaśnił te niepodlegające dyskusji fakty w błędny sposób. Co proponujesz w zamian (bo jak już wiemy jednak nie demografię i innowacyjność)? Otóż tym razem proponujesz „korektę wcześniejszego okresu” – komunizmu i faszyzmu.
            No to jestem ciekaw, jak komunizm w ZSRR i nazizm w III Rzeszy wpłynęły na rozwarstwienie majątkowe na całym świecie (np w USA)? No i dlaczego „fluktuacja z lat 1970-2010”, miała zaburzać naturalny (twoim zdaniem) trend zmniejszana rozwarstwienia, dopiero 25 lat po upadku faszyzmu oraz na 20 lat przed upadkiem komunizmu?
            No chyba, że komunizmem i nazizmem nazwałeś prześmiewczo całą prosocjalną politykę z lat powojennych, prowadzoną w większości cywilizowanych państw świata. Wtedy jednak okres ten nie jest częścią naturalnego trendu zmniejszania się różnic majątkowych, ale zaburzeniem samym w sobie.
            Może wiec jest dokładnie tak jak pisze Piketty: „naturalny” trend to wzrost rozwarstwienia, zaś okresowe zmniejszanie się rozwarstwienia, to zaburzenia powodowane politycznymi decyzjami.

            Rozumiem, że kluczowym dla twojego sposobu myślenia są słowa wytrychy: „z różnych powodów” i „najpewniej”, czyli: „Nie chce mi się o tym myśleć i nawet nie wymagajcie bym to rozważał. Jest jak napisałem i sami znajdźcie sobie dowody na to, że mam rację a Piketty nie.”
            Krytykujesz książkę uznanego naukowca i powoływanie się w tej krytyce jedynie na swoją intuicję. To raczej mało.

            Polubienie

          2. ” Napisałeś, że innowacyjność i brak rąk do pracy są czynnikami, które spowodują zmniejszenie różnic majątkowych,”

            Nic podobnego. Jak zwykle VANAT nic nie rozumie ze słowa pisanego. No cóż, żadna niespodzianka 🙂

            Te czynniki powodują zmniejszenie nierówności zarobkowych. (tych pokazanych niebieską linią na wykresie) Różnice majątkowe (te czerwone z wykresu) maleją zaś w miarę spadku stopy zwrotu z kapitału r. I co zabawne, wynika to wprost z tez Pikettego (i dlatego łże on że stopa zwrotu nie ulega zmianie w długich okresach czasu), ale VANAT nie rozumie nie tylko tego co pisze pilaster, ale także tego, co pisze Piketty. 🙂

            Spadek stopy zwrotu r ma związek z innowacjami tylko taki, że przy odpowiednio niskim r, bardziej opłaca się inwestować w innowacje niż akumulować kapitał. Zamiast zbudować dziesiąta fabrykę butów, wymyślić i wdrożyć buty rakietowe.

            Polubienie

          3. Pilasterku, ja nie piszę o twoim wykresiku, ale o tym jak bardzo rozmija się z rzeczywistością i jak bardzo nie potrafi wytłumaczyć tego co jest. Bo to że tłumaczy twoje fantazmaty na temat odległej przyszłości to ja się domyślam. Wyjaśnij wreszcie fakty pokazane przez Pikettego, a nie zakrzykuj rzeczywistości pisząc, że to nic, bo za 1000 lat będzie inaczej – przecież zrobiłeś wykres i on to udowadnia 🙂

            Polubienie

      2. Ja tylko krótko:

        „Piketty zaś systematycznie ukrywa i przekłamuje informacje na ten temat, np świadomie kłamiąc o rzekomej stagnacji płac robotników w latach 1800-1870”

        Czemu od razu kłamstwo? Piketty po prostu przedstawił standardowy pogląd większości historyków oraz współczesnych rewolucji przemysłowej. Pogląd Pilastra natomiast prawdopodobnie pochodzi od Gregory’ego (nie George’a, jak napisał Pilaster) Clarka „Pożegnania z jałmużną”, którego obliczenia przyjął Pilaster na wiarę, bo zgadzają się z jego ideologią. Niemniej te obliczenia są – łagodnie mówiąc – kontrowersyjne. Więcej o tym tutaj: http://faculty.econ.ucdavis.edu/faculty/gclark/Farewell%20to%20Alms/Allen_JEL_Review.pdf

        Aha – upraszam o nieobrażanie Marksa pisząc, jakoby Piketty (zwyczajny miałki socjaldemokrata) się nim inspirował. On go nawet nie przeczytał: https://newrepublic.com/article/117655/thomas-piketty-interview-economist-discusses-his-distaste-marx

        Polubienie

        1. „Pogląd Pilastra natomiast prawdopodobnie pochodzi od Gregory’ego (nie George’a, jak napisał Pilaster) Clarka „Pożegnania z jałmużną”, którego obliczenia przyjął Pilaster na wiarę, bo zgadzają się z jego ideologią.”

          Clark przynajmniej coś obliczył, Piketty po prostu objawił.

          ” te obliczenia są – łagodnie mówiąc – kontrowersyjne. ”

          Nic podobnego. Z artykułu wynika, że UDZIAŁ płac w produkcie się nie zwiększył, a nawet nieco zmalał w latach 1800-1870. Ponieważ jednak sam produkt wzrósł w tym czasie w olbrzymim stopniu, to same płace (a nie ich udział) jak najbardziej mogły wzrosnąć, nawet dwukrotnie jak podaje Clark.

          „upraszam o nieobrażanie Marksa pisząc, jakoby Piketty (zwyczajny miałki socjaldemokrata) się nim inspirował. On go nawet nie przeczytał: ”

          Czytał, nie czytał, ale wyraźnie jest nim zafascynowany i uważa go za wzór. W przeciwieństwie do klasyków ekonomii, Smitha, Malthusa, Ricardo, do których deklaruje wyłącznie pogardę. Nie mówiąc już o „faszyście” Pareto.

          Polubienie

      3. Rosły w latach 1970-2010. Ale to tylko lokalna fluktuacja. W ogólności malały i nadal będą maleć, bo stopa zwrotu r ciągle spada. Docelowo do zera.

        Co miałoby zmaleć do zera – nierówności czy r?

        Polubienie

          1. Nie rozumiem jak średnia stopa zwrotu (tzn. rozumiana jako średnia stopa zwrotu z inwestycji w skali kraju czy świata w długim okresie) mogłaby zmaleć do zera i to tylko na skutek wzrostu podaży i związanego z tym jakkolwiek definiowanego „spadku wartości” kapitału rzeczowego (ten rodzaj kapitału jest dość niejednorodny). Inwestorzy będą angażować pieniądze w przedsięwzięcia gospodarcze dopóki, dopóty stopa zwrotu będzie na poziomie minimalnej oczekiwanej przez inwestorów stopy zwrotu. Ponieważ inwestycje pociągają za sobą odroczenie konsumpcji oraz w większości ryzyko (a większość inwestorów ma raczej awersje do ryzyka) to oczekiwana stopa zwrotu choć może kształtować się bardzo różnie to powinna jednak być dodatnia. W przypadku zerowych realnych stóp zwrotu ludzie będą więc wycofywać środki z inwestycji, bo bardziej będzie się opłacało nie odraczać konsumpcji lub nawet trzymać oszczędności w gotówce żeby uniknąć chociaż części ryzyka związanego z działalnością gospodarczą. Odpływ pieniędzy z inwestycji sprawi, że aby z powrotem przyciągnąć inwestorów (których pieniądze zawsze będą potrzebne żeby chociażby np. zebrać kapitał na wypłaty dla pracowników, których wynagrodzenia miałyby bardzo wzrosnąć) stopy zwrotu będą musiały wzrosnąć do poziomu dodatniego wynagradzającego jakoś inwestorom odroczenie konsumpcji i ryzyko.

            Polubienie

          2. „Nie rozumiem jak średnia stopa zwrotu (tzn. rozumiana jako średnia stopa zwrotu z inwestycji w skali kraju czy świata w długim okresie) mogłaby zmaleć do zera”

            1. Nie „średnia stopa zwrotu” tylko „średnia stopa zwrotu z inwestycji kapitałowych” (w kapitał fizyczny).
            2. Nie spadnie do zera, tylko będzie asymptotycznie dążyć do zera. Jasne jest że zawsze będzie od zera większa o jakiś niewielki procent (1%, 0,1%, 0,01%) – być może pilaster się nieprecyzyjnie wyraził.

            Polubienie

          3. Nie ma opcji odpowiedzenia pod ostatnim postem więc:

            „średnia stopa zwrotu z inwestycji kapitałowych” (w kapitał fizyczny).

            Generalnie kupując np. w udziały przedsiębiorstwa nabywa się oczywiście udział w kapitale fizycznym, ale przede wszystkim prawo do prognozowanych przyszłych przepływów pieniężnych tego przedsiębiorstwa, które wynikają w dużej mierze ze zgromadzonego tam kapitału intelektualnego, know-how. Wartości rynkowa kapitału fizycznego to może być niewielka część ceny akcji. W każdym razie skoro mowa o przyrostach wartości majątku to biorę pod uwagę wszystkie przedsięwzięcia w które potencjalny inwestor mógłby zainwestować swoje oszczędności (kapitał finansowy albo rzeczowy – który można akumulować)

            Nawet jeśli kapitał fizyczny i finansowy cały czas się akumuluje czyli jego podaż wzrasta, to trzeba wziąć jeszcze pod uwagę zjawisko wzrostu popytu na ten kapitał. Przy wzroście wartości skumulowanego kapitału i braku zbyt wielkich różnic majątkowych np. wzrost płac jest faktycznie nieunikniony, bo ludzie nie chcieliby pracować za coraz mniejszą część swojego majątku. A to oznacza wzrost kosztu nie tylko bezpośrednio samych pracowników, ale i wytwarzanych przy ich udziale dóbr. Koszt budowy czy remontu budynków czy maszyn byłby dla firm coraz większy więc potrzebowałyby więcej kapitału. W szczególności przedsięwzięcia innowacyjne generują na początku działalności duże koszty, a nie dają często w tej fazie prawie żadnych przychodów na pokrycie nawet pensji pracowników czy innych stałych wydatków więc zapotrzebowanie na kapitał wzrasta.

            Polubienie

          4. „W szczególności przedsięwzięcia innowacyjne generują na początku działalności duże koszty, a nie dają często w tej fazie prawie żadnych przychodów na pokrycie nawet pensji pracowników czy innych stałych wydatków więc zapotrzebowanie na kapitał wzrasta.”

            Jednak inwestycje w innowacje nie są inwestycjami kapitałowymi, bo kapitału (fizycznego) od tego nie przybywa (albo przybywa w nieznacznej ilości). Przybywa jedynie kapitału intelektualnego. A ten się nie akumuluje i wymaga inwestycji cały czas od nowa. Wzrost gospodarczy oparty na innowacjach przestaje być wykładniczy (pieniądz nie rodzi pieniądza jak w inwestycjach kapitałowych), a staje się z grubsza liniowy, jak dzisiaj w Japonii.

            Ponownie należy zachęcić do zapoznania się z przykładem Elona Muska, który po prostu zionie innowacjami, i ze zdobyciem kapitału na ich realizacje nie ma najmniejszych problemów, mimo nawet bardzo niskich stóp zwrotu (w Tesli, jak do tej pory, nawet ujemnych)

            Polubienie

          5. Hmm jednak komentarze wyświetlają się w dobrej kolejności. Teraz odnośnie:

            Nie spadnie do zera, tylko będzie asymptotycznie dążyć do zera. Jasne jest że zawsze będzie od zera większa o jakiś niewielki procent (1%, 0,1%, 0,01%)

            Rozumiem że ten spadek miałby wynikać ze wzrostu podaży kapitału fizycznego i finansowego szybszego niż wzrost popytu na ten kapitał (bo raczej czynniki takie jak koszt odroczenia konsumpcji czy premia za ryzyko nie będą spadać w nieskończoność)? Stopa oszczędności zależy od stóp zwrotu z inwestycji. Jeśli skumulowana podaż kapitału w gospodarce (oszczędności w kapitale rzeczowym czy finansowym – S) rosłaby faktycznie ciągle szybciej od popytu na ten kapitał (inwestycje kapitałowe – I) doprowadzając do ciągłego spadku stopy zwrotu (r), to mielibyśmy sytuacje gdzie wartość oszczędności jest dużo większa niż inwestycji (S>I). Oszczędzanie w takiej gospodarce opłacałoby się coraz mniej, bo zwrot byłby coraz mniejszy. Z drugiej strony koszt odkładania konsumpcji w czasie byłby mniej więcej taki sam, bo ilości dostępnego czasu nie można zbytnio zwiększyć (nie mówiąc już o kosztach ryzyka działalności gospodarczej, które ponosi się inwestując, a które przecież nie znika). Coraz więcej ludzi wybierałoby więc konsumpcję i ograniczało oszczędności. Wzrost konsumpcji przełożyłby się natomiast na wzrost inwestycji. Wzrost inwestycji i spadek stopy oszczędności spowodowałyby natomiast wzrost stóp zwrotu z inwestycji, a między inwestycjami i oszczędnościami wytworzyłaby się w końcu równowaga (mniej więcej I=S). Cała gospodarka będzie po takim dostosowaniu również rozwijać się szybciej ze względu na wzrost konsumpcji i inwestycji. Więc stopy zwrotu nie będą spadać w nieskończoność.

            Polubienie

          6. „czynniki takie jak koszt odroczenia konsumpcji czy premia za ryzyko nie będą spadać w nieskończoność”
            W nieskończoność nie będą. Ale do zera będą się cały czas zbliżać asymptotycznie.

            „Wzrost konsumpcji przełożyłby się natomiast na wzrost inwestycji.”

            Niekoniecznie. A już na pewno nie wprost proporcjonalnie. Poza tym konsumpcja tez nie będzie rosła w nieskończoność.

            ” koszt odkładania konsumpcji w czasie byłby mniej więcej taki sam, bo ilości dostępnego czasu nie można zbytnio zwiększyć”

            Całe dzieje ludzkości to historia zmniejszania się preferencji czasowej od kilkuset procent u łowców – zbieraczy, do kilku procent obecnie. Nie widać żadnego powodu dla którego miałoby się to zatrzymać. Już obecnie średnie oprocentowanie niektórych papierów wartościowych jest niższe od zera.

            Polubienie

          7. „Coraz więcej ludzi wybierałoby więc konsumpcję i ograniczało oszczędności.”

            Jeszcze jedna rzecz. Ludzie oszczędzają nie tylko po to, żeby oszczędności inwestować, ale oszczędzają też na przyszłą konsumpcję wymagającą dużych jednorazowych wydatków. (np aby sobie kupić dom na emeryturze, albo nawet jacht) Zatem poziom oszczędności z powodzeniem może być wyższy niż poziom inwestycji. Nawet dużo wyższy,

            Polubienie

          8. Ponownie należy zachęcić do zapoznania się z przykładem Elona Muska, który po prostu zionie innowacjami, i ze zdobyciem kapitału na ich realizacje nie ma najmniejszych problemów, mimo nawet bardzo niskich stóp zwrotu (w Tesli, jak do tej pory, nawet ujemnych)

            Ujemne stopy zwrotu z kapitału własnego przedsiębiorstwa nie są żadną rewelacją. We właściwie każde przedsięwzięcie biznesowe trzeba najpierw zainwestować dużo pieniędzy i do niego dokładać zanim nie zacznie ono przynosić zysków. W przypadku inwestycji w innowacje jest to szczególnie widoczne jak już pisałem. Jednak inwestorzy godzą się na to bo szacują, że w przyszłości przedsięwzięcie przyniesie im zyski i średnią dodatnią stopę zwrotu, która dodatkowo wynagrodzi to czekanie i ryzyko. Natomiast podmioty dostarczające kapitał obcy, które finansują przedsiębiorstwo, ale żadnego prawa do udziału w przyszłych zyskach nie nabywają (np. bank udzielający zwykłego kredytu) na żadne ujemne stopy zwrotu się nie godzą.

            Wzrost gospodarczy oparty na innowacjach przestaje być wykładniczy (pieniądz nie rodzi pieniądza jak w inwestycjach kapitałowych), a staje się z grubsza liniowy, jak dzisiaj w Japonii.

            W jaki sposób miałoby to doprowadzić do tego, że stopy zwrotu będą długoterminowo dążyć do zera? Stopy zwrotu z kapitału podlegającego akumulacji zależą od relacji między podażą oszczędności (zgromadzonych w takim kapitale) a popytem na te oszczędności (inwestycjami) i nie będą długoterminowo dążyć do zera nawet jeśli wzrost gospodarczy wynosiłby zero.
            Jeśli hipotetycznie zaistniałaby sytuacja (nawet długoterminowo), że nie ma już w danej gospodarce możliwości zaangażowania oszczędności w inwestycje, które mogłyby przynieść stopę zwrotu wynagradzającą odroczenie konsumpcji oraz ryzyko (albo jest ich bardzo mało), to ludzie po prostu ograniczyliby oszczędzanie. Zbytnie zwiększanie oszczędności spowodowałoby bowiem faktycznie nierównowagę i spadek stóp zwrotu.
            Zatrzymanie oszczędzania faktycznie zatrzymałoby akumulację kapitału. Jednak stopy zwrotu z kapitału będą nadal wynagradzać czas i ryzyko, tylko zyski z tego kapitału nie będą już w takiej mierze przeznaczane na dalsze oszczędności (dalsze zwiększanie wartości majątku), tylko od razu będą konsumowane.
            Prościej mówiąc spadnie stopa oszczędności a nie stopy zwrotu (przynajmniej nie tak znacznie).

            Polubienie

          9. ” ludzie po prostu ograniczyliby oszczędzanie.”

            Nie do końca, jak napisał pilaster w poprzednim komentarzu. Oszczędza się nie tylko po to, aby inwestować, ale także po to, aby konsumować. Odraczając konsumpcję jak najbardziej, aby ją zwiększyć w przyszłości.

            Oczywiście stopa zwrotu nigdy nie spadnie DOKŁADNIE do zera. Ale będzie zeru tak bliska, że różnica będzie akademicka

            Polubienie

          10. Niekoniecznie. A już na pewno nie wprost proporcjonalnie. Poza tym konsumpcja tez nie będzie rosła w nieskończoność.

            Nie pisałem nigdzie, że konsumpcja miałaby rosnąć w nieskończoność.

            Całe dzieje ludzkości to historia zmniejszania się preferencji czasowej od kilkuset procent u łowców – zbieraczy, do kilku procent obecnie. Nie widać żadnego powodu dla którego miałoby się to zatrzymać.

            W czasach, kiedy często całe zainwestowane środki można było stracić na skutek jakiegoś rozboju na drodze czy zatonięcia statku (jednocześnie dobra dywersyfikacja inwestycji była raczej kosztowna), a nagła śmierć samego inwestora była dość prawdopodobna oczywiście stopy zwrotu musiały rekompensować to ryzyko.
            W przyszłości stopy procentowe mogłyby dążyć asymptotycznie do zera jeżeli ryzyko systematyczne inwestycji (czyli takie którego nie da się wyeliminować przez dywersyfikację albo przynajmniej ogół inwestorów go nie eliminuje) dążyłoby asymptotycznie do zera i jednocześnie skłonność inwestorów do odkładania konsumpcji w czasie (bez uwzględniania ryzyka związanego z samą inwestycją) rosłaby w nieskończoność (czyli jeśli stopa wolna od ryzyka również dążyłaby asymptotycznie do zera).

            Polubienie

          11. „W przyszłości stopy procentowe mogłyby dążyć asymptotycznie do zera jeżeli ryzyko systematyczne inwestycji (czyli takie którego nie da się wyeliminować przez dywersyfikację albo przynajmniej ogół inwestorów go nie eliminuje) dążyłoby asymptotycznie do zera i jednocześnie skłonność inwestorów do odkładania konsumpcji w czasie (bez uwzględniania ryzyka związanego z samą inwestycją) rosłaby w nieskończoność (czyli jeśli stopa wolna od ryzyka również dążyłaby asymptotycznie do zera).”

            Tak właśnie pilaster uważa, będzie w epoce zwanej przez niego „pułapką logistyczną” Ryzyko inwestycyjne (w inwestycje kapitałowe – cały czas o tym mówimy) spadnie praktycznie do zera. I stopa zwrotu również. Natomiast dłużej utrzyma się wyższa stopa zwrotu z innowacji – większe ryzyko, ale i potencjalne korzyści również. Jednak z czasem ona do zera prawdopodobnie również spadnie – PKB na pracownika osiągnie maksimum limitowane tylko przez ludzkie ograniczenia biologiczne.

            Polubienie

          12. Oczywiście stopa zwrotu nigdy nie spadnie DOKŁADNIE do zera.

            Owszem, to wyjaśniliśmy już na początku – stopa zwrotu miałaby systematycznie maleć, dążyć w nieskończoność do zera, ale go nie osiągnąć.

            W swoich komentarza chciałem zwrócić uwagę na fakt, że długoterminowo wymagana stopa zwrotu (w danym przedziale czasu) jest generalnie zależna od dwóch czynników:
            a)wymaganej stopy zwrotu wolnej od ryzyka – zależnej od tego ile ludzie będą wymagać za samo odłożenie konsumpcji w czasie przy założeniu 100% pewności że otrzymają umówioną nagrodę.
            b)wymaganej premii za ryzyko inwestycji (ale tylko to ryzyko, którego nie da się wyeliminować przez dywersyfikację) – ona z kolei zależy od kolejnych dwóch czynników:
            -faktycznej wysokości ryzyka inwestycji,
            -stopnia awersji/atrakcji do ryzyka – czyli jakiego procentowego zwrotu oczekują inwestorzy za jednostkę ryzyka.

            Można zauważyć, że żaden z tych czynników nie zależy koniecznie od tego czy wzrost gospodarczy jest wykładniczy czy liniowy, co jeśli dobrze rozumiem sugerowałeś wcześniej (jak zostało już zresztą powiedziane w czasach, gdy wzrost prawie nie występował stopy zwrotu potrafiły być bardzo wysokie). Podobnie nie może zmienić długoterminowych stóp zwrotu utrzymująca się i rosnąca nadpodaż oszczędności nad inwestycjami, bo siły rynkowe w końcu taką nadpodaż zredukują więc jest to zjawisko co najwyżej krótkoterminowe.
            Stopy procentowe mogą długoterminowo asymptotycznie dążyć do zera w praktyce wtedy i tylko wtedy gdy wymagana stopa zwrotu wolna od ryzyka oraz wymagana premia za ryzyko będą asymptotycznie dążyć do zera. Trzeba więc rozważać zmiany tych czynników.

            Jeszcze jedna rzecz. Ludzie oszczędzają nie tylko po to, żeby oszczędności inwestować, ale oszczędzają też na przyszłą konsumpcję wymagającą dużych jednorazowych wydatków. (np aby sobie kupić dom na emeryturze, albo nawet jacht)

            Rozważamy sytuację w której występuje taka przewaga oszczędności nad inwestycjami, że poziom stóp zwrotu z inwestycji spada poniżej stóp zwrotu wymaganych przez inwestorów (czyli sumy wymaganej stopy zwrotu wolnej od ryzyka i premii za ryzyko). W takiej sytuacji opłacalność oszczędzania jako źródła finansowania konsumpcji maleje, lepiej jest zachować się odwrotnie i kapitał na konsumpcję pożyczyć, biorąc kredyt albo korzystając z jakiegoś leasingu. Generalnie liczba ludzi chcących oszczędzać maleje, a konsumpcja rośnie aż do czasu wytworzenia się znowu jakieś równowagi (oczywiście inwestycje nie muszą być dokładnie równe oszczędnościom, zawsze występują jakieś niedoskonałości rynkowe). Z drugiej strony jeśli ktoś konsekwentnie trzyma oszczędności poza systemem finansowym i nie są one dostępne dla inwestorów (ani sam ich nie inwestuje) to nie wpływają one na stopy zwrotu.

            Polubienie

          13. Ale będzie zeru tak bliska, że różnica będzie akademicka

            Będę albo nie będzie zależnie od czynników, które wskazałem we wcześniejszym komentarzu.
            Na zakończenie myślę, że można się jednak pobawić w przewidywanie jednego z czynników – premii za ryzyko – w kontekście pewnych tez przedstawionych w recenzji.

            -Jeśli chodzi o sam stosunek do ryzyka obecnie ludzie wykazują oczywiście w większości przypadków awersję do ryzyka. Po przyszłości można się zapewne spodziewać tyle, że realne dochody ludzi będą rosnąć (dopóki oczywiście wzrost gospodarczy będzie dodatni). Pytanie o przyszłą awersję do ryzyka sprowadza się więc de facto do znanego problemu określenia jak mogłaby zmieniać się względna awersja do ryzyka wraz ze wzrostem zamożności (będzie rosną, maleć czy się nie zmieni). Absolutna awersja do ryzyka oczywiście prawie na pewno wtedy maleje ale nie jest oczywiste jak zmieni się awersja relatywna. Popularne jest przyjmowanie, że będzie stała może głównie w celu uproszczenia analiz.

            -Teraz samo ryzyko. Tu również niełatwo jest przewidywać, ale trzymając się przedstawionej w recenzji tezy, że ludzie będą chętniej inwestować w innowacje, bo dochodowość „tradycyjnego” (czy po prostu ustabilizowanego) biznesu spadnie można wyciągnąć jakieś wnioski. Generalnie biznes polegający na sprzedawaniu bogacącemu się społeczeństwu sprawdzonych lub tylko nieco zmodyfikowanych rozwiązań jest mniej ryzykowny niż wymyślanie innowacyjnych produktów od nowa. Zawsze może się okazać, że nakłady poniesione na badania, analizy się nie zwrócą. Z drugiej strony przedsiębiorstwa oferujące sprawdzone rozwiązania (choćby wcześniej te rozwiązania były innowacyjne) będą stanowić większość rynku. Inwestorzy zdywersyfikują portfel – będą mieć (zresztą już często mają) zarówno „stabilne” spółki (małe wahania stopy zwrotu), jak przedsięwzięcia innowacyjne o dużych potencjalnie wahaniach stóp zwrotu. Jednak stopa zwrotu całego portfela (albo przynajmniej jej wahania) będzie zależała w większej mierze od wyników drugiego typu spółek. To wprowadza element ryzyka. Ze względu na wzrastający poziom powiązań światowej gospodarki oraz fakt, że powodzenie innowacji nie zależy tak bardzo np. od zależności między cenami czynników produkcji czy jakiś zależności między samymi innowacjami (jak spada A to rośnie B) – skuteczna dywersyfikacja w obrębie samych inwestycji jest trudna i kosztowna, trzeba by posiadać udziały w prawie każdym innowacyjnym przedsiębiorstwie, żeby stopa zwrotu faktycznie była równa średniej stopie zwrotu przedsięwzięć innowacyjnych. Coraz więcej ogólnego ryzyka inwestycji może być więc zakwalifikowane jako systematyczne. Przewidzenie czy w danym okresie innowacje przyniosą średnio duży czy mniejszy zwrot też nie jest łatwe, bo rośnie stopień ich skomplikowania. To wszystko wprowadza wahania stóp zwrotu portfela, a więc ryzyko. Premia za ryzyko nie musi więc wcale ciągle spadać, a może nawet okresowo rosnąć.

            Polubienie

  3. Odp.do Pilastra…

    „…„wg prof. Roberta Gordona innowacyjność w ostatnim czasie spada. ”

    W USA czy w ogóle na świecie?

    I co to jest „ostatni czas”?…”

    Wzrost gospodarczy coraz mocniej jest ograniczany przez prawa przyrody, a ostatnie wynalazki nie dają takiego kopa naprzód jak wielkie wynalazki XIX wieku takie jak silnik spalinowy i elektryczny. Jego zdaniem szczytowe tempo zarówno rozwoju gospodarczego jak i najbardziej wpływowych innowacji – mamy już za sobą.

    Przy czym w krajach słabo rozwiniętych tego efektu jeszcze nie widać gdyż nie wykorzystały one jeszcze wszystkich „nisko wiszących owoców” ludzkiej innowacji; dajmy na to w Indiach wciąż liczna rzesza populacji jest pozbawiona pralek automatycznych, lodówek itp…

    Polubienie

    1. „Wzrost gospodarczy coraz mocniej jest ograniczany przez prawa przyrody,”

      Nic innego tutaj pilaster nie pisze. Tyle tylko, że wzrost demograficzny jest ograniczany znacznie silniej.

      Polubienie

  4. Co do ściągania taniej siły roboczej do kraju i jej wpływu na ograniczenie żądań płacowych tubylców, to racja. Ale przecież pozycja materialna owych emigrantów wzrasta, więc nie wiem, czy przy ocenie poprawy warunków liczy się człowiek- obywatel świata , czy tylko „prawdziwy” człowiek?

    Polubienie

    1. Dyskutujemy o tym, czy rozwarstwienie majątkowe w sposób „naturalny” rośnie, czy w sposób „naturalny” maleje. Pilaster twierdzi, że w świecie w którym każdy dba egoistycznie jedynie o swój własny interes rozwarstwienie w sposób naturalny maleje. Ja użyłem argumentu intencjonalnego petryfikowania sytuacji grup wykluczonych (w tym imigrantów), żeby pokazać w jaki sposób „możni” mogą zaburzać opisane przez Pilastra procesy, nawet jakby faktycznie były naturalne. Skoro takie działania są w interesie „możnych”, to zapewne tak postąpią, więc to właśnie skuteczne dbanie o utrzymanie dominacji majątkowej jest czymś „naturalnym”.
      Oczywiście „naturalnym” w wyimaginowanym świecie Pilastra, w którym każdy dba jedynie o swój interes, także kosztem dobra innych oraz dobra wspólnego.
      W realnym świecie oczywiście ludzie realizują wiele potrzeb, nie tylko potrzeby konsumpcyjne, więc wiele osób w imię realizacji potrzeb takich jak: potrzeba poczucia wspólnoty, potrzeba integralności moralnej, potrzeba redukcji cierpienia odczuwanego jako własne dzięki neuronom lustrzanym itp, będzie rezygnowało z zachowań egoistycznych i będzie wspierało politykę lewicową, prosocjalną, której rezultatem będzie wyrównywanie szans i zmniejszanie rozwarstwienia majątkowego.
      Celem moich argumentów nie jest dowiedzenie, że ludzie są źli a poprawa warunków życia ogółu jest niemożliwa, ale pokazanie Pilastrowi, że jego infantylny redukcjonizm, jest pseudonaukowy i nijak rzeczywistości nie oddaje.

      Polubienie

      1. @Vanat

        „Pilaster twierdzi, że w świecie w którym każdy dba egoistycznie jedynie o swój własny interes”

        Pilaster wielokrotnie stosował w swoich blogonotkach różne odmiany równowagi Nasha. Najpóźniej od filmu „Piękny umysł” to pojęcie nie powinno być obce także laikom, więc nie będę tłumaczył.

        „Skoro takie działania są w interesie „możnych”, to zapewne tak postąpią”

        No właśnie, czasem pewne zachowania są w interesie „możnych” ale nie w interesie pojedynczego „możnego”. I właśnie ta oscylacja między egoizmem a kolektywizmem, dobrem własnym a dobrem wspólnym kręci światem. W przyrodzie można to porównać do oscylacji między instynktem samozachowawczym a instynktem do zachowania gatunku. Patrz przykład modliszki czy ptasznika.

        „W realnym świecie oczywiście ludzie realizują wiele potrzeb(…)”

        Ale w realnym świecie liczy się to, czy dane wzorce mają szansę na przetrwanie i czy indywidua i społeczeństwa postępujące według nich radzą sobie lepiej od konkurencji. Czasem to można wyliczyć, czasem trudno, jednakże czemu potępiać w czambuł same próby takiego „redukcjonizmu”?

        „dzięki neuronom lustrzanym”

        Być może empatia i N.L. mają jakiś wpływ na decyzje ludzi. Ale jakaś część decyzji zewnętrznie altruistycznych po prostu się kalkuluje. Ba, swego czasu równie modne jak podpinanie dziś empatii pod neurony lustrzane było podpinanie altruizmu pod egoizm. Nie pamiętasz tekstu „Matka Teresa też jest/była egoistką”?

        Polubienie

        1. No i faktycznie Pilaster wiedzę z zakresu teorii gier czerpie chyba z hollywoodzkich filmów, bo z uporem godnym lepszej sprawy twierdzi, że strategia legalisty to spotkanie 2 strategii ustępujących i że stosowanie strategii legalisty gwarantuje obu graczom 50% szansy na wygraną 🙂

          Polubienie

        2. „czemu potępiać w czambuł same próby takiego „redukcjonizmu”?”

          Bo takie próby są śmiertelnym zagrożeniem dla ich ideologii. Skoro społeczeństwa zmieniają się i ewoluują w sposób naturalny, skoro stosunki społeczne, kultura, a nawet etyka są pochodną procesów naturalnych, gospodarczych i technologicznych, Skoro cywilizacja jest swoistym samoregulującym się homeostatem, to żadne VANATy, zawodowi naprawiacze świata i głosiciele jedynie słusznego modelu społecznego, który trzeba wdrożyć siłą i po trupach, nie są nikomu do niczego potrzebni.

          A przecież sam ich mroczny stwórca ukuł właśnie powiedzenie że „byt określa świadomość”, ale wolą oni o tym nie pamiętać. 🙂

          Polubienie

          1. „Skoro cywilizacja jest swoistym samoregulującym się homeostatem…”
            Gimbaza z ciebie Pilaster aż miło.
            Twój mózg jest samoregulującym się homeostatem, wystarczy tylko nie myśleć i nie zaburzać naturalnego stanu bezmyślności.
            Twój homeostatyczny model cywilizacji zakłada, że wszelkie relacje międzyludzkie to konflikty o zasoby, które to konflikty muszą być rozstrzygnięte bez podziału zasobu i nie jest możliwa współpraca.
            Z urocza naiwnością przyznałeś, że nie da się zredukować innych zachowań (takich gdzie wypłata jest dzielona, istnieje jakaś forma współpracy lub gra nie jest o sumie zerowej, czyli praktycznie wszystkich ludzkich zachowań) do założeń twojego modelu. Nawet w ramach tego modelu nie potrafisz przedstawić żadnego realnego wydarzenia, dla którego policzyłbyś swoje wskaźniki.
            Ale na końcu twierdzisz, że właśnie wyjaśniłeś dlaczego wybuchał I wojna światowa 🙂 Serio Pilastrowi się wydaje, ze wojna, która nijak nie pasuje do jego modelu, czyli nie była grą 2 podmiotów, nie była grą o sumie zerowej, a na końcu nastąpił podział wypłaty, można wyjaśnić jego modelem 🙂

            Powinienem resztę twojej wypowiedzi litościwie przemilczeć, ale że cię nie lubię, będę masakrował dalej:
            Nic na świecie nie jest homeostatem na dłuższą chwilę. A ty upierasz się, że cywilizacja jest 🙂
            Wygląda na to że Richard Dawkins, którego jesteś wyznawcą, nie wspominał w swoich dziełkach o zjawisku zwanym „ewolucja”, które to sprawia, że homeostaza nie jest możliwa w dłuższej perspektywie. Ale co Pilaster, zatwardziały wyznawca lamarkizmu, może rozumieć z teorii ewolucji 🙂
            Na pewno nie rozumie, że skoro w ramach cywilizacji istnieją „naprawiacze świata” to widocznie są jej, nie tylko nieodłączną częścią, ale także ich istnienie jest efektem tych samych procesów które cywilizacje stworzyły i napędzają jej zmiany. Występowanie przeciw nim, to tak jakby mówić, żyrafy są złe i są wybrykiem natury, ślepą uliczką ewolucji.
            Ale co Pilaster może zrozumieć ze sowich własnych teoryjek? Gdyby cokolwiek z nich rozumiał już dawno by je ze wstydem porzucił.
            Ach, zapomniałem, że Pilaster wierzy, że ewolucja biologiczna może się sama do zagłady doprowadzić i że tylko ludzie swą racjonalnością mogą ja przed tym powstrzymać. Serio Pilaster takie rzeczy wypisuje. Poczytajcie jego kretyńskie wypowiedzi na temat tego, że gatunki mogą stać się tak super że doprowadzą do swojej zagłady. Jedynym wyjątkiem zdaniem Pilastra jest gatunek ludzi, który jest racjonalny (serio, Pilaster w to wierzy) i po prostu nie jest możliwe by człowiek mógł doprowadzić do swojej zagłady. Dlaczego? Bo to obniżyłoby wartość majątku który człowiek posiada 🙂 Nie robię jaj. Pilaster naprawdę wierzy że tak świat wygląda 🙂

            Polubienie

          2. @pilaster

            „Skoro cywilizacja jest swoistym samoregulującym się homeostatem, to żadne VANATy, zawodowi naprawiacze świata i głosiciele jedynie słusznego modelu społecznego, który trzeba wdrożyć siłą i po trupach, nie są nikomu do niczego potrzebni.”

            Vanat dużo pisze, jak mu się dni dłużą, ale w jednym punkcie się z nim zgadzam. Ignorujesz tych „głosicieli”, którzy nie pasują do Twojego ideolo, a potępiasz w czambuł tych, którzy mu się sprzeciwiają. Co do zasady nie ma różnicy między Smithem, Friedmanem, Marksem czy Lassalle. Jedni głosili idee liberalne, inni – lewicowe. Częściowo opisywali rzeczywistość, częściowo dawali pewne postulaty zmian, częściowo zahaczali o działania polityczne. Ale uogólniając ich działalność, wprowadzali pewne memy do cywilizacji, niektóre zaowocowały dobrze, inne źle, różny był stopień przymusu i różny – efektów. Ale sama ich działalność była na tyle „naturalna”, na ile możemy o tym mówić w przypadku cywilizacji.

            Swego czasu popełniłeś blogonotkę na temat społeczeństw ateistycznych i religijnych. Z ciekawym wnioskiem, mianowicie, że pewna różnorodność i pewna konkurencja światopoglądowa wpływa pozytywniej na społeczeństwo, niż „monokultura” jednej ze stron. Ciekawe, że w przypadku światopoglądów lewicowych nie jesteś widocznie zdolny do podobnego wniosku. Moje podejrzenie jest takie, że ateistą kiedyś byłeś, więc potrafisz uznać pewne racje, choć odrzucasz całokształt. W przypadku lewicy jakbyś nie był zdolny do podobnego podejścia. Przynajmniej tak to widzę.

            Polubienie

          3. „Co do zasady nie ma różnicy między Smithem, Friedmanem, Marksem czy Lassalle.”

            Ależ skąd. Co innego głosić uwolnienie rynku i niewtrącanie się w dobrowolne umowy między obywatelami, a co innego postulować wprowadzenie bezwzględnej dyktatury i eksterminację wszystkich nie pasujących do wizji świetlanej przyszłości.

            „sama ich działalność była na tyle „naturalna””

            Owszem i dlatego pilaster nigdy nie postulował wprowadzenia zakazu głoszenia jakichkolwiek poglądów, nawet skrajnie zbrodniczych. W końcu każde społeczeństwo dostaje taką myśl jakiej potrzebuje.

            Jednak idee mają konsekwencje i te konsekwencje, kiedy już nastąpią, obciążają również twórców idei, choćby, jak Marks osobiście nie przyłożyli do nich ręki.

            Polubienie

          4. @pilaster

            „Co innego głosić uwolnienie rynku i niewtrącanie się w dobrowolne umowy między obywatelami”

            Co można przypisywać najwcześniej Friedmanowi. Smith, wbrew obiegowym opiniom, był za różnymi formami „wtrącania się”, choć ograniczonego, umiarkowanego, obiektywnego. Państwo miało zapobiegać a to monopolom, a to lichwiarzom. Ba, można odnaleźć u niego pochwałę (umiarkowanej) progresji podatkowej.

            „konsekwencje, kiedy już nastąpią, obciążają również twórców idei, choćby, jak Marks”

            Z twórcami idei jest trochę jak z twórcami religii. Ba, nawet dyskusje są podobne (wiem, prowadziłem), na ile „mistrz” odpowiada za późniejsze „błędy i wypaczenia”, na ile wynikają one z kontekstu czasu „twórczości”. I o ile przynajmniej Marks pozostał wierny idei rewolucji, to już co do późniejszych konsekwencji ustrojowych… odpowiedzialność można różnie interpretować. Ale to temat na inny temat.

            W tym temacie natomiast jest to o tyle ważne, na ile idee Marksa i spółki wpływały na idee współczesnego kapitalizmu. Na ile dzisiejszy obraz gospodarki odpowiada modelowi laissez faire, a na ile jednak odnajdziemy tam „przemycone” memy innej opcji, pod płaszczykiem solidaryzmu, gospodarki społecznej i tego typu. Na ile pewne ustępstwa były po to, żeby nie dopuścić do wzmocnienia radykałów i rewolucjonistów właśnie. Ale tego wzorem nie wyliczysz.

            Polubienie

          5. Bertowi się cały czas wydaje, że to idee i memy kształtują gospodarkę i cywilizację i to, że ona obecnie wygląda tak jak wygląda, wynika z tego, że ktoś gdzieś kiedyś (Smith, Ricardo, Marks, etc) rzucił jakąś myśl, która została podchwycona, wdrożona i zastosowana. I gdyby tej myśli Marks (Smith, etc) nie rzucił, to dzisiaj świat wyglądałby zupełnie inaczej. W języku marksistowskim zatem bert uważa, że „nadbudowa” – sfera ideowa i kulturowa kształtuje „bazę” – stosunki ekonomiczne.

            W rzeczywistości, w czym marksizm akurat miał stuprocentową rację, a co pilaster nieustannie podkreśla, jest dokładnie na odwrót. To byt określa świadomość i stosunki panujące w „bazie” kształtują „nadbudowę” Gospodarka, tak samo jak ekosystem, zawsze dąży do maksymalnej efektywności w danych warunkach, Gospodarki bardziej efektywne wypierają mniej efektywne, a pomysły ideologów służą tylko do wtórnego uzasadnienia takiego procesu, kiedy już zaszedł. (każde społeczeństwo dostaje taką myśl, jakiej potrzebuje).

            Pomysły nietrafione, jak socjalizm, obniżające efektywność gospodarki, mogą być nawet wdrożone i przez pewien czas siłą utrzymywane, ale zawsze wcześniej, czy później, przegrają ze ślepymi siłami rynku.

            Polubienie

          6. No a ja nadal nie wiem, czy Pilaster wierząc, że „cywilizacja” jest samoregulującym się ‚homeostatem”, uznaje „lewactwo” za byt wyrastający jakimś cudem poza cywilizację i nie będąc jej częścią, próbujący ją pozmieniać z zewnątrz, czy też lewactwo jest wynikiem naturalnych procesów działających w tym „homeostatycznym mechanizmie”, gdy więc obejmują władzę, to po prostu jest to część naturalnego procesu i trzeba to zaakceptować. A jeśli ostatecznie to ich idee zwyciężą, to znak, że tak własnie powinno być.

            Polubienie

          7. @Vanat

            Ja tam mam taką teorię, że nasz gospodarz bloga dzieli pewne memy na „naturalne” i „nienaturalne”. Przy czym wolny handel (na bazie pieniądza?) to ten „naturalny”, a wszelkie kolektywizmy to sztuczne twory i początek końca cywilizacji … człowieka (niezależnie od koloru skóry).

            Swego czasu poniższa książka pokazała mi, że wolny handel jest tak samo wymysłem cywilizacji, jak inne opcje (autor wprawdzie idzie nawet dalej, ale nie muszę się z nim we wszystkim zgadzać). Zresztą zdaje się, że Piketty w pewnym stopniu bazuje na Graeberze, więc chyba warto znać.

            https://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/5000-lat-dlugu-jako-narzedzia-politycznej-przemocy/

            Polubienie

          8. Pilaster z jednej strony uważa, że wszelkie ludzkie zachowania można zredukować do realizacji jednej jedynej potrzeby, jaką jest „naturalna”, niemająca granic maksymalizacja posiadania zasobów i każde ludzkie zachowanie można tym wytłumaczyć, ale równocześnie uznaje część zachowań, za niemożliwe do wytłumaczenia w ten sposób. Czyli mamy sprzeczność. Albo wszystko co robimy jest „naturalne” i można wytłumaczyć to ewolucją biologiczną albo nie.
            Pilaster podskórnie chyba czuje tą sprzeczność i dlatego czasem przywołuje pseudonaukowe teorie o „ślepych uliczkach ewolucji” (spojler – istnienie czegoś takiego jest sprzeczne z teorią ewolucji) albo o „złośliwych memach” (spojler – memetyka to felietonistyczny żart Dawkinsa i nigdy, ani Dawkins, ani żaden inny badacz, nie umieli tej bardzo ogólnikowej koncepcji ani rozwinąć, ani sprecyzować, ani zbudować w oparciu o nią jakichkolwiek badań)
            A wystarczyłoby gdyby Pilaster wreszcie przyznał, że:
            1. ludźmi nie kieruje jedna jedyna potrzeba, ale cały zespół różnych, nieredukowalnych do siebie na wzajem, czasem sprzecznych potrzeb;
            2. istnieje zjawisko wartości marginalnej, a więc maksymalizowanie konsumpcji w nieskończoność nie ma sensu;
            3. nie można ludzkich interakcji zredukować do gry o sumie zerowej o zasoby, w ramach której to gry nie może dochodzić do współpracy między graczami, w tym do podziału zasobu;
            4. wszelka gra o zasoby jest de facto grą o władzę, ale nie na odwrót, czyli to władza, kontrola, moc ustanawiania reguł, a nie zasoby są przedmiotem relacji międzyludzkich. Tak więc nie można ich zredukować do ewolucyjnych strategii, np strategii legalisty, która – uwaga spojler – w teorii gier nie jest definiowana jako spotkanie dwóch strategii ustępujących, ale jako zachowanie: jeśli nikt nie posiada zasobu to stosuje strategię agresywną, jeśli ktoś go posiada to ustępującą. A to dlatego, że to nie natura, ale umowa społeczna, definiuje co oznacza, że zasób jest przez kogoś posiadany (patrz: klasyczny przedszkolny problem czy zabawka jest moja gdy ją pierwszy wziąłem, czy wtedy ją pierwszy zobaczyłem, a może gdy o niej pierwszy pomyślałem? Czy jak odłożyłem zabawkę, to kto inny może się nią bawić? Czy jeśli za długo bawiłem się zabawką, to muszę ją oddać innym?)

            Więc odpowiadając na Twój post Berto4 – książki, którą linkujesz, nie znam, ale oczywiście, że wszelkie reguły ekonomiczne (czyli reguły dystrybucji władzy nad zasobami) są kwestią umowy społecznej. Oczywiście, że reguły te mają pozwolić na sprawne zaspokajanie naszych naturalnych potrzeb, ale ich kształt jest wynikiem umowy społecznej, która gwarantuje interes grupy dominującej. Jeśli łącznie większość zasobów posiada klasa średnia, to tworzy się demokracja. Gdy większość zasobów jest w ręce jakiejś wąskiej grupy, system staje się oligarchią, arystokracją, czy jakąś inną formą (np demokracją fasadową).

            Polubienie

          9. @Vanat

            Nie wiem, czy memetyka była tylko żartem, jednakże wspominane przez Ciebie neurony lustrzane okazały się w dużej mierze popularnonaukową wydmuszką. Wprawdzie udokumentowano ich odpowiedzialność za motoryczne „papugowanie” i uczenie, jednak związki z empatią są co najmniej niejednoznaczne. Jednakże nie przeszkadza mi posługiwanie się tak „memami” jak i „neutronami lustrzanymi” w tego typu luźnych dyskusjach, wiadomo, w jakim zakresie używa się tych określeń.

            Redukowanie skomplikowanych relacji międzyludzkich do jakiegoś podstawowego problemu nie jest niczym nowym ani karygodnym. Marks zredukował całą historię, politykę, psychologię społeczną i indywidualną do stosunków własności. Opasłą księgę o tym napisał, do dziś jest czytana. Jeżeli tego typu teoretycy popełniają jakiś podstawowy błąd, to jest nim brak uznania, że każdy model, każdy wzór, ma granice zastosowania. Dotyczy to tak matematyki, fizyki jak i „psycho-„historii.

            I tak na marginesie, widzę już od pewnego czasu, jak lewica „pokochała” klasę średnią. Nie jesteś pierwszym, od którego słyszę tego typu tekst. Jeszcze nie wiem, czy wynika to z tego, że większość lewicy jest „osadzona” w klasie średniej, czy też ma to być jakaś wyborcza zagrywa. Ale wolę to, niż wzywanie proletariatu do rewolucji czy graniu na antyklerykalizmie.

            Na zakończenie: w przeszłości byłem wywalany z blogów za mniejsze sprawy, niż robienie kompleksowej analizy błędów i wypaczeń gospodarza. Jeżeli coś mi w jego teoriach przeszkadza, to staram się to z nim omawiać. A nie – używać komentarza jako platformy do nalewania się z niego. Wprawdzie nie sądzę, że p. ograniczy dostęp, jednakże już pewna podstawowa netykieta IMHO zobowiązuje do… umiaru w tym, co właśnie tutaj robisz.

            Polubienie

          10. „używać komentarza jako platformy do nalewania się z niego

            To co Jan mówi o Pawle, więcej mówi o Janie niż o Pawle. 🙂 Zatem to co wypisuje VANAT najlepiej świadczy o nim samym i środowisku które reprezentuje – środowisku do jakiejkolwiek racjonalnej dyskusji całkowicie niezdolnym. Po pierwsze dlatego, że nie mają oni do tego jakichkolwiek narzędzi intelektualnych – Piketty, którego otaczają przecież niemal boskim kultem, usiłował im wytłumaczyć, że skoro a=b*c, to b = a/c, ale nawet ten prosty fakt ich przerósł.

            Po drugie dlatego, że jakakolwiek racjonalna, na gruncie ilościowym, analiza ich dogmatów natychmiast prowadzi do ich rozpadu w proch i pył, co regularnie i systematycznie pilaster czyni, a czego VANAT nie jest w stanie skontrować jakimkolwiek merytorycznym argumentem.

            Przecież nawet wtedy, kiedy pilaster popełnia jakieś błędy, to nie wiecznie rozpaczliwie szukający dziury w całym VANAT, je znajduje, tylko inni, bardziej intelektualnie sprawni, czytelnicy.

            Zatem niech psy szczekają, karawana i tak toczy się dalej a psie głosy nie idą w niebiosy. 🙂

            Polubienie

          11. Bert04 Moja obecność tu jest jedynie wynikiem trollingowej działalności prowadzonej swego czasu przez Pilastra na pewnym portalu, na którym także się udzielałem. Jeśli chodzi o formę moich wypowiedzi odzwierciedlam poziomem braku szacunku dla adwersarzy reprezentowany przez Pilastra, ale w treści broń Boże – ja zawsze odnoszę się do wypowiedzi adwersarza, próbuje je zrozumieć, dopytuje co miał na myśli i jak definiuje pojęcia, których używa, a jeśli krytykuję adwersarza to podaje argumenty). Pewnie znudziłbym się już dawno komentowaniem wpisów Pilastra, gdyby ten do moich uwag odnosił się z jakim takim szacunkiem, jednak na moje argumenty odpowiada albo inwektywami, albo zabiegami erystycznymi, okraszając to pomówieniami jakobym był płatnym wysłannikiem i przedstawicielem jakiegoś wielkiego, wrogiego mu lobby. Jak więc mogę odpuścić? A wystarczyłoby z jego strony coś w stylu: „OK Vanat, masz swoje racje, ja mam swoje, oczywiście to co tu piszę to tylko taka wizja, przybliżenie, i nie oczekuj, że odpowie ona na wszelkie pytania, po prostu mam kilka ciekawych przemyśleń i chciałbym się nimi podzielić, dzięki że zachciałeś się z moimi pomysłami zapoznać i do nich odnieść, może twoje uwagi kiedyś wykorzystam.” Zamiast tego słyszę tylko, że jestem kłamcą, nie jestem w stanie pojąć koncepcji Pilastra więc nie ma mi jej co tłumaczyć i że powielam jedynie poglądy „swoich właścicieli”.
            A tak na marginesie – naprawdę uważasz, że jestem zwykłym trollem, jedynie obrażam i przedrzeźniam nie mając żadnych konkretnych argumentów?

            Polubienie

          12. @Vanat

            „A tak na marginesie – naprawdę uważasz(…)”

            Nie, nie uważam, chyba tego nie napisałem. Uważam natomiast, że jest różnica w komentowaniu na forach otwartych, gdzie każdy ma jakieś mniej więcej podobne prawa głosu, od komentowania na blogach osobistych. Które są dla mnie już strefą pół-prywatną. Kwestia, kto jest gospodarzem i co z tego wynika dla obu stron. Pilaster powiela i dyskutuje większość swoich teorii i blogonotek na przynajmniej 2-3 publicznych forach, tam byś ode mnie podobnej uwagi nie przeczytał.

            Polubienie

          13. @pilaster

            Dopiero teraz pomiędzy innymi tekstami dostrzegłem komentarz pilastra:

            „Bertowi się cały czas wydaje, że to idee i memy kształtują gospodarkę i cywilizację i to, że ona obecnie wygląda tak jak wygląda, wynika z tego, że ktoś gdzieś kiedyś (Smith, Ricardo, Marks, etc) rzucił jakąś myśl, która została podchwycona, wdrożona i zastosowana. I gdyby tej myśli Marks (Smith, etc) nie rzucił, to dzisiaj świat wyglądałby zupełnie inaczej. W języku marksistowskim zatem bert uważa, że „nadbudowa” – sfera ideowa i kulturowa kształtuje „bazę” – stosunki ekonomiczne.

            W rzeczywistości, w czym marksizm akurat miał stuprocentową rację, a co pilaster nieustannie podkreśla, jest dokładnie na odwrót. To byt określa świadomość i stosunki panujące w „bazie” kształtują „nadbudowę””

            Wychodzi na to, że pilaster więcej przejął od Marksa, niż myślałem. Nie tylko redukcjonizm. Nie tylko założenie, że znalazł „teorię wyjaśniania wszystkiego”. Ale też to nieszczęsne „byt określa świadomość”…

            Tak, uważam, że sfera ideowa… nadaje kierunek cywilizacji. W nieco luźnym nawiązaniu do Dawkinsa: „Memy” to swego rodzaju mutacje cywilizacji. Bez Jezusa nasza cywilizacja zachodnia nie miała by takiego kształtu, jaki ma. Podobnie Marks, Platon czy Newton i paru innych „kreatorów memów”. Pieprzenie o strefie klimatycznej czy zwierzętach jucznych zostawię innym „bytowcom”. „Byt” stwarza warunki środowiskowe, „byt” określa też, która cywilizacja osiągnie sukces. A która idzie w kierunku samozagłady. Ale to „mem” decyduje o tym, czy dana cywilizacja wykorzysta szansę, czy też wpadnie w sidła ślepej ścieżki. Brak pewnych memów zdecydował o stagnacji cywilizacji chińskiej, nadmiar innych – o stagnacji cywilizacji islamskiej. A specyficzna kombinacja memów to to, co pilaster określa czasem jako Christianitas, a ludzie stroniący od tak religijnych określeń – jako Okcydent.

            Powoli mam wrażenie, że jeden Vanatowy zarzut się mimowolnie potwierdza w tej dyskusji. W Twojej wizji rozwoju cywilizacji jesteś jednak bliższy lamarckizmu niż darwinizmu. Być może rację mieli ludzie w CCCP, którzy widzieli sprzeczność między darwinizmem a „bytem określającym świadomość”? Bo to przecież przodkowie żyrafy wyciągali szyję, a przodkom szympansów ktoś obciął ogony?

            Polubienie

          14. „Bez Jezusa nasza cywilizacja zachodnia nie miała by takiego kształtu, jaki ma.”

            Owszem. Nawet więcej – cały świat by wyglądał zupełnie inaczej. Niemniej pytanie jest, czy cywilizacja przyjęła taki kształt za sprawą Jezusa, czy tez Jezus pojawił się własnie wtedy i właśnie tam, dlatego, że cywilizacja taki kształt miała przybrać?

            „Tak, uważam, że sfera ideowa… nadaje kierunek cywilizacji.”

            Nie bierze natomiast bert pod uwagę, że produkcja przeróżnego rodzaju memów i idei trwa nieprzerwanie pełną parą. A jakoś tak jest, że niektóre z tych idei zostają szeroko przyjęte, a inne nie. Co o tym decyduje?

            „„Memy” to swego rodzaju mutacje cywilizacji. ”

            Tak jest. Ale ewolucja, także kulturowa, to nie tylko mutacje, ale także dobór naturalny. Idee i memy podlegają właśnie takiemu doborowi. Te które pasują do danego społeczeństwa, odpowiadają na jego zapotrzebowanie, zostają przyjęte i wdrożone. Te, które nie pasują – są odrzucone.

            Przy czym presja doboru działające na idee (memy), wynika owszem, z warunków środowiskowych, geograficznych,, jakby chciał Diamond, ale …nie wyłącznie. Także w bardzo dużym stopniu z „warunków początkowych” – kształtu społeczeństwa, jakie już miało w momencie pojawienia się idei. Do tego dochodzi „sprzężenie zwrotne” pomiędzy ideami i środowiskiem, coś na kształt „rozszerzenia fenotypu” o czym właściwie traktuje książka Morrisa.

            Idee Jezusa pojawiły się więc w takim miejscu i czasie, w takim społeczeństwie, że zostały przez społeczeństwo przyjęte, wdrożone i przekształciły je w dzisiejszą postać rozwiniętej cywilizacji naukowo- technicznej, prawdopodobnie jedynej takiej we Wszechświecie, a na pewno w Galaktyce.

            Gdyby Jezus pojawił się w innym miejscu i czasie, zostałby zignorowany i zapomniany. A społeczeństwa ludzkie nadal być może kręciłyby się w zaklętym kole maltuzjańskich cykli. Niewierzący mogą to uznać za przypadek, wierzący mogą uważać (pilaster tak właśnie uważa), że przypadek to nie był, ale celowy zamiar.

            Polubienie

          15. No właśnie pisałem że Pilaster nie ma szacunku do adwersarzy, a ten dalej swojej.

            A tu już mnie Pilastrze rozbawiłeś „Przecież nawet wtedy, kiedy pilaster popełnia jakieś błędy, to nie wiecznie rozpaczliwie szukający dziury w całym VANAT, je znajduje”
            No to tylko ostatni błąd jaki ci wykazałem: definicja strategii legalisty. Miałeś racje pisząc, że to spotkanie dwóch strategii ulegających czy nie? Nadal upierasz się, że w wyniku strategii legalisty szansa graczy na wygraną jest 50%?

            Co z tego, że nie robisz błędów obliczeniowych, skoro błędnie definiujesz zjawiska i w związku z tym mnożysz, dzielisz i dodajesz nie to co ci się wydaje. Dokładnie tak jest ze strategią legalisty, która jest kręgosłupem twoich obliczeń i wyciąganych z nich wniosków.

            I raz jeszcze: nie reprezentuje żadnego środowiska „wyznawców PIkettego”, i nie muszę wyznawcą jego teorii być, by po raz kolejny zwrócić ci uwagę, że obok wszelkich wyjaśnień teoretycznych, Piketty pokazał wyniki badań, z których jasno wynika, że coraz większe majątki skupiane są w dłoniach coraz węższej grupy ludzi (nie teoretycznie, ale w rzeczywistości). I nadal nie wiem jak ty FAKT ten godzisz ze swoimi TEORIAMI, które zakładają coś dokładnie odwrotnego.

            Polubienie

          16. @pilaster

            „Niemniej pytanie jest, czy cywilizacja przyjęła taki kształt za sprawą Jezusa, czy tez Jezus pojawił się własnie wtedy i właśnie tam, dlatego, że cywilizacja taki kształt miała przybrać?”

            Można tę sprawę rozpatrywać z dwóch stron. Albo Jezus jest „zwykłym memem” tworzonym pod wpływem presji środowiskowej i niejako naturalnej „nadprodukcji” memów. W tym przypadku każda cywilizacja na pewnym poziomie rozwoju i powinna dostawać pewną liczbę Jezusów. A przynajmniej – Buddów. W tym przypadku dziwne jest, że tak mało było tego (list rzekomych „500 mesjaszów” proszę mi nie cytować, drodzy czytelnicy tego bloga).

            Inna możliwość jest taka, że „Jezus” jest „rzadkim memem”, tak niesłychanie, że jego zaistnienie jest większym cudem niż biogeneza, ewolucja homo sapiens i rewolucja neolityczna razem wzięte. To, że na zadupiu imperium jakiś regionalny, nazwijmy kolokwialnie, guru po paroletniej zaledwie karierze jest skazany na haniebną śmierć nie powinno mieć większego znaczenia na historię, niż przewrócenie się worka ryżu w Chinach. A jednak. Można sobie to tłumaczyć teorią chaosu czy momentami bifurkacji, dla mnie to będzie w najbardziej racjonalnej wersji co najmniej „boski przypadek”.

            W innych przypadkach (!), o których wspominaliśmy powyżej, też mam wrażenie, że w jakiejś części jest to czysty przypadek, a w jakiejś innej – wiadomo. Einstein twierdził, że Bóg nie rzuca kośćmi, ale ja widzę to nieco inaczej.

            Polubienie

          17. „Albo Jezus jest „zwykłym memem” tworzonym pod wpływem presji środowiskowej i niejako naturalnej „nadprodukcji” memów. W tym przypadku każda cywilizacja na pewnym poziomie rozwoju i powinna dostawać pewną liczbę Jezusów.”

            No cóż. Możliwość rozstrzygnięcia eksperymentalnego jest dość ograniczona. Nie odtworzymy historii jeszcze raz tak samo i nie zbadamy z jaką częstością pojawiają się w niej „Jezusi”. Dlatego pozostaje tylko wierzyć albo w Cel (wierzący), albo w Przypadek i Nadprodukcję (niewierzący)

            „To, że na zadupiu imperium jakiś regionalny, nazwijmy kolokwialnie, guru po paroletniej zaledwie karierze jest skazany na haniebną śmierć nie powinno mieć większego znaczenia na historię, niż przewrócenie się worka ryżu w Chinach.”

            Nie do końca. Palestyna w czasach Jezusa, to nie żadne, jak to się często dzisiaj opowiada „zadupie”, tylko samo centrum najbardziej rozwiniętego, najbardziej cywilizowanego i najbogatszego ówcześnie obszaru na Ziemi. Obszar ten, ośrodek dawnych monarchii hellenistycznych, to z grubsza wschodnie pobrzeża Morza Śródziemnego. Azja Mniejsza, Syria, Mezopotamia, Egipt i Palestyna właśnie. Rzym to zaś wtedy położona w pewnym oddaleniu centrum polityczne, jak dzisiaj Waszyngton w USA, ale (jeszcze) nie gospodarcze, czy cywilizacyjne.

            Pojawienie się Jezusa właśnie w Palestynie, a nie np w Hiszpanii, czy zgoła w imperium Han, nie było, jak uważa pilaster, przypadkową fluktuacją na jakimś zadupiu, tylko wynikało z Planu.

            Polubienie

    2. Nie tylko opozycja i oczekiwania finansowe emigrantów wzrastają, ale i kraje z których emigranci pochodzą powoli doganiają czołówkę i poziom gospodarczy na całym świecie się wyrównuje. Idealnej równości nigdy nie będzie, bo zostaną różnice klimatyczne, geograficzne i kulturowe, ale masowe ruchy migracyjne przejdą do przeszłości.

      Polubienie

      1. Gdzie tam! Wtedy wchodzi walka o równouprawnienie zwierząt. „W dzisiejszych czasach antylopa gnu żyje za mniej niż dolara dziennie! To skandal!”

        Polubienie

  5. Sam nie mam jeszcze wyrobionego zdania na temat nierowności ale temat jest na tyle gorący, że wypada się do tego jakoś odnieść. Narazie jestem na etapie dociekania a więc szukam informacji po dwóch stronach sporu. Poprosiłem Artura Króla, który jest gorącym zwolennikiem tez Pikettego, o komentarz do twojego tekstu. Oto co otrzymałem:
    „Jeśli chodzi o Pilastra to w tym co piszesz jest szereg błędów. Po pierwsze- on zarzuca Piketty’emu (…), że w ogóle nie stosuje modelu predyktywnego, oczekuje od niego matematycznego modelu wyliczającego… w sumie nie wiadomo co. Jest to absurd.

    Kryterium naukowości jest falsyfikowalność – i tezy oraz dane Piketty’ego są banalnie łatwo falsyfikowalne, wystarczy wskazać, że w omawianym okresie nie występuje zjawisko, jakie postuluje Piketty. Pilaster tego nie zrobił. Więcej, wypacza tezy Piketty;’ego w dość absurdalny sposób. Np. Piketty twierdzi, że renta z kapitału nie spada poniżej 5%, na co Pilaster pokazuje przypadki gdy renta ta była wyższa i argumentuje, że jest to dowód obalający tezy Piketty’ego. Nie dość, że jest to paskudny i prymitywny chochoł (bo o maksymalnych wartościach zwrotu z rent Piketty nic nie pisze) to sugeruje, że Pilaster książki nie przeczytał, bo cały ostatni rozdział poświęcony jest m.in. takim kwestiom jak to, że współcześnie renta kapitałowa najbogatszych daje dużo większe zwroty niż 5%, na przykładzie inwestycji z MIT (i wskazuje to jako jeden z powodów rosnących nierówności).

    Zresztą nawet gdyby wziąć tezy Pilastra „na klatę” – choć odchodzą od Piketty’ego – to i tak strzela sobie w kolano. Bo przywołuje m.in. średniowiecze czy starożytny Rzym (okresy rzekomo dużo wyższych rent) jako argument przeciwko efektowi akumulacji kapitału postulowanej przez Piketty’ego – ale nawet pobieżna znajomość historii wystarcza by stwierdzić,że właśnie wtedy mieliśmy piękne przykłady ogromnych akumulacji i nierówności. Tymczasowo rozbijane – co wskazuje też Piketty! – przez wojny, które są jedną z metod przeciwdziałania nadmiernej akumulacji kapitału. (Stąd też teza Piketty’ego nie brzmi, jak sugeruje Pilaster „akumulacja będzie trwała w nieskończoność, aż zostanie jeden właściciel wszystkiego”, tylko „prędzej czy później doprowadzi to do wojny lub rewolucji”

    Szczerze mówiąc, naprawdę nie rozumiem czemu chcesz poświęcać tyle czasu na dyskusję o gościu – dla mnie to ignorant i fantatyk w jednym. Do tego książki albo nie przeczytał (co mocno obstawiam, ze względu na zakres odwołań do książki, sugerujący lekturę jakiejś zachodniej libertariańskiej krytyki i nic więcej), albo ma problemy z podstawowym rozumieniem tekstu (czego przykłady przedstawiłem powyżej).”

    Polubienie

    1. ” Oto co otrzymałem”

      A samemu napisać nie łaska?

      „oczekuje od niego matematycznego modelu wyliczającego… w sumie nie wiadomo co.”

      Wiadomo, wiadomo. Wyliczającego to co głosi Piketty. Czyli spadek tempa wzrostu gospodarczego g, utrzymanie zwrotu z kapitału r przy najmniej na nie niższym niż obecny poziomie i związany z tym dalszy wzrost „nierówności” – docelowo w nieskończoność (jeden podmiot gospodarczy będzie właścicielem całego światowego majątku)

      Czegoś takiego nie ma i co więcej, z samego założenia ma nie być. 🙂 To nie nauka. To kreacjonizm (ekonomiczny tym razem)

      „wystarczy wskazać, że w omawianym okresie nie występuje zjawisko, jakie postuluje Piketty. ”

      No i wskazano. W omawianym okresie (1000 r pne – 1800 r ne) nie występuje zjawisko o którym pisze Piketty i to pomimo, spełnienia jego, Pikettego, kryterium, wg którego to zjawisko musiało nastąpić (r>>>g)

      „Piketty twierdzi, że renta z kapitału nie spada poniżej 5%”

      Co ciekawe, Piketty, o czym wiedziałby każdy, kto by Pikettego przeczytał, twierdzi co innego. A mianowicie, że średni zwrot z kapitału zawsze (czyli od czasów rzymskich co najmniej) wynosi 5%. W starożytnym Rzymie tak samo jak w XIX wieku. Chociaż zarówno w jednym jak i drugim przypadku jest to twierdzenie jawnie fałszywe. Po coś to fałszerstwo Piketty zrobił.

      „cały ostatni rozdział poświęcony jest m.in. takim kwestiom jak to, że współcześnie renta kapitałowa najbogatszych daje dużo większe zwroty niż 5%, na przykładzie inwestycji z MIT”

      Co ciekawe, w ostatni rozdział, analizujący inwestycje „żelaznych funduszy” amerykańskich uniwersytetów, o czym wiedziałby każdy, kto by Pikettego przeczytał, poświęcony jest czemu innemu – wykazaniu, że stopa zwrotu z kapitału jest tym wyższa, im wyższy kapitał jest inwestowany – co jest dość oczywiste, ale dobrze że zostało wykazane czarno na białym.

      „przywołuje m.in. średniowiecze czy starożytny Rzym (okresy rzekomo dużo wyższych rent) jako argument przeciwko efektowi akumulacji kapitału postulowanej przez Piketty’ego – ale nawet pobieżna znajomość historii wystarcza by stwierdzić,że właśnie wtedy mieliśmy piękne przykłady ogromnych akumulacji i nierówności”

      Owszem, nierówności były znacznie wyższe niż dzisiejsze, czy nawet XIX wieczne. Czego pilaster nie omieszkał zaznaczyć. Nie zmienia to faktu, że te nierówności, chociaż bardzo duże – nie były nieskończone i stabilizowały się na pewnym poziomie, pomimo nadal istniejącej gigantycznej różnicy r>>>g. W dodatku nierówności wcale nie były „zabetonowane”, tylko cały czas trwał ruch społeczny. Jedni majątki tracili, inni się bogacili i je zdobywali.

      „Tymczasowo rozbijane – co wskazuje też Piketty! – przez wojny, które są jedną z metod przeciwdziałania nadmiernej akumulacji kapitału.’

      Były wojny, ale były też okresy, kiedy wojen nie było. Pax Romana trwał kilkaset lat, bez żadnych pikettowskich „wstrząsów”. W szczegółowo zbadanej pod tym względem przez Clarka średniowiecznej i wczesnonowożytnej Anglii, też były bardzo długie, kilkusetletnie, okresy pokoju.

      A nierówności po ustabilizowaniu się, pozostawały stabilne. 🙂

      Polubienie

  6. Dzieje się tak, ponieważ z jednej strony, wzrost gospodarczy g jest w kapitalizmie znacznie szybszy, z drugiej zaś, w miarę akumulacji kapitału, maleje jego krańcowa stopa zwrotu, a zatem r systematycznie spada. Wybudowanie pierwszej w kraju fabryki samochodów może być bardzo dochodowe, ale wybudowanie dziesiątej, już nie bardzo

    Przecież na każdym rynku technologicznym, opartym o innowacje, dzieje się tak samo.

    Zbudowanie pierwszego smartfona jest bardzo dochodowe i przynosi kupującemu ogromną zmianę, ale po 15 latach kolejne innowacje nie generują już takiej wartości dodanej aby zakup nowego modelu telefonu przynosił szczególną korzyść. Głównie trzeba je wymieniać bo ekrany pękają i baterie się zużywają a nie dlatego, że producent przyodział je w nową funkcjonalność czy udoskonalił jakąś istniejącą. Dalsze innowacje jak smartfony z klapką okazują się niewypałami, które nic nie wnoszą, a ludzie tego nie kupują, technologia osiąga plateau.

    Podobnie ma się rzecz z pralkami, miniwieżami, laptopami czy samochodami. Pierwsze samochody to była diametralna wartość dodana, która pozwalała Kowalskiemu błyskawicznie przenieść się z punktu A do B z całym tobołem. Obecne zmiany polegają na tym, czy samo zaparkuje czy nie. Fajne, ale nie jest to żadna rewolucja.

    Stopniowo kolejne branże, które wyrosły z rewolucji przemysłowej dopełnią się i ustabilizują na takim poziomie, na którym koszt utrzymania/produkcji/konserwacji urządzeń i technologii uzasadnia wydajność, którą wnoszą.

    Rewolucja przemysłowa to funkcja logarytmiczna niż ekspotencjalna.

    Polubienie

    1. cytat:

      „Dalsze innowacje jak smartfony z klapką okazują się niewypałami, które nic nie wnoszą, a ludzie tego nie kupują, technologia osiąga plateau.”

      E tam. Za jakiś czas ludzie przestaną używać smartfonów, a będą myślami buszować po sieci w stylu udoskonalonego Metaverse.

      Polubienie

      1. A kolejnym krokiem w rozwoju aut to auta autonomiczne zasilane na prąd. Prąd biorący się z OZE, elektrowni atomowych i potem elektrowni fuzyjnych.

        Polubienie

    2. Rewolucja przemysłowa to funkcja logistyczna. Szybki wykładniczy wzrost na początku i potem stopniowe wypłaszczanie. Aż do asymptoty. A kolejne innowacje owszem, wnoszą niewiele, ale zawsze więcej od zera, zatem wzrost jest kontynuowany, chociaż powoli.

      Polubienie

      1. Zarazem pojawiają się regulacje gdy po kilku dekadach szybkich wzrostów zaczynają być widoczne koszty społeczne lub środowiskowe jakiejś innowacji więc po stabilizacji niekoniecznie wzrost gospodarczy będzie na lekkim plusie. Dlatego ograniczamy powszechność produktów tytoniowych, ograniczamy cukier w produktach, uciekamy z paliw kopalnych, zwężamy ulice, mówi się o zakazie budowy domków jednorodzinnych bądź gdzie, a za chwilę zacznie się wielka dyskusja o szkodliwości facebooków i siedzenia na krześle w biurze.

        Teraz więcej będzie już ograniczeń i regulacji do istniejących innowacji niż samych innowacji, które już w prawie każdym obszarze weszły w fazę dojrzałą albo przejrzałą.

        Choć pewnie przed ostatecznym plato czeka nas jeszcze pod-rewolucja związana z modyfikacją DNA, wydłużaniem życia i pozbywaniem się chorób.

        Polubienie

Dodaj komentarz