Czerń niedoskonała

Popularność przeróżnych opowieści o potworach, złoczyńcach, upiorach i demonach, popularność sięgającą korzeniami najdawniejszych dziejów ludzkości, świadczy o tym, że ludzie odczuwają jakąś naturalną potrzebę strachu. Straszenie publiczności zawsze było zajęciem bardziej wdzięcznym i bardziej popłatnym niż owych strachów demaskowanie i demistyfikowanie. Niżej podpisany ma inklinację raczej do tej drugiej czynności, co przynosi mniejszy poklask i mniejsze zarobki, ale za to daje znacznie większą satysfakcję intelektualną.

W niniejszym eseju zajmiemy się jednym z najpopularniejszych współczesnych strachów, tzw. zmianami klimatycznymi, które czyhają na niewinnych, aby ich strącić do rozpalonego piekła – w sensie dosłownym. Owe zmiany klimatyczne, do niedawna zwane „globalnym ociepleniem”, jak wszystkie inne zmory powstają z ludzkich wad i grzechów. W tym konkretnym przypadku z „nadmiernej konsumpcji”, posiadania dzieci, samochodu, czy spożywania mięsa. I klasycznie można upiora klimatycznego odegnać, składając mu odpowiednie ofiary. Bardzo wysokie ofiary.

Uwierzyć w demona jest bardzo łatwo, wystarczy kilka odpowiednio dobranych, emocjonalnych obrazków, w stylu dymiących kominów, walących się do oceanu lodowców, i białego smutnego misia na topniejącej krze. Demistyfikacja strachów wymaga jednak znacznie większego intelektualnego wysiłku i znajomości chociaż odrobiny fizyki i matematyki.

Termodynamika, nauka o energii, wyodrębnia trzy główne sposoby przekazywania ciepła. Przewodnictwo, konwekcję i promieniowanie. Pierwsze dwa wymagają bezpośredniej styczności ciał przekazujących sobie energię. Promieniowanie nie i dlatego w próżni kosmicznej wymiana ciepła zachodzi wyłącznie w ten właśnie sposób. Każde ciało pochłaniające promieniowanie nagrzewa się, a następnie, osiągnąwszy stan równowagi termodynamicznej, emituje taką samą ilość promieniowania, jaką same otrzymuje.

Zależność między promieniowaniem a temperaturą opisuje prawo Stefana-Boltzmana.

F = s*T4,

gdzie F, to strumień promieniowania w watach/metr kwadratowy, T to temperatura w Kelwinach, a s, to stała Stefana-Boltzmana.

Temperatura panująca na ciałach niebieskich, planetach, czy księżycach, jest zatem ściśle zależna od ilości promieniowania słonecznego jakie one pochłaniają. Zgodnie z prawami geometrii, F, strumień promieniowania słonecznego w danym punkcie, czyli tzw. stała słoneczna, maleje wraz z kwadratem odległości od naszej gwiazdy. Zarazem temperatura, zgodnie z prawem Stefana – Boltzmana spada wraz z pierwiastkiem czwartego stopnia z wielkości promieniowania. Łącznie zatem, temperatura maleje odwrotnie proporcjonalnie do pierwiastka kwadratowego odległości od Słońca.

Strumień promieniowania słonecznego docierający do planety zawiera się w kole o promieniu równym jej promieniowi. To promieniowanie rozkłada się na powierzchnię, będącą w dobrym przybliżeniu kulą. Ponieważ zaś powierzchnia kuli jest cztery razy większa od powierzchni koła o tym samym promieniu, zatem równanie S-B przybierze dla oświetlanej przez Słońce kuli postać

F=4*s*T4

Równanie to opisuje ciało doskonale czarne, czyli takie, które pochłania całkowicie docierające do niego promieniowanie. Planety jednak takimi ciałami nie są. Część promieniowania odbija się od nich z powrotem w kosmos. O tym, jaka to część, decyduje współczynnik albedo, dokładnie tzw. albedo Bonda, a. Równanie wygląda teraz tak:

(1-a)*F=4*s*T4

Znając albedo i odległość danej planety od macierzystej gwiazdy, można zatem obliczyć, jaka temperatura na tejże planety powierzchni powinna panować. Na poniższym wykresie pokazano takie temperatury w zależności od odległości od Słońca. Uwzględniono zarówno temperaturę ciała doskonale czarnego (CDC) w postaci niebieskiej linii, jak i temperaturę po uwzględnieniu albedo, zwaną też temperaturą efektywną Te, pokazaną w postaci zielonych kółek. Rzeczywistą temperaturę na powierzchni danej planety przedstawiono w postaci czerwonych kwadracików.

CDC 01

Merkury, Księżyc, Mars i Ceres znajdują się na naszym wykresie tam, gdzie, uwzględniając ich albedo, powinny być. Ich temperatury rzeczywiste pokrywają się z efektywnymi. Jednak, zarówno Ziemia, jak i w jeszcze większym stopniu Wenus, są cieplejsze, niżby to wynikało z tego modelu.

Przyczyną tego stanu rzeczy jest kolejne odstępstwo od czerni doskonałej, tym razem występujące w atmosferach tych planet. Od temperatury zależy bowiem nie tylko wielkość strumienia promieniowania, ale także jego widmo. Zgodnie z prawem Wiena, długość fali, na jaką przypada maksimum emisji jest odwrotnie proporcjonalna do temperatury. Słońce, o temperaturze powierzchni 5 772 Kelwinów, maksimum emisji ma dla długości fali 500 nanometrów, co odpowiada światłu widzialnemu. Planety, w porównaniu ze Słońcem, są zdecydowanie chłodniejsze i promieniują na długościach od 3 900 (Wenus) do 13 800 (Mars) nm, które to zakresy mieszczą się już w podczerwieni. W atmosferze, która dla fal z zakresu światła widzialnego jest praktycznie przeźroczysta, znajdują się jednak składniki, które fale podczerwone pochłaniają.  Gazy o takich właściwościach, przeźroczystych dla promieniowania widzialnego i nieprzeźroczystych dla podczerwonego, nazywamy gazami cieplarnianymi. Absorbując emitowane z powierzchni promieniowanie cieplne, atmosfera się nagrzewa. A to oznacza, że emituje wtórne promieniowanie, dodatkowo podgrzewające powierzchnię globu.

Załóżmy teraz, że w atmosferze planety zawiera się n warstw które po kolei pochłaniają i emitują promieniowanie wysyłane przez powierzchnię planety.

Zaczynamy od ostatniej z nich, tzw. powierzchni ostatniego rozproszenia. Ma ona temperaturę równą temperaturze efektywnej, Te=Tn i znajduje się w równowadze termicznej z przedostatnią warstwą o temperaturze Tn-1 Czyli tyle samo promieniowania emituje, co sama dostaje. Przyrównując te dwa strumienie promieniowania do siebie i rozwiązując odpowiednie równanie S-B otrzymamy zależność:

Tn4 = (1/2)*Tn-14

Powtarzając to rozumowanie dla kolejnych warstw, schodzimy po kolei aż do pierwszej warstwy T1 i powierzchni planety o temperaturze T0

T14 = (n/(n+1))*T04

Sama powierzchnia planety pobiera ciepło nie tylko od pierwszej warstwy, ale także z zewnątrz, z promieniowania słonecznego, równego, jak już wiemy 0,25*F*(1-a), które swobodnie przez wszystkie warstwy przenika.

I w końcu, po rozwiązaniu ostatniego równania otrzymujemy

0,25*(1-a)*(n+1)*F = s*T04

Albo

(n+1)*Te4 = T04

Model powyższy, jak każdy uproszczony model, ma swoje ograniczenia. Nie uwzględnia ani istnienia stref klimatycznych, strefy tropikalne każdej planety są przecież nasłonecznione dużo mocniej niż strefy polarne, ani pór roku, czy dnia. Uśrednia skład atmosfery zarówno w poziomie, jak i w pionie. Nie uwzględnia innych, niż promieniowanie, dróg przenoszenia ciepła w atmosferze, zwłaszcza bardzo rozbudowanej w atmosferach planetarnych konwekcji, która efektywnie obniża współczynnik n.

Nie należy też traktować opisanej wizualizacji zbyt dosłownie i wyobrażać sobie istnienia w atmosferze jakiś regularnych wydzielonych warstw, na podobieństwo szyb w szklarni. Kiedyś nawet nazywano efekt cieplarniany „szklarniowym” właśnie, co było przyczyną wielu nieporozumień. Współczynnik n, czyli liczba „warstw” cieplarnianych w atmosferze, nazywany jest też grubością optyczną atmosfery i określa, ile razy po drodze w kosmos foton promieniowania podczerwonego zostanie średnio pochłonięty i wyemitowany. Odwrotność tego współczynnika, wartość 1/n, to średnia droga swobodna fotonu w atmosferze podana w grubościach tejże atmosfery. Dla, przykładowo, n=2, foton, zanim odleci swobodnie w kosmos, zostanie średnio pochłonięty i wyemitowany dwukrotnie. Jego średnia droga swobodna wynosi więc ½ grubości takiej atmosfery. Może zatem grubość optyczna n przyjmować dowolne wartości, także niecałkowite.

Znając stałą słoneczną, albedo i temperatury powierzchniowe obu rozpatrywanych planet, można wyliczyć efektywne grubości optyczne ich atmosfer. W przypadku Ziemi n = 0,65, dla Wenus n = 106,15.

Atmosfera naszej planety jest skomplikowaną mieszaniną wielu składników, które w dodatku są dynamicznie wymieniane z powierzchnią planety, w którym to procesie uczestniczy hydrosfera, biosfera, lodowce, litosfera i tektonika płyt. W skali planety zarówno jej albedo a, jak i sam efekt cieplarniany n są bardzo zróżnicowane, zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Inne jest albedo lasu, inne oceanu, inne lodowców. Lokalnie efekt cieplarniany również może fluktuować w bardzo szerokim zakresie wartości, w zależności np. od zmian zachmurzenia. Ta złożoność sprawia, że ustalenia, jakie dokładnie składowe tej atmosfery i w jakim stopniu wpływają na całkowitą wartość ziemskiego n, jest bardzo trudnym, o ile w ogóle możliwym do ilościowego rozwiązania, zadaniem.

Na szczęście w przypadku Wenus nie mamy tego problemu. Zarówno jej powierzchnia, jak i atmosfera są dużo bardziej jednorodne. Nie ma tam biosfery, hydrosfery, ani lodowców. Nie występuje tektonika płyt, a atmosfera składa się prawie wyłącznie (96,5%) z jednego gazu – dwutlenku węgla, który jak najbardziej jest gazem cieplarnianym. I jest go naprawdę …dużo. Po przeniesieniu na Ziemię, ta masa CO2 wywierałaby ciśnienie prawie 100 atmosfer, dokładnie 9 950 kPa. Grubość optyczna n jest, w naszym modelu, liniowo proporcjonalna do stężenia gazu cieplarnianego. Dwukrotnie zwiększenie jego ilości dwukrotnie też skróci średnią drogę fotonu pomiędzy emisją i ponownym pochłonięciem. Z przykładu Wenus możemy wywnioskować, że, na każdy kilopascal ciśnienia parcjalnego (sprowadzonego do ziemskiego ciążenia) CO2, wartość n będzie rosła o ok. 0,011. Aby sprawdzić, czy tak faktycznie jest, przenieśmy się teraz na planetę najbardziej, z pozostałych, do Wenus podobną. Na Marsa. Tak samo nie ma na nim hydrosfery, biosfery i tektoniki płyt, a atmosfera również składa się prawie całkowicie z CO2. Tyle, że jest to atmosfera znacznie od wenusjańskiej rzadsza. Na Ziemi wywierałby marsjański dwutlenek węgla ciśnienie ok. 1,6 kPa. Proste mnożenie prowadzi nas do grubości optycznej marsjańskiej atmosfery n = 0,017, co powinno podnieść temperaturę powierzchni tej planety o ok 0,9 stopnia powyżej temperatury efektywnej. Rzut oka na zamieszczony wykres pokazuje, że tak, z dokładnością do błędów pomiarowych, jest w istocie, a temperatura powierzchni Marsa (210 Kelwinów) nie różni się znacząco od temperatury efektywnej. Grubość optyczna n faktycznie i to w bardzo szerokim zakresie wartości, zależy więc liniowo od ilości wywołującego ją gazu.

Kolejną planetą na tej liście jest nasza własna. Ciśnienie parcjalne CO2 na Ziemi wynosi 0,06 kPa, ponad sto sześćdziesiąt tysięcy razy mniej niż na Wenus i dwadzieścia sześć razy mniej niż na Marsie. Ekstrapolując powyższy trend, okazuje się, że udział CO2 w efekcie cieplarnianym, na Wenus i Marsie całkowity, w przypadku Ziemi jest zupełnie pomijalny – dokładnie odpowiada za 0,1% tego efektu. Nawet podwojenie ilości CO2 w atmosferze zwiększyłoby ziemską temperaturę o …0,03 stopnia. Za ziemski efekt cieplarniany, co by nie mówić, drugi pod względem nasilenia w Układzie Słonecznym, odpowiadają inne niż dwutlenek węgla składniki ziemskiej atmosfery, głównie oczywiście, nieobecna w atmosferach Marsa i Wenus, woda, zarówno w postaci pary, jak i chmur.

Naturalnie fakt, że między Wenus a Marsem opisywana zależność grubości optycznej n od stężenia CO2 zachowywała się liniowo, nie oznacza wcale, że pozostanie liniowa również w momencie jej ekstrapolacji na ziemskie, jeszcze niższe od marsjańskich, stężenia CO2. Mogą pojawić się jakieś nieuwzględnione przez nas efekty drugorzędowe, które tą liniowość zaburzą i ostatecznie wkład dwutlenku węgla w ziemski efekt cieplarniany okaże się wyższy niż oszacowany powyżej. W żadnym jednak razie nie będzie on wyższy od marsjańskiego (n=0,017), co oznacza, co najwyżej 2,5% całkowitego ziemskiego efektu cieplarnianego (n=0,65). Mogłoby się też wydawać, że znacznie grubsza od marsjańskiej atmosfera Ziemi, może też zakumulować znacznie większą ilość ciepła. Jednak, wracając do równania Stefana-Boltzmana, widać, że promieniowanie, a zatem i efekt cieplarniany zależy wyłącznie od temperatury, a nie od pojemności cieplnej ciała, w którym występuje. Większa pojemność cieplna atmosfery Ziemi i jeszcze większa Wenus, sprawia jedynie, że wszystkie zmiany są powolniejsze, oscylacje roczne i dobowe niższe, a czas dojścia do punktu równowagi dłuższy. Jednak sama wysokość tego poziomu równowagi nie zależy od całkowitej grubości atmosfery, a jedynie od jej grubości optycznej, czyli od stężenia gazów cieplarnianych. Cieplarnianych, a nie wszystkich.

Ostatnim, często spotykanym, zastrzeżeniem są tzw. sprzężenia zwrotne. Może i CO2 sam w sobie nie jest taki istotny, głoszą niektórzy, ale niewielkie nawet wahnięcie w jego poziomie i spowodowane tym minimalne choćby ocieplenie, spowoduje zwiększenie w atmosferze zawartości innych, znacznie silniejszych, czyli dających wyższe n, składników, takich jak metan i H2O, tym samym dalszy wzrost temperatury, dalsze podwyższanie poziomu n i lawinowo następującą globalną zmianę klimatu. Pogląd ten zatem głosi, że klimat Ziemi znajduje się w równowadze chwiejnej, w którym byle niewielkie zaburzenie może go przemieścić do zupełnie innego, znacznie mniej przyjaznego dla ludzi, a nawet dla życia w ogóle, atraktora.

Istotnie, patrząc na geologiczną historię Ziemi, widać, że klimat na planecie oscylował, pomiędzy częstszym stanem „tropikalnym” kiedy bujne lasy rosły nawet na biegunach i rzadszym „lodowcowym”, takim jak obecnie. Przy czym przejścia pomiędzy jednym a drugim były stosunkowo, w skali geologicznej, szybkie. Gdyby jednak takie przejścia były faktycznie tak łatwe i prawdopodobne, zdarzałyby się stosunkowo często, a nie co, kilkaset milionów lat, jak to miało miejsce naprawdę. Doświadczenie to wskazuje, że ziemski klimat ma cechy metastabilne. Można go przełączyć, ale potrzeba do tego naprawdę potężnych bodźców, takich jak erupcje wulkaniczne na skalę całych kontynentów (jak wylewy tzw. trapów dekańskich i syberyjskich). Sprzężenia zwrotne wzmacniające efekt n oczywiście działają, ale oprócz nich działają nie mniej silne sprzężenia ujemne, kompensujące naturalne fluktuacje w poziomie gazów cieplarnianych, zwłaszcza tak słabego w sumie pod tym względem CO2.

Jakby zatem nie liczyć, udział dwutlenku węgla w ziemskiej „szklarni” jest znikomy.

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat powstał jednak na świecie potężny przemysł medialno-propagandowy, na poły sekta religijna, na poły polityczne i finansowe lobby, przez autora niniejszego eseju zwany klimatystami, który z wielkim propagandowym rozmachem i zaangażowaniem usiłuje wywołać wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Że cieplarniany udział CO2 jest na Ziemi bardzo duży. Że wprowadzanie do atmosfery dodatkowych ilości tego gazu pochodzącej z działalności ekonomicznej człowieka, stanowi śmiertelne zagrożenie dla cywilizacji, gatunku ludzkiego, a nawet dla całego ziemskiego życia. Że jedynym ratunkiem jest eksterminacja 90% ludzkiej populacji a 90% ocalałych drastyczne „ograniczenie konsumpcji”, czyli skazanie ich na życie w skrajnej nędzy. Sami klimatyści zaliczają się oczywiście do tego ostatniego jednego procenta, którego żadne ograniczenia dotyczyć nie będą.

 Jak widać jednak, takie postawienie sprawy jest całkowicie bezzasadne. Zarówno temperatura, jak i stężenie CO2 w atmosferze ziemskiej wzrosły, co prawda, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, ale to drugie nie mogło w żaden sposób wywołać tego pierwszego. Przyczyny tego wzrostu temperatury są zapewne naturalne. Poprzedni, przed naszym obecnym, interglacjał, cieplejszy okres w obecnej epoce lodowcowej, zwany eemianem, lub interglacjałem emskim również się stopniowo ocieplał i ostatecznie był od współczesnego nam interglacjału holoceńskiego cieplejszy o ok 1,5 stopnia. I to bez żadnego udziału człowieka i jego cywilizacji, której wtedy przecież w ogóle nie było.

Nieczyste intencje lobby klimatystów są zresztą widoczne nie tylko w kwestii gigantycznego przeszacowania roli CO2 w ziemskim efekcie cieplarnianym, ale nawet w samym opisie tego efektu. Podstawowym parametrem efektu cieplarnianego jest przecież, jak już wiemy, grubość optyczna atmosfery, czyli liczba pochłaniających i emitujących promieniowanie warstw – n. Tymczasem w żadnym z propagandowych publikacji autorstwa klimatystów takiego prawidłowego opisu nie znajdziemy. Podają oni czasami wzrost temperatury w stosunku do temperatury efektywnej, czasami wielkość wtórnego strumienia promieniowania docierającego do powierzchni z pierwszej warstwy, czyli tzw. wymuszenie radiacyjne. Łączą i plączą ze sobą zmiany zachodzące zarówno w samym efekcie cieplarnianym, jak i w albedo, a nawet w stałej słonecznej, co pozbawia odbiorców propagandy szansy na samodzielne przemyślenie i przeliczenie opisywanych zjawisk, a co, jak wynika z niniejszego eseju, jest ostatnią rzeczą, której by klimatyści sobie życzyli.

Powyższy artykuł ukazał się w 1507/1508 numerze „Najwyższego Czasu”

20 myśli na temat “Czerń niedoskonała

        1. „A do tego czasu będzie rosnąć temperatura? Czy raczej osiągnie jakiś poziom, utrzyma go i dopiero zacznie spadać? ”

          Trudno przewidzieć. Ciągle zbyt mało wiemy o mechanizmach zlodowaceń.

          Polubienie

  1. 1) Tymczasem narodowcy na portalu konserwatyzm.pl nie odpuszczają. Pojawiły się takie kwiatki:

    „W przypadku Niemiec najłatwiejszym manewrem ku zwiększenia gospodarki byłoby lepsze zarządzanie byłym enerdówkiem, co by wymagało elementów totalitaryzmu (np. ograniczenie swobody przemieszczenia się, by była możliwa ich eksploatacja – inaczej uciekną do Niemiec zachodnich i tam będą szukać lepiej płatnej pracy).”

    Krótko ujmując – Niemcy się sfrajerzyli pozwalając komuchom z NRD osiedlać się w RFN. Trzeba było utrzymać Mur Berliński!

    2) Szczytem wszystkiego jest TWIERDZENIE narodowców o wzroście PKB per capita. Brzmi ono mniej więcej tak – niech r(t, W, IEF) oznacza stopę wzrostu PKB pc danego państwa w chwili t, przy pewnych (ustalonych) warunkach W, pomijających wysokość IEF. Można to zapisać jako

    r(t, W, IEF) = dPKBpc(t, W, IEF)/dt <== powinna być pochodna cząstkowa po t.

    TWIERDZENIE (Narodowców):
    Przy ustalonym t oraz W, r(t, W, IEF) traktowana jako funkcja jedynie IEF
    r(t, W, IEF) = f(IEF), gdzie t, W = const.
    nie jest funkcją ściśle rosnącą w przedziale 0<IEF 0, dla dowolnego 0<IEF<100.

    Być może dla IEF z przedziału (0; 70) taka relacja zachodzi, ale powyżej 70 jest problem, w związku z czym nie powinno się za bardzo podkręcać pokrętła regulatora IEF, tylko sensownie nim sterować w zależności od momentu historii t oraz warunków W?

    Polubienie

    1. Czekanie z podniesieniem IEF na moment wyczerpania się inwestycji kapitałowych jest bez sensu.

      Po pierwsze nie wiadomo dokładnie kiedy to nastąpi i można przeoczając go zaliczyć twarde hamowanie gospodarcze

      Po drugie kiedy juz przyjdzie czas na podniesienie IEF uaktywnią się liczne grupy interesów, głównie krajowi monopoliści, które będą starały się to zablokowac

      Po trzecie w erze kapitałowej wzrost będzie tak samo szybki niezależnie od tego czy IEF będzie wynosić 60, czy 80 pkt Czyli lepiej od razu dać 80 pkt.

      Estonia, Gruzja, czy Irlandia nie czekały.

      Polubienie

      1. A czy nie jest tak, że w konkretnych okolicznościach IEF na poziomie 60 może zapewnić szybszy wzrost niż IEF=90 ? Czy zawsze dr/dIEF >0 ?

        Polubienie

        1. @Liberau – owszem, z IEF jest jak z krzywą Laffera. Wzrost gospodarczy nie jest funkcją rosnącą IEF, tylko rosnącą w pewnym przedziale (0, x) i malejącą w (x, 100). Mamy coś w rodzaju paraboli odwróconej wierzchołkiem do góry o maksimum przyjmowanym w x. Problem jest ten sam, co w krzywej Laffera – jak praktycznie wyznaczyć x. Konia z rzędem temu, kto tego dokona. Jeśli jest to x=70, to wzrost przy wartości 60 będzie wolniejszy. Podobnie zresztą, jak w przypadku wartości 80.

          Ppotężna pozycja gospodarki Chin (która przerosła rosyjską, chociaż zaczynała z poziomu niższego) w swoich źródłach miała też wielkie inwestycje zagraniczne (podczas gdy w postsowieckiej Rosji miał miejsce drenaż kapitału przez kapitał zagraniczny), brak poszanowania dla własności intelektualnej (w postsowieckiej Rosji początkowo też takich praw nie przestrzegano, dlatego wszystkie “pirackie programy/gry” były legalne, ale to uregulowano i względnie przestrzegano jak w IIIRP), kradzież technologii (personel techniczny średniego i niskiego szczebla wyciągał świadomie schematy, metody itd. z firm zachodnich do organizacji partyjnych oraz inne tego typu akcje) itd. Jednak aktualnie zebrany kapitał finansowy i kapitał intelektualny dał im rozruch, którego bezwładność pozwala im się dalej kręcić bez już tak mocnego impulsu zewnętrznego (co pokazał ostatni duży kryzys, z którego gospodarka Chin wyszła z wieloma dodatnimi wskaźnikami).

          Jeżeli chodzi o możliwość jeszcze większego “suchego PKB” to jest to samo co w przypadku RFN. Czyli mogą doprowadzić do zagospodarowania terenów, które nie są rozwinięte (aktualnie, w zależności od źródeł, 70-90% produkowanego PKB jest ulokowana wzdłuż wybrzeża). Jeżeli w regionach, gdzie ma miejsce gospodarka tradycyjna, zintensyfikują urbanizację i wprowadzą nowoczesne rolnictwo, to będą w stanie Chiny uzyskać jeszcze sporo dolarów w PKB. Jednak podobnie jak RFN tak i ChRL będzie musiała po wzrost pójść w nowoczesne technologie. Z różnych przecieków wynika, że państwowe i prywatne instytuty bawią się w dziedzinach, które zostały odrzucone przez Zachód (np. grzebanie w biologii człowieka). Jeżeli wytworzy nowoczesne technologie – możliwy będzie dalszy wzrost. Dla wzrostu Chin potrzebna jest nie wolność gospodarcza, ale jeszcze bardziej rygorystyczne traktowanie klasy pracującej miast i wsi (ograniczenie migracji w stronę wybrzeża, by “zacofane regiony” miały kapitał ludzki do pracy i budowy bogactwa; przymusowa urbanizacja itd) oraz łut szczęścia podczas badań nad nowoczesnymi technologiami.

          W przypadku Rosji to już wymieniłem co było. W czasie Jelcynowskiej Smuty ograbiono kapitał poradziecki (tak materialny jak i intelektualny) przez zachodni kapitał, podczas gdy ten jednocześnie nie chciał zainwestować w Rosji. Jednocześnie też po upadku ZSRR rozkradana była technologia, schematy itp. zatem nawet jak Związek Radziecki miał patenty które mogłyby dać impuls do rozwoju dla nowych, prywatnych przedsiębiorstw, to zostały przejęte przez zewnętrzny kapitał i budowały bogactwo gdzieś indziej (podobnie jak wcześniej pisałem o Polsce, tylko w Polsce jest problem “nie umiemy spieniężyć naszą myśl” a tam “zabrani naszą myśl”). Gospodarka wpadła w ręce oligarchów, co przyniosło wewnętrzne wojny gospodarcze, praktyki firm na pograniczu mafijnym, gospodarkę rabunkową oraz gigantyczną szarą strefę (nielegalny wyrąb lasów jest tak duży, że zagraża ekosystemowi). Nawet po uregulowaniu systemu w Rosji (część oligarchów się dogadała i dali Putina jako swego człowieka) te problemy nadal istnieją. Udało się jedynie wprowadzić elementy protekcjonizmu, co uchroniło przemysł rosyjski przed kolejnymi wrogimi przejęciami. Jako-tako gospodarka wychodziła na prostą, jednak kolejne krachy w relacjach dyplomatycznych przynosiły negatywne oddziaływanie w gospodarce. Z nich jakieś lekcje wyciągnięto, co dało m.in. wzrost produkcji własnej żywności (np. Rosja zaczęła eksportować zboże, zamiast je importować), chociaż kosztem spadku jakości (produkcja na eksport ma jakość dobrą, ale na rynek wewnętrzny – mierną; odwrotnie niż w Niemczech, gdzie np. chemię dobrą sprzedaje się u siebie a “te gorszej jakości lecz tej samej marki” sprzedaje się do Polski, Czech itd). Z ostatniego kryzysu gospodarczego w Rosji doszedł jeszcze kolejny problem – monopolizacja rynku. Niektóre przedsiębiorstwa mają taką supremację w swojej dziedzinie gospodarki, że mogą robić właściwie co chcą a konkurencji brak. Jeżeli chodzi o dziedzinę intelektualną to są trzy problemy. Jeden szkoły wyższe stały się głównie producentami dyplomów (coś jak obecnie w Polsce). Dwa, najzdolniejsi są przejmowani albo przez kapitał zewnętrzny albo przez wojsko i wywiad. Trzy, że sporo zdolnych trafia pod skrzydła fundacji i grup, zajmujących się “technologią alternatywą” (np. pamięć wody). By tutaj coś zrobić to trzeba wpierw rozwalić układ oligarchiczny oraz rozdzielić ich spółki na kilka mniejszych. Następnie zwalczyć szarą strefę (głównie tą z gospodarki leśnej i górniczej, bo ta najbardziej niszczy ekosystem) oraz poprawić szkolnictwo wyższe. To umożliwi powrót do zdrowej gospodarki industrialnej, a dopiero potem będzie możliwe wejście w gospodarkę postindustrialną oraz uwolnienie rynku.

          W obu przypadkach uwolnienie gospodarki nie może rozwiązać tych problemów. Pomijam też problemy demograficzne i ekologiczne, które będą jeszcze bardziej rujnowane przy uwolnieniu gospodarki (nawet na Zachodzie, gdzie gospodarka jest bardzo uwolniona, chęć do rodzenia dzieci jest niska a walka z odpadami polega na ich wysyłce do Indii czy Indonezji a to tylko dwa problemy z całej gamy). Zatem pańska recepta jest na obecną chwilę szkodliwa dla obu przypadków.

          Jeżeli zaś chodzi o gospodarki sterowane bloku wschodniego. Pamiętaj, że wykorzystywały one własny kapitał ludnościowy i intelektualny, podczas gdy kraje Zachodnie dokonywały drenażu tegoż kapitału z państw 3 świata. Ściągana też była siła robocza z byłych kolonii (np. Algeria) oraz państw zaprzyjaźnionych (np. Turcja), która nawet jak nie obniżała drastycznie kosztów pracy, to zawsze były kolejne tysiące pracowników mogących być zatrudnieni przez przedsiębiorców. Gospodarki planowe miały też bzika na punkcie “unikania nadprodukcji” dlatego też świadomie nie zaspokajały potrzeb własnych (bądź w wątpliwej jakości). Ważniejsze były inne cele niż wzrost gospodarczy (równość, militaryzm, nowe technologie itd.). Potem było wejście na grunt populizmu, gdzie wykresy i wskaźniki zeszły na plan dalszy (w PRL – epoka gierkowska), zatem popadywały one w długi (za Wiesława dług był ekstremalnie mały, możliwy błyskawicznie do spłaty; za Gierka to wiadomo) które w pewnym momencie przyniosły krach a ten wtłoczył ich na równię pochylnią. Są przypadku szczególne (np. Rumunia), ale schemat się powielał w innym sposób. Gdyby polityka funkcjonowania jak za Wiesława trwała to by prawdopodobnie system byłby wydolny dłużej, zaś dobra cywilne bardziej zdolne do konkurowania z zachodnimi (raczej ze średnią półką, ale). Gdyby gospodarki Zachodnie z okresu zimnej wojny musiały funkcjonować bez siły roboczej z krajów 3 świata, oraz bez drenowania umysłów z nich, to prawdopodobnie tak przyzwoitego wyniku nie byłyby w stanie osiągnąć (ci, którzy w naszej historii stali się przedsiębiorcami czy kadrą techniczną/intelektualną musieliby być klasą pracującą – mniej osób zajmowałoby się usługami, przemysłem niepodstawowym czy nowszymi technologiami, zatem i prędkość wzrostu jakości np. elektroniki nie byłby tak imponujący).

          Całkowicie osobnym przypadkiem jest Japonia. Pod koniec II Wojny Światowej Japonia wpadła w etap gospodarki przed-przemysłowej (zniszczenia przez bombardowania). Pod protekcją USA dawne wielkie rodziny biznesowe (często dawni błękitnokrwiści) wróciły do gospodarki, przemysłu i technologii. Sytuacja w Japonii to też forma oligarchii, jednak rywalizacja klanów czy rodzin była rywalizacją zdrową, jednocześnie zachowując wysoki stopień empatii wewnętrznej (nie doprowadzać rywala do ryzyka upadłości). Japonia wyprzedziła kolejne kraje zachodu, pomimo tego iż tamte miały “więcej wolności gospodarczej”. Było wiele powodów, jak np. prędka modernizacja rolnictwa, wysoka modernizacja przemysłu, inwestycje w nowoczesne technologie. To wszystko przy wysokiej dozie interwencjonizmu. Podobne przypadki miały miejsce w innych krajach jak np. Korea Południowa (rząd wojskowy zmuszał przedsiębiorstwa w inwestycje w przemysł oraz elektronikę; LG chciało wejść w tekstylia, ale rząd zagroził im że jak nie wejdą w elektronikę to doprowadzą ich do bankructwa). “Uwolnienie gospodarki” zostało dokonane dopiero po tym, jak wytworzono wydajny przemysł, zabezpieczono patenty oraz posiadano już wyższe technologie oraz specjalistyczne kadry.

          Ergo? Wolność gospodarcza nie jest panaceum.

          Polubienie

          1. Z IEFem jest ten problem, że on mierzy wiele różnych rzeczy. To wcale nie jest po prostu wolność gospodarcza. Kraje skandynawskie mają wysoki IEF.
            Najistotniejsze są chyba 3 pierwsze składowe opisujące poziom praworządności. Tu chyba im więcej tym lepiej. Podstawowy problem Rosji i Chin to niska wartość tych składowych, 3 kolejne to obciążenia podatkowe, wydatki rządowe, ogólnie wielkość państwa. To jest z kolei nieistotne i z poziomem zamożności koreluje słabo lub wcale. Kolejne trzy to stopień uregulowania gospodarki. Tu może istnieć jakiś optymalny punkt, ale ogólnie trudno powiedzieć, w końcu regulacje mogą być mądrzejsze i głupsze. Ostatnie 3 to z grubsza otwarcie własnego rynku. Raczej umiarkowanie istotne, a i dużo może zależeć od bieżących okoliczności.

            Polubienie

          2. Cała ta historia ma jedną wadę – jest całkowicie nieprawdziwa. 🙂

            Różnice pomiędzy Chinami i Rosją są inne niż się Ziukowi wydaje. Przede wszystkim kraje te są w innej fazie cywilizacyjnej. Rosja weszła w fazę postindustrialną w latach 70 XX wieku, a Chiny dopiero teraz. Podstawowym czynnikiem wzrostu gospodarczego w Rosji jest wydobycie i sprzedaż ropy i cykle gospodarcze w Rosji są ściśle powiązane ze spadkami i wzrostami na tym rynku. Przy wysokich cenach ropy Rosja jest w stanie osiągnąć wzrost przy niskim IEF. Jakakolwiek poważniejsza innowacyjność w takiej gospodarce nie jest możliwa.

            W przypadku Chin czynnikiem wzrostu jest eksploatacja niskopłatnej siły roboczej – ten zasób się wyczerpuje i Chiny usiłują przeskoczyć do gospodarki postindustrialnej drogą „budowania innowacji”. Ponieważ jednak robią to odgórnie, w warunkach niskiego IEF, również im to się nie uda, mimo osiągania ponadprzeciętnie, jak na chiński poziom PKB, wysokiego wskaźnika GII.

            Japonii przy znacznie wyższym poziomie IEF to się nie udało (a przynajmniej nie do końca), to Chinom ma się udać?

            Polubienie

        2. Nie. Kraje o IEF na poziomie 60 mogą rozwijać się szybciej niż kraje z IEF na poziomie 90, ale nie z powodu różnicy IEF, tylko z powodu przebywania w innej fazie rozwojowej – czyli dlatego że są aktualnie biedniejsze. Z krajów o zbliżonym poziomie zamożności i cywilizacje te z IEF wyższym zawsze rozwijają się szybciej niż te z IEF niższym. A różnica jest tym większa, im wyższy jest poziom rozwoju. Chiny osiągają ciągle jeszcze wysoki wzrost przy niskim IEF, ale gdyby chiński poziom IEF wprowadzić w Japonii, to jej wzrost natychmiast spadłby poniżej zera

          Polubienie

          1. Czyli stwierdzenie, że jeśli w czasach jelcynowskiej smuty IEF byłby w odpowiednich kategoriach mniejszy, to Rosja uniknęłaby zapaści – można między bajki włożyć?

            Polubienie

          2. Oczywiście. W końcu w czasach ZSRR IEF, gdyby go wtedy mierzyć, byłby jeszcze niższy, pomiędzy dzisiejszym kubańskim i koreańskim. I własnie dlatego ZSRR się zapadł. Zresztą rosyjski IEF za Putina wcale nie róznił się zbytnio od IEF za Jelcyna

            Polubienie

          3. Wyjątki są ale przy 3 miesiacach a to za krótki okres ja chce IEF 78 w Polsce. Daj 5 rady co zrobić by to osiągnąć.

            Polubienie

        1. Będzie leciał w dół dalej. Kiedy skończy się koniunktura jeszcze szybciej. (PIS nic nie inwestuje, więc ma niski deficyt, ale przy dekoniunkturze gwałtownie on wzrośnie)

          Polubienie

          1. A jaki był by Ief przy rządzie pis plus konfederaci na co coraz więcej wskazuje. Np jak by zaczeli nacjonalizacje przemysłu.

            Polubienie

    2. Cóż, jak wiadomo narodowcy kochają naród polski, komuniści kochają klasę robotniczą, a Josef Fritzl kochał swoją córkę. I wszyscy oni kochają w sposób zadziwiająco podobny. Na przykład wiedzą lepiej co jest dla obiektu miłości dobre, niż sam obiekt, co prowadzi do wniosku, że obiekt dla jego własnego dobra należy zamknąć w piwnicy. Z miłości i dla miłości.
      Pozostawiając w spokoju biedną Fritzlównę, widać kolejną ciekawą analogię – obiekt miłśsci jest rozumiany w kompletnie różny sposób niż przez resztę społeczeństwa. Przeciętny obywatel przez naród polski/klasę robotniczą rozumie ogół Polaków/robotników. Tymczasem u narodowców/komunistów niczego takiego nie ma – naród polski/klasa robotnicza nie ma za wiele wspólnego z Polakami/robotnikami, co ma dość ciekawy skutek – dobro narodu polskiego/klasy robotniczej nie ma nic wspólnego z dobrem Polaków/robotników. Potrafi być nawet jego antytezą.

      Polubienie

Dodaj komentarz