Zostaniecie zasymilowani

Spoglądając na ziemski globus, można zauważyć, że masy lądowe na naszej planecie są rozłożone bardzo nierównomiernie. Większość kontynentów grupuje się w tzw. wyspie świata, obejmującej Europę, Azję i Afrykę. Obszar ten nazywany jest też Starym Światem. Ale obok świata starego istnieje na Ziemi i Świat Nowy. To Ameryki północna i południowa, oddzielone od wyspy świata przez rozległe oceany. Ten geograficzny fenomen miał w ludzkiej historii bardzo ważkie konsekwencje. Na początku holocenu, zaraz po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia, zarówno w Starym, jak i w Nowym Świecie nastąpiła rewolucja neolityczna. Przejście od łowiecko-zbierackiego trybu życia do rolnictwa, wyrwanie ludzkości z naturalnego ekologicznie stanu dzikości i rozpoczęcia tym samym budowy kultury i cywilizacji. Od razu jednak między oboma światami zaznaczyły się spore różnice. Cywilizacje Nowego Świata powstały później i rozwijały się wolniej niż te ze starego. W roku 1500, kiedy to oba światy zostały w końcu połączone, świat nowy nie znał jeszcze koła, ani metalurgii i znajdował się z grubsza na poziomie, jaki świat stary osiągnął już ponad cztery tysiąclecia wcześniej, w czasach Starego Państwa w Egipcie, czy mezopotamskiego Sumeru. Przyczynami tego opóźnienia były przede wszystkim dwukrotnie mniejsze, w porównaniu z wyspą świata, rozmiary Ameryk, oraz ich południkowa rozciągłość na osi północ-południe, co bardzo utrudniało wzajemną wymianę ludzi, idei i towarów. Do momentu przybycia konkwistadorów, dwa najważniejsze amerykańskie ośrodki cywilizacyjne, andyjski i mezoamerykański, w ogóle nie wiedziały nawet jeszcze nawzajem o swoim istnieniu.

Amerykańskie cywilizacje prekolumbijskie są pod wieloma względami zadziwiająco podobne do swoich „chronologicznych” odpowiedników ze Starego Świata, pod innymi zaś, przeraźliwie obce i wręcz przerażające w swojej pogardzie dla życia i upodobaniu do przemocy. Przyczyną owej, posuniętej wręcz do skrajnego bestialstwa, brutalności kultur prekolumbijskich było nie tylko ich zapóźnienie w rozwoju. Jedną z istotnych różnic, pomiędzy Starym, a Nowym Światem, był także brak w tym drugim, hodowlanych zwierząt, odpowiedników kóz, owiec, krów, świń, czy koni. W konsekwencji, w Ameryce rolę, jaką na wyspie świata odgrywały udomowione zwierzęta, przejęli …ludzie. W Mezoameryce prowadzono nawet tzw. wojny kwietne, których jedynym celem było wzięcie jeńców, złożenie ich w ofierze bogom i …skonsumowanie. Drugi, andyjski amerykański ośrodek cywilizacyjny, miał już jakieś zwierzęta do dyspozycji, zatem poziom brutalności był tam niższy. Ale niewiele niższy. Inkowie swoich poddanych, co prawda, nie traktowali w kategorii pokarmu, zwierząt rzeźnych ale już jako robocze woły, czy konie, jak najbardziej.

Amerykański eksperyment jest zatem fascynujący, zarówno ze względu na podobieństwa, jak i na różnice między cywilizacjami, które rozwijały się w prawie całkowitej izolacji od siebie. Jeszcze bardziej pouczający jest ostateczny rezultat ich wzajemnego kontaktu, kiedy w końcu do niego doszło. Cywilizacja ze Starego Świata, wyżej rozwinięta, cywilizacje nowoświatowe  …zasymilowała, czyli dosłownie zmiotła je z powierzchni ziemi. Amerykańskie imperia, zdolne wystawić do boju dziesiątki tysięcy doświadczonych wojowników, zostały rozgromione i padły w dosłownie kilku bitwach z, nawet nie zawodowym wojskiem, ale nieregularnymi bandami, przeciwnikiem kilkaset razy (!!!) słabszym liczebnie. Przywiezione ze Starego Świata patogeny urządziły zaś wśród nieodpornych na nie amerykańskich tubylców, prawdziwą rzeź. W ciągu kilku pokoleń, pierwotna, prekolumbijska populacja Ameryk zmalała nawet o ponad 90%. Dzisiaj na kontynencie tym dominują europejskie i w mniejszym stopniu afrykańskie religie, europejskie języki, a nawet europejskie i afrykańskie geny. Szok kulturowy wywołany wzajemnym kontaktem cywilizacji na różnym szczeblu rozwoju, dla słabszej z nich, mimo że i ona potrafiła zwycięzcę boleśnie ukąsić syfilisem, okazał się zabójczy. Podobny przebieg miała też kolonizacja Australii. Pierwotne społeczności tego kontynentu były jeszcze bardziej od amerykańskich prymitywne. Nie wytworzyły nawet jeszcze cywilizacji i nadal pozostawały przy łowiectwie i zbieractwie. Podobnie jednak jak te amerykańskie, doszły na skraj biologicznej zagłady, a na Tasmanii, nawet go przekroczyły. Z nużącą regularnością podobne historie pierwszych kontaktów powtarzały się w dziejach na okrągło. Ekspansja austronezyjskich rolników z dzisiejszych południowych Chin doprowadziła do eksterminacji prawie całej pierwotnej łowiecko zbierackiej populacji dzisiejszych Filipin i Indonezji. Rolnicy Bantu w środkowej Afryce wytępili większości plemion Pigmejów i Khoi-san. I tak raz za razem.

Powtarzalność tych przygnębiających procesów sugerowałaby, że mamy do czynienia z jakimś prawem natury. Czy rzeczywiście?

Całe dzieje ludzkości można podzielić na trzy fazy. Pierwszą był paleolit, czasy gospodarki łowiecko-zbierackiej, obejmujące, w zależności od tego jak zdefiniuje się ludzkość, od 95%, do 99,5% tych dziejów, zakończony tzw. rewolucją neolityczną i powstaniem rolnictwa. Potem nastąpiła cywilizacja rolnicza, zwana też, od nazwiska ekonomisty, który pierwszy ją prawidłowo opisał, maltuzjańska, której kres przyniosła, nadal jeszcze w skali świata trwająca, rewolucja przemysłowa. Trzeci etap właśnie teraz powoli się wyłania, w miarę jak rewolucja przemysłowa zmierza do swojego końca, który nastąpi gdzieś na przełomie XXI i XXII wieku. Patrząc z ekologicznego punktu widzenia, społeczności paleolityczne, łowiecko zbierackie, odgrywają w ekosystemie rolę tzw. drapieżników szczytowych, niczym lwy, wilki, lub rekiny. Wraz z nadejściem neolitu i powstaniem rolnictwa, ludzie jednak przestają być drapieżnikami, a z uprawianymi przez siebie roślinami i hodowanymi zwierzętami wchodzą w układ symbiotyczny. Jest to olbrzymia zmiana, zarówno ilościowa, bo z takiej samej powierzchni rolnicy mogą otrzymać nawet stukrotnie więcej pożywienia niż łowcy zbieracze, jak i jakościowa.

O ile bowiem ekologiczny układ drapieżnik – ofiara jest układem stabilnym, który, niezależnie od warunków początkowych, zawsze dąży do określonego stanu równowagi, o tyle rozwiązania modelu matematycznego opisujące symbiozę, są z natury niestabilne, a ta niestabilność jest tym większa, im większa jest korzyść z symbiozy osiągana przez gatunki symbiotyczne. W konsekwencji społeczeństwa rolnicze, inaczej niż łowiecko-zbierackie, również są niestabilne. Tym bardziej im wyższy poziom rozwoju osiągną. Dzięki temu mogą się zmieniać i rozwijać w tempie niewyobrażalnym dla paleolitycznych łowców zbieraczy.

Cywilizacje rolnicze, maltuzjańskie, o czym już była mowa przy okazji amerykańskich cywilizacji prekolumbijskich, pod wieloma względami są zaskakująco podobne do siebie, pod innymi zaś różnią się zasadniczo, Jako swoiste symbiotyczne kompleksy ludzi i ich upraw rolnych, są kształtowane przez swoją bazę biologiczną i geograficzną. Skład gatunkowy swoich upraw i hodowli, lokalne warunki klimatyczne i glebowe, poziom opadów, etc.. Ostatecznie zatem każda taka cywilizacja wytwarza też dość wyraźnie wyodrębnioną i oryginalną kulturę. Takie wzajemnie powiązane systemy symbiotyczne można w ekologii traktować jako osobne gatunki (np. porosty są właśnie takimi pseudogatunkami). Ponieważ w takiej cywilizacji rolniczej podstawowym środkiem produkcji jest ziemia, rozumiana w sensie ekonomicznym, czyli nie tylko dosłownie, jako ziemia uprawna, ale również np. surowce mineralne, to z ekologicznego punktu widzenia, gatunki – cywilizacje, zajmują tą samą niszę ekologiczną.

A wtedy, prawa przyrody są tu bezlitosne, muszą cywilizacje między sobą konkurować. Taką konkurencję międzycywilizacyjną (międzygatunkową) również można opisać za pomocą odpowiedniego modelu matematycznego. Natężenie takiej wzajemnej konkurencji określają w nim dwa parametry. Wpływ (negatywny, rzecz jasna) cywilizacji 2 na cywilizację 1, – parametr a oraz wpływ cywilizacji 2 na cywilizację 1 – parametr b . Różnica w wysokości tych współczynników odzwierciedla różnicę w wydajności, z jaką obie konkurujące cywilizacje przetwarzają dostępne zasoby na liczebność swoich populacji. Realnie odpowiada to różnicy w wydajności gospodarczej z hektara powierzchni, co w cywilizacji preindustrialnej przekłada się wprost, liniowo, na gęstość zaludnienia.

Jeżeli wzajemna konkurencja jest słaba, co matematycznie oznacza, że oba te współczynniki są mniejsze od jedności (a<1, b<1), wówczas ustala się stan równowagi, w którym obie cywilizację mogą stabilnie, (co niekoniecznie oznacza że pokojowo!) współistnieć. Dzieje się tak wtedy, kiedy, albo te społeczności są na zbliżonym poziomie rozwoju, albo wtedy, kiedy ich uprawy są na tyle różne od siebie, że ich nisze ekologiczne zachodzą na siebie w niewielkim stopniu. Historycznie taka równowaga panowała np. pomiędzy wędrującymi pasterzami z Wielkiego Stepu Eurazji, a sąsiadującymi z nimi od wschodu i zachodu osiadłymi cywilizacjami rolniczymi. Równowaga naznaczona wieloma wojnami, najazdami i podbojami, ale równowaga w miarę trwała, zakończona dopiero wprowadzeniem do użytku broni palnej, która pozwoliła osiadłym rolnikom na stopniowe zasymilowanie nomadycznej cywilizacji stepowej.

Kiedy zaś różnica w wydajności produkcji jest duża, a w wymaganiach klimatyczno-glebowych niewielka, siła konkurencji ze strony cywilizacji bardziej zaawansowanej jest większa od jedności. Wtedy los słabszego rywala jest matematycznie przesądzony. Niezależnie od warunków początkowych, czyli liczebności i zasięgu geograficznego obu konkurentów, słabszy z nich musi zniknąć. W jeszcze gorszej sytuacji znajdują się łowcy-zbieracze. Ich wydajność ekonomiczna, w porównaniu z nawet stosunkowo prymitywnym rolnictwem, jest bardzo słaba. Dla rolników są oni więc nawet nie konkurencją, ale po prostu szkodnikami, takimi jak porywające owce wilki i tak samo, jak wilki, są traktowani, z regulacją populacji przez odstrzał włącznie. Cywilizacja rolnicza może tolerować łowców-zbieraczy wyłącznie na terenach, które są dla niej rolniczo bezużyteczne, jak resztki Pigmejów w równikowej dżungli, czy Buszmenów-San na pustyni Kalahari.

Jeszcze ciekawszy efekt nastąpi, kiedy oba współczynniki konkurencji będą większe od 1 (a>1, b>1). Wtedy cywilizacja słabiej rozwinięta, czyli gorzej dostosowana do lokalnych warunków przyrodniczych, może się obronić przed inwazją cywilizacji lepiej dostosowanej, pod warunkiem, że inwazja tej ostatniej nie będzie zbyt silna i nie przekroczy pewnej wielkości krytycznej zależnej od wysokości współczynników a i b. Dokładnie Nkr = (1-a)/(1-a*b). Na poniższym wykresie pokazano „zasiedziałą” w danym środowisku cywilizację N1 i lepiej do środowiska dostosowaną, mającą dużo niższy poziom krytyczny, ale napływową cywilizację N2.

Dopóki inwazje cywilizacji N2 są odpowiednio słabe (pojedyncze linie), pomimo przewagi konkurencyjnej pozostają one nieskuteczne. Dopiero odpowiednio zmasowana inwazja, przekraczająca swoją liczebnością poziom krytyczny, (podwójne linie) może przynieść trwały skutek. W dziejach rywalizacji osiadłych rolników (N1) z pasterzami ze stepów (N2), mamy wiec do czynienia z obszarami, pokrywającymi się mniej więcej ze strefą leśną, na których zdecydowaną przewagę mają rolnicy (a<1, b>1), z typowymi stepami, gdzie rządzą koczowniczy pasterze (a>1, b<1), oraz ze strefą przejściową (lasostep), gdzie historycznie albo kwitły cywilizacje rolnicze, albo na ich gruzach koczowali pasterze, jak to bywało na terenach dzisiejszej południowej i wschodniej Ukrainy. Tam właśnie zachodziła nierówność (a>1, b>1). Skonstruowanie broni palnej, jak już autor wspominał, oznaczało zaś kres tej chwiejnej równowagi. Współczynniki przyjęły, nie tylko dla lasu, ale i dla stepu wielkości (a<1, b>1) i nomadyczni pasterze zostali stopniowo zasymilowani.

Ponieważ jednak ów rolniczy mutualizm, wzajemna symbioza rolników i ich upraw, ma charakter kulturowy, a nie, jak to się zwykle w przyrodzie dzieje, genetyczny, w układzie tym występuje jeszcze jeden dodatkowy stopień swobody. Poszczególne cywilizacje, inaczej niż porosty, mogą się bez problemu wymieniać technologiami, uprawianymi roślinami i hodowanymi zwierzętami. Mogą się wymieniać także ludźmi i przedstawiciele skazanej na zagładę cywilizacji, jako oddzielne jednostki, mogą ujść przeznaczeniu, przyłączając się po prostu do zwycięzców, przejmując ich zwyczaje, idee, czy w skrajnym przypadku, także język. Z ich rodzimej kultury mało jednak wtedy zostaje. Cywilizacja niżej rozwinięta, traktowana jako swoisty kompleks symbiotyczny między ludźmi, a ich uprawami i hodowlami, tak czy owak, znika, nawet jeżeli sam jej ludzki komponent zdoła takie zderzenie przeżyć. Tym bardziej, kiedy nie zdoła. Asymilacja słabszych cywilizacji może przebiegać w sposób mniej lub bardziej brutalny, ale zajdzie nieuchronnie. W Ameryce katoliccy misjonarze dokonali tytanicznej wręcz pracy, aby zapewnić jak najłagodniejszy przebieg tego procesu, ale rezultaty tego wysiłku były bardzo ograniczone. Cywilizacje rolnicze, preindustrialne, niezależnie od ich poziomu rozwoju, cechuje bowiem stały, niski, poziom przeciętnego dobrobytu, zwany właśnie, od nazwiska wspomnianego już badacza, pułapką maltuzjańską. Równocześnie konkurują one głównie o zasoby (ziemię i surowce) o stałej, doskonale nieelastycznej, podaży. Toczy się więc w ich obrębie gra o sumie zerowej, w której możliwa nagroda za zwycięstwo przewyższa swoją wartością potencjalne konsekwencje porażki, czasami nawet, jak w przypadku konkwisty Ameryki, przewyższa bardzo znacznie. W tych warunkach, teoria gier, a konkretnie rozwiązanie tzw. gry w jastrzębia i gołębia, przewiduje dominacje strategii agresywnych. Cywilizacje maltuzjańskie zatem, z samej swojej natury, są brutalne i wojownicze, a po przemoc sięgają często i chętnie.

Odwołując się do opisanego wyżej procesu, pojawiły się i niestety odniosły nawet przejściowe sukcesy, ideologie i ruchy polityczne, twierdzące, że w takich okolicznościach przyrody, ktoś, kto akurat jest silniejszy, ma po prostu naturalne prawo do eksterminacji i usunięcia tych słabszych, jeżeli tylko stoją ci słabsi jakoś na przeszkodzie postępowi. Z drugiej strony zaś, wielu myślicieli, ostrzegało, że jeżeli kiedykolwiek napotkamy jakąś wyżej od nas rozwiniętą pozaziemską cywilizację, to będzie to coś na kształt Borga z uniwersum „Star Treka” i potraktuje nas ona tak samo, jak XVI wieczni Hiszpanie potraktowali Azteków i Inków, a Murzyni Bantu łowców-zbieraczy Khoi-san.

Jednak wszystkie te wnioski byłyby grubo przedwczesne. Opisane wyżej przykłady nie wyczerpują przecież całej historycznej puli pierwszych kontaktów cywilizacji na bardzo różnych szczeblach rozwoju.

Amerykański zoolog Richard Archbold, nie cieszy się taką sławą, jak Kolumb, Magellan, czy Cook. Najzupełniej niesłusznie, ponieważ to właśnie on został ostatnim na Ziemi odkrywcą nieznanej, wcześniej od świata odizolowanej, cywilizacji. Cywilizacji może i prymitywnej, bez miast, pisma, metali i koła, może i miniaturowej, obejmującej populację mniejszą niż sto tysięcy osób, ale jak najbardziej prawdziwej. Takiej, która przeszła już rewolucję neolityczną i wynalazła rolnictwo. Odkrycie to miało miejsce w roku …1938. To nie pomyłka drukarska, ani literówka. Rok później Europę ogarnęła II wojna światowa. Cywilizacja, o której mowa, mieściła się na ukrytych między górami Nowej Gwinei dolinach, prawdziwych górskich wyspach, otoczonych ze wszystkich stron przez bezlitosną, a równocześnie przeraźliwie dla człowieka jałową, dżunglę. Odcięta była ta ostatnia cywilizacja nawet od nowogwinejskich wybrzeży, penetrowanych przecież przez Europejczyków od setek lat. Można zresztą pisać nawet o cywilizacjach w liczbie mnogiej, bo poszczególne wyspy – doliny były też odseparowane od siebie nawzajem, i odkrywano je stopniowo od 1930 do właśnie 1938 roku. Historia tego ostatniego pierwszego kontaktu jest fascynująca sama w sobie, a czytelników bliżej zainteresowanych tym tematem odsyła autor do książki Jareda Diamonda „Trzeci szympans”. Jednak najbardziej dla naszych rozważań istotny jest jego ostateczny rezultat. Otóż …nic specjalnego się nie stało. Papuascy górale nie zostali wymordowani, ani wypędzeni. Ich żyznych wysp- dolin nie zalała fala, wydzierających im ziemię, osadników. Ani Australia, ani Holandia, które kontrolowały wtedy Nową Gwineę, nie wysłały przeciwko nim wojskowych ekspedycji pacyfikacyjnych. W ogóle ingerencja rządów w życie nowych podopiecznych ograniczyła się do zakazu najbardziej ekstremalnych miejscowych zwyczajów, jak ludożerstwo i wojny międzyplemienne. Cywilizacja papuaska zintegrowała i zasymilowała się z cywilizacją globalną, bez jakichś wielkich wstrząsów i tragedii i w tej formie istnieje do dzisiaj.

Jak się zatem okazuje, rezultaty pierwszego międzycywilizacyjnego kontaktu, inaczej niż by to wyglądało na pierwszy rzut oka, nie do końca zależą od różnicy poziomu rozwoju cywilizacji, które w nich uczestniczą. Od czego zatem? Dlaczego na początku XIX wieku Australijczycy dokonali masowego ludobójstwa australijskich Aborygenów, a ledwo sto lat później, ich prawnukowie, w analogicznej sytuacji, żadnej krzywdy Papuasom nie uczynili? Przypadkiem pośrednim może być europejska kolonizacja Afryki w drugiej połowie XIX wieku, która przyniosła tamtejszym społeczeństwom wiele strat, ale i ostatecznie i wiele korzyści z zakończeniem wojen międzyplemiennych, muzułmańskiego handlu niewolnikami i stworzeniu państw narodowych włącznie.

Kluczową różnicą pomiędzy odkryciem Ameryki, a odkryciem nowogwinejskich płaskowyżów, nie była różnica w poziomie rozwoju stron pierwszego kontaktu. Różnica tkwiła w poziomie cywilizacji bardziej rozwiniętej. W XVI wieku była to, mimo swojej wielkiej przewagi, cywilizacja nadal maltuzjańska, feudalna. W XX wieku już nie. Australijczycy i Holendrzy już dawno znajdowali się w fazie rewolucji przemysłowej i ich społeczeństwa nie były już maltuzjańskie. Podstawowym środkiem produkcji przestała być ziemia, a stał się nim kapitał. Gospodarka feudalna przekształciła się więc już w gospodarkę kapitalistyczną, którą cechuje zupełnie inna dynamika. Ziemia uprawiana przez Papuasów nie była już tak atrakcyjna jak tereny łowieckie Aborygenów zaledwie sto lat wcześniej. Znacznie atrakcyjniej prezentowali się sami Papuasi. Jako potencjalni konsumenci, producenci, pracownicy, wspólnicy i partnerzy handlowi w gospodarce kapitalistycznej. Ze względu na to, że kapitał ulega akumulacji i sam się wytwarza, gospodarka kapitalistyczna nie jest już grą o sumie zerowej. Ze wzajemnej współpracy ekonomicznej osiąga się większe korzyści niż z rywalizacji. Bardziej opłacalne jest dać Papuasom sadzonki kawy, nauczyć ich tej uprawy, a potem kupować od nich plon, a w zamian sprzedawać im inne towary, niż próbować ich podbić, zniewolić, czy eksterminować. Ponadto, znów przeciwnie niż w maltuzjanizmie, wzrost demograficzny w kapitalizmie jest trwale niższy niż wzrost gospodarczy. W związku z tym ogólny poziom dobrobytu, mierzony PKB per capita sukcesywnie wzrasta. Wszyscy mają coraz więcej do stracenia, zatem następuje zjawisko nazwane przez Stevena Pinkera „zmierzchem przemocy”. Wzajemne stosunki zarówno pomiędzy jednostkami, jak i zbiorowościami, stają się coraz bardziej pokojowe. Nawet w grach o sumie zerowej, strategie agresywne ustępują pola tzw. strategiom legalistycznym, odwołującym się do obiektywnych reguł prawa własności.

Wspomniane wyżej ideologie, które postulowały konieczność usuwania jednostek, czy całych populacji stojących na drodze rzekomego postępu, dowiodły też swojej jawnej fałszywości, same zostając przez równania teorii gier usunięte z istniejącej puli ustrojowej. Zresztą nie tylko one. O ile bazujące na ziemi, jako najważniejszym środku produkcji, cywilizacje maltuzjańskie mogą być stosunkowo zróżnicowane kulturowo, o tyle nie dotyczy to globalnej cywilizacji kapitalistycznej. Kapitał nie zależy od warunków naturalnych i wszędzie jest taki sam. Zatem istnieje tylko jeden optymalny, najbardziej wydajny, ustrój społeczno-gospodarczy, w którym pomnażanie kapitału jest najbardziej efektywne. W sposób nieunikniony zatem poszczególne kraje i regiony, kiedy wejdą już w fazę rewolucji przemysłowej, zaczynają się do siebie upodabniać. W wyniku tej trwającej nawet i pokolenia, ale niepowstrzymanej konwergencji powstaje więc, pod koniec rewolucji przemysłowej, jedna globalna, zunifikowana na poziomie ekonomicznym i w konsekwencji również kulturowym, cywilizacja.

Z końcem rewolucji przemysłowej, wskutek postępującej akumulacji, wartość kapitału mierzona stopą zwrotu, spada do tak niskich poziomów, że również kapitał, tak samo jak ziemia, przestaje być podstawowym środkiem produkcji. Dalszy rozwój gospodarczy może się odbywać już tylko wyłącznie poprzez innowacje i wskutek tego, w porównaniu z okresem rewolucji przemysłowej, znacznie zwalnia. Równocześnie, stabilizuje się światowa populacja gatunku Homo sapiens, zatem podaż takich innowacji, jako proporcjonalna do liczby potencjalnych ludzkich wynalazców i innowatorów, równie przestaje rosnąć. Przy stałej podaży innowacji i stale wzrastającym na nie popycie, ich cena musi szybować pod niebiosa. Najważniejszym i najcenniejszym dobrem w takiej postindustrialnej cywilizacji staje się więc każdy człowiek, a podstawowym środkiem produkcji – jego praca. Pinkerowski „zmierzch przemocy” osiąga więc w tym miejscu swoje ekstremum. Jeżeli zatem kiedykolwiek z przestrzeni kosmicznej przybędzie do nas jakaś, mająca już za sobą te wszystkie opisane przejścia fazowe, pozaziemska cywilizacja, to bynajmniej nie będzie ona przypominać Borga, tylko wręcz przeciwnie, będzie w najwyższym stopniu łagodna i etyczna i będzie trząść się nad nami jak nad jajkiem. Będzie Zjednoczoną Federacją Planet, tylko jeszcze bardziej. Asymilacja Ziemi do cywilizacji galaktycznej będzie łatwa, miła i przyjemna.

Powyższy tekst był opublikowany w 116 numerze miesięcznika „UważamRze Historia”

91 myśli na temat “Zostaniecie zasymilowani

    1. Co ciekawe redaktor Łepkowski miał dokładnie taką samą opinię i w miesięczniku artykuł poszedł skrócony o część z wykresami. Jednak pilaster ma odmienną optykę, bo psychohistoria, jak każda nauka ścisła po prostu musi operować językiem matematyki (lepiej wykresem niż gołym wzorem)

      Polubienie

  1. Wydaje się, że to skrót wcześniejszych myśli.

    1. Spadki IEF, jak teraz w Chinach nie są na tyle dużą przeszkodą, aby ten scenariusz się nie zrealizował? Chiny zmierzają teraz do katastrofy swojego systemu i być może regresu cywilizacyjnego mogącego trwac długie dekady.

    2. Szerzej, obok innowacji także jakość organizacji (IEF?) przecież też będzie mieć wpływ na rozwój. Państwa z niskim IEF najpewniej zatrzymają się w pułapce średnich dochodów. Albo się zapadną. W tym świetle nie jestem pewien czy cywilizacja „galaktyczna” jest aby pisana każdemu narodowi. Wiele z nich zostanie tu gdzie jest, albo wcześniej a przez świat rozwinięty będą traktowani jako ktoś o kogo trzeba się troszczyć. Jak o słonie i native americans. Być może to będzie większość ludzkości?

    Polubienie

    1. Nie. Kraje z niskim IEF, albo docelowo, choćby w perspektywie pokoleń, ten IEF znacząco powiększą, albo faktycznie zapadną się do jakiś zacofanych enklaw, jak indiańskie rezerwaty właśnie.

      Cywilizacja galaktyczna nie będzie dziełem jednego narodu, ani każdego narodu z osobna, ale globalnej cywilizacji postindustrialnej, jaka właśnie teraz zaczyna powstawać. Osobne państwa narodowe, może nawet nie znikną zupełnie, ale ich rola będzie systematycznie malała i będą tracić wpływy i uprawnienia zarówno od dołu na rzecz wspólnot lokalnych – samorządów, jak i od góry, na rzecz instytucji globalnych. Docelowo będzie istniało jedno państwo – planetarne. Natomiast nigdy nie powstanie jedno państwo galaktyczne, ze względu na barierę prędkości światła, o której pisał pilaster nie raz. Będzie bardzo luźna struktura wieloplanetarna.

      Polubienie

      1. mam jednak wrażenie, że tylko mała część ludzkości będzie tę cywilizację stanowić w morzu dziadostwa i kleptokracji ledwie wiążących koniec z końcem. Brakuje mi informacji o mechanizmie który miałby zmusić takie Chiny, Bangladesze czy inne Irany do podniesienia jakości swojego zorganizowania (IEF), która jak rozumiem musiałaby być warunkiem koniecznym aby w ogóle móc konwergować i przystąpić do takiej cywilizacji i jej poziomu życia w zakresie materialnym no i skutkiem tego – pozamaterialnym.

        Nie jesteśmy na początku XIX wieku, wzorzec jest, wiemy co należy zrobić aby się rozwijać, tamte populacje tego nie chcą, liderzy przez nich w ten czy inny sposób wybierani nie podążają tą drogą. Zadowalają się bylejakością.

        Możliwie niegroźna perturbacja jaką był covid19 cofnęła globalny wzrost IEF o dekadę a takie Chiny cofnęła do poziomu poniżej kiedykolwiek notowanego w tych pomiarach. Ani to ostatnia, ani największa perturbacja a w czasach trudnych politycznie wraca twarda pięść.

        Innymi słowy, dlaczego właściwie IEF miałby trwale i globalnie rosnąć pozwalając takiemu państwu na tę konwergencję a dlaczego jego wysoki poziom nie ma być aby udziałem wąskiego grona?

        Polubienie

        1. Kraje o niskim IEF nie odczuwają presji na jego podnoszenie, dopóki rozwijają się gospodarczo pomimo swego zacofania. Czyli dopóki jeszcze znajdują się w kapitalistycznej fazie wzrostu, albo są jeszcze nawet maltuzjańskie (są i takie kraje zwłaszcza w Afryce). Ale wcześniej czy później taki rozwój oparty na prostych zasobach i inwestycjach kapitałowych o wysokiej stopie zwrotu musi się skończyć i kraj o niskim IEF wpada w pułapkę średniego dochodu – tym bardziej średniego im niższy ma IEF. Kraje o IEF wysokim, po osiągnięciu tego stanu, rozwijają się jednak dalej, choć oczywiście dużo wolniej. Kraje ugrzęzłe w średnim dochodzie zaczynają więc nie skracać dystans do czołówki, jak do tej pory, ale coraz bardziej odstawać. Równocześnie rozwinięte kraje postindustrialne będą cierpiały na stały deficyt siły roboczej, którą będą importować z krajów ugrzęzłych w średnim dochodzie. Po jakimś czasie różnice będą tak duże, że albo cała ludność wyemigruje do krajów z wysokim IEF, albo IEF w końcu zostanie podniesiony.

          Polubienie

          1. A może imigracja będzie trwała aż poziom instytucji w lepiej rozwiniętych krajach zostanie sprowadzony do tego w gorzej rozwiniętych?

            Polubienie

          2. Pod wpływem migracji nie. Tym niemniej, tu i teraz, w lipcu 2022 roku wygląda, że im kto był lepiej zorganizowany, tym gorzej sobie radzi – kryzys w branży lotniczej, tysiące odwołanych lotów, dziesiątki tysięcy opóźnionych. Najgorzej wyglądają Niemcy, po nich Wielka Brytania i kraje skandynawskie. Im bardziej renomowana linia, tym gorzej. Żeby to dotyczyło jednej, dwóch – można by zbyć wzruszeniem ramion: „przypadek”; „każdemu może się zdarzyć”. Tu jednak „kładzie się” elita najbardziej drobiazgowo uregulowanej i najściślej kontrolowanej branży w całej cywilnej gospodarce. Korzystająca z najbardziej zaawansowanych rozwiązań informatycznych, używanych rutynowo, codziennie, do przewidywania przyszłości i tworzenia scenariuszy zdarzeń (chodzi mi o systemy rezerwacyjne i prognozy ruchu lotniczego – narzędzia pracy dla wszystkich aktorów w branży tak oczywiste jak kielnia dla murarza…). Dokładnie ostatnia branża, którą można by podejrzewać o owczy pęd, czysto reaktywne działanie i brak refleksji nad przyszłością. Tymczasem wygląda to tak, jakby cały, dobrze opłacany aparat analityczny czołowych europejskich przewoźników, wraz z managementem, który nim zarządza… po prostu nie wziął pod uwagę, że pandemia kiedyś się skończy..!

            To jest nie do uwierzenia… KAŻDE racjonalne wytłumaczenie tego zjawiska jest kompromitujące. Albo bowiem ów aparat analityczny wraz z całym top managementem różnych, zaciekle między sobą konkurujących firm uległ jakiejś zadziwiającej „epidemii błędu” (przez delikatność pominę dosadniejsze określenia) – albo… co? Spisek? Ingerencja siły zewnętrznej? Na przykład – „zielonej” biurokracji europejskiej?

            Ciekawe, że problem objawił się przede wszystkim w Europie. Do pewnego stopnia w Azji (ale w Azji pandemia wciąż trwa…), praktycznie wcale – w USA. I to wcale nie dlatego, że amerykańscy przewoźnicy nie zwalniali. Zwalniali tak samo jak europejscy. Ale zaczęli przyjmować z powrotem do pracy w połowie ubiegłego roku – więc zdążyli na sezon letni 2022. Czyli – to się dało przewidzieć…

            Polubienie

  2. Nie rozumiem skąd założenie o stabilizacji wielkości populacji? Niczego takiego nie obserwujemy. Wśród państw wysoko rozwiniętych tylko Izrael i Wyspy Owcze mają dodatni przyrost naturalny (przy czym jest to łatwe do wytłumaczenia w przypadku Izraela, pozostaje zagadką w odniesieniu do Wysp Owczych). Wielkość populacji krajów bogatych utrzymuje się na stałym poziomie tylko dzięki imigracji. Jednak „zasób imigrantów” przyrasta coraz wolniej w skali globalnej i niedaleki jest już moment, gdy zacznie się kurczyć. Praktyka pokazuje, że im później dany kraj przechodzi „transformację demograficzną”, tym przebiega ona gwałtowniej. Stąd drastycznie niska dzietność w Polsce, na Ukrainie, w Rosji, w Iranie czy np. w Puerto Rico. Ekstrapolując ten trend należy się spodziewać, że w Czadzie czy Nigerii nie będzie inaczej.

    Co więcej – żaden „biedyzm” nic tu nie pomoże. Tj. nawet, gdyby władze jakiegoś kraju usiłowały celowo utrzymać swoją ludność w stanie możliwie dalekim od letniego, lepkiego bagienka konsumpcjonizmu – ta ludność i tak przestanie się rozmnażać i tak.

    Tylko getta religijnych fanatyków zachowują niejaką odporność na demoralizację. Wśród mojej rodziny i znajomych dominuje model 2 + 5 – a my właśnie jesteśmy mocherami. Tyle tylko, że jest nas za mało, aby to miało jakiekolwiek znaczenie dla demografii Polski (no i do utworzenia getta wciąż nam daleko – comiesięczne spotkania Kościoła Domowego to trochę za mało, musielibyśmy jeszcze osiedlić się w bliskim sąsiedztwie i ograniczyć do minimum kontakty ze światem zewnętrznym). Nie wiadomo na jak długo tej strategii wystarczy, bo Wy – drodzy Czciciele Mamony i (tfu..!) Wolności – robicie przecież co tylko w Waszej mocy, żeby utrudnić nam propagację naszych memów i zdemoralizować nasze dzieci.

    Zapaść populacyjna, jeśli będzie rozłożona na odpowiednio długi czas, niekoniecznie musi zaraz prowadzić do cywilizacyjnego regresu (aż sobie sprawdziłem w Googlach: jest już nawet kombajn do zbioru truskawek, a to jedna z najtrudniejszych do mechanizacji upraw; skądinąd – spodziewam się, że w ciągu kilku najbliższych dziesięcioleci tradycyjne rolnictwo jako takie zaniknie zupełnie, zastąpione przemysłową produkcją syntetycznych odżywek… Japończycy robią co mogą, żeby stworzyć roboty zdolne do opieki nad starcami – kierując się szowinizmem, który nie pozwala im na wpuszczanie imigrantów, ale dzięki temu zapewne i ten problem zostanie w końcu rozwiązany, co przyda się wszystkim) i ogólnie, możemy wymrzeć całkiem przyjemnie. Choć kompletnie bez godności.

    Stabilizacja wielkości populacji wymagałaby jednak nie tylko zachowania zastępowalności pokoleń, ale wręcz – powrotu do dynamicznego wzrostu. Przynajmniej na pewien czas. Tak, aby wyrównać spodziewany w ciągu najbliższego pokolenia – dwóch regres. Bardzo trudno mi to sobie wyobrazić. No chyba, że jednak getto. Ale warunkiem byłoby albo zniesienie obowiązku szkolnego, albo zgoda na jego realizację w szkołach wyznaniowych. Internet sami sobie wyłączymy, TV już dawno nie mamy.

    Poniekąd jednak, czy to aby nie stoi w lekkiej sprzeczności z tym umiłowaniem innowacji..? W XXII wieku gros populacji Stanów Zjednoczonych mogą stanowić Amisze. Wciąż podróżujący ekwipażami wykonanymi zgodnie z projektem z roku 1850…

    Polubienie

    1. Stabilizacja populacji to nie założenie, tylko wniosek z rozwiązań modelu. Stabilizacja następuje na poziomie globalnym w długim okresie czasu. Lokalnie, zarówno przestrzennie, jak i czasowo mogą się zdarzać perturbacje i fluktuacje. W przyrodzie ożywionej też po osiągnięciu asymptoty logistycznej, populacje zwykle zaczynają zmniejszać swoją liczebność, co trwa zwykle kilka pokoleń

      To, że docelowo średnio każda kobieta będzie miała około dwójki dzieci nie oznacza, że każda rzeczywista kobieta będzie miała dokładnie dwoje. Będzie wiele takich które nie będą miały dzieci wcale, będą i takie środowiska moherowe w których będzie i sześcioro na kobietę. Chociaż akurat w otoczeniu pilastra (pilaster, pani pilastrowa, rodzeństwo pilastra, rodzeństwo żony pilastra), wychodzi średnio 2,2 dziecka na kobietę, chociaż bynajmniej do moherów się nie zaliczamy, a raczej do kultu wolności, mamony i konsumpcjonizmu.

      Polubienie

      1. Anegdotyczne obserwacje nie dowodzą niczego. Transformacja demograficzna w takiej Francji zaczęła się w sumie już na przełomie XVIII i XIX wieku. Jak na kraj bogaty Francja nie wygląda pod tym względem obecnie najgorzej, ale 1,83 dziecka na kobietę to wciąż daleko do stabilizacji. Chyba, że mówimy o stabilizacji regresu..?

        Problem jest wielowątkowy. Nie dalej jak w zeszłą niedzielę usłyszałem od sąsiada, że „cała ta wojna na Ukrainie to tylko po to, żeby zmniejszyć głodem liczbę Murzynów” i „biją się Żydzi europejscy z amerykańskimi”. Co oczywiście pokazuje tylko, jak solidną robotę wykonała ongiś Ochrana, zaszczepiając w narodzie przekonanie o wszechobecności żydowskiego spisku – putinowskie trolle mają na czym bazować. Skądinąd jednak, tzw. „świat nauki”, który jeszcze ze 20 lat temu straszył głodem, przeludnieniem i wyczerpaniem wszystkich zasobów, dołożył swoją cegiełkę do tego gmachu przesądów.

        „Nadmiarowymi” w stosunku do liczebności młodszego pokolenia staruszkami w Stanach czy w Europie Zachodniej opiekują się imigranci. Ale do tego, aby zaopiekować się „nadmiarowymi” staruszkami w Chinach (1,16 dziecka na kobietę) – całej afrykańskiej młodzieży, która w tej chwili dorasta, na bosaka do szkół biegając, może liczebnie nie wystarczyć. Sąsiednich, bliższych kulturowo Chinom imigrantów nie wystarczy na pewno. Już nawet Birma ma tylko 2,02 dziecka na kobietę – i spada mimo, że tamtejsza junta wdraża „biedyzm” jak wie i umie.

        Zatem „nadmiarowi” staruszkowie w Chinach (a także w Polsce, w Rosji, na Ukrainie, itp.) będą musieli poradzić sobie sami. Jak to w praktyce wygląda ćwiczyliśmy ostatnie dwa lata.

        Jeśli po 200 latach nie widzimy demograficznego odbicia we Francji – to kiedy będziemy się mogli go spodziewać w Polsce (1,40 dziecka na kobietę) czy w Chinach? Czy pozostała do tego momentu populacja będzie jeszcze zdolna do „obsługi” cywilizacji technicznej? Niewielkie, bardzo subtelne różnice mogą zdecydować o wyniku. Infrastruktura sama się póki co nie konserwuje, a jeśli – z jakiegokolwiek powodu – dojdzie do jej poważniejszego uszkodzenia, to regres cywilizacyjny na skutek braku rąk do pracy (i głów do projektowania) wciąż nie jest niemożliwy. Nie jest wcale pewny, ale niemożliwy też nie jest – wszystko zależy od tempa zmian w kilku nachodzących na siebie obszarach.

        Wreszcie – co właściwie miałoby spowodować owo odbicie (kiedy globalna populacja osiągnie już ową teoretycznie docelową, zapewne sporo niższą od obecnej liczebność)? Matematyka to tylko cyferki – co te cyferki tak naprawdę przedstawiają?

        Polubienie

        1. Ależ skąd. Przejście demograficzne we Francji rozpoczęło się dopiero pod koniec XIX wieku, sto lat później, niż pisze to J. Kobus. Nic dziwnego, że populacja jeszcze się nie ustabilizowała, to także wskutek dużych ruchów migracyjnych. W innych krajach przejście demograficzne zaczęło się później niż we Francji.

          Zresztą jeżeli obecnie „hedoniści” mają po zero dzieci, a „mohery” po pięcioro, to w następnym pokoleniu niechęć do posiadania dzieci w ogóle wygaśnie, bo wszyscy, albo większość będzie potomkami wielodzietnych moherów. Stabilizacja na asymptocie tak czy owak nastąpi i to w skali globalnej.

          btw w ciekawym towarzystwie się J. Kobus obraca. Pilaster jakoś takich sąsiadów nie posiada…

          Polubienie

          1. Byłoby tak, jak pisze Pilaster tylko wtedy, gdyby „skłonność do posiadania dzieci” była cechą genetyczną. Tak jednak z całą pewnością nie jest. Wszyscy jesteśmy potomkami plennych matek i płodnych ojców (czego najlepszym, jedynym i rozstrzygającym dowodem jest to, że żyjemy…). Mimo to – większość z nas wcale nie wykazuje skłonności do powtarzania zachowań rozrodczych naszych przodków.

            W innym miejscu Pilaster tłumaczył, że także „cywilizacja maltuzjańska” potrafi kontrolować swoją płodność (co moim zdaniem pozostaje w niejakim napięciu z tezami samego Wielebnego Malthusa, czyniąc używanie przez Pilastra tego terminu co najwyżej parafrazą…). Co, zasadniczo – jest prawdą.

            Zatem plenność naszych przodków nie była wynikiem ślepego instynktu, tylko decyzji. Ci, którzy takich decyzji w swoim czasie nie podjęli – nie pozostawili po sobie potomstwa, które mogłoby cokolwiek po nich odziedziczyć.

            Decyzje te, zgoda, zapadały w odmiennych warunkach bytowych ORAZ w zupełnie innym kontekście „ideologicznym” (wrzucając do jednego wora wszystkie uwarunkowania kulturowe). Teza Pilastra, jakoby uwarunkowania „miękkie”, czyli właśnie owe „ideologiczne” były bez znaczenia, a o decyzji „mieć dzieci”, czy „nie mieć dzieci” przesądzała wyłącznie ekonomia, jest fałszywa w stopniu oczywistym.

            Gdyby TYLKO „byt” decydował o plenności – to nie byłoby takich fenomenów jak niezwykle plenne środowiska chasydów, Amiszów i innych gett religijnych, z naszym, mocherowym, włącznie. Żyjemy bowiem w takim samym świecie jak hedoniści i podlegamy dokładnie takim samym uwarunkowaniom „bytowym”.

            Zatem – ani geny (bo wtedy wszyscy wciąż płodziliby jak szaleni), ani uwarunkowania ekonomiczne (bo wtedy nikt by się nie decydował na dzieci, w każdym razie – nie więcej niż w absolutnie minimalnym wymiarze…). Zgodnie z zasadą „jedynej różnicy”, o indywidualnej płodności decyduje tylko świadomość, a nie byt.

            Świadomość nie jest dziedziczna. Owszem, robimy co możemy, żeby przekazać nasze wartości dzieciom – ale nikt i nic nie zagwarantuje nam tu sukcesu. Wręcz dostrzegamy na każdym kroku jawną wrogość otoczenia. Wrogość ta przejawia się na różne sposoby. W latach 90-tych i na początku XXI wieku miała charakter głównie ekonomiczny (z podsuwaniem przyjmowanym do pracy kobietom do podpisu zobowiązań, że w trakcie pracy nie urodzą dziecka włącznie…), obecnie przeniosła się niemal wyłącznie w sferę kultury (niemal, bo np. posiadanie dzieci wciąż obniża zdolność kredytową w oczach polskich banków – co wydaje się absurdalne jeśli pamiętać, że długi są dziedziczne, więc im więcej dziedziców, tym większa szansa, że któryś je spłaci…).

            W tym zakresie zresztą, absolutnie nie jest konieczne żadne świadomie wrogie działanie, jakiś „spisek hedonistyczny” – sam mechanizm funkcjonowania społeczeństwa dobrobytu jest jedną, wielką propagandą konsumpcji, nieodpowiedzialności, lekkości bytu. Czyż nie na tym polega reklama..? Odseparowanie dzieci od wpływu tej propagandy przynajmniej do czasu aż wyrobią w sobie dostatecznie silny kręgosłup ideologiczny jest zadaniem niemal ponad siły. Mało komu się to udaje.

            Społeczeństwo złożone w przeważającej części z potomków dzisiejszych „mocherów” może być tak samo, albo i bardziej hedonistyczne niż aktualne. Memy propagują się innymi drogami niż geny.

            „Gettoizacja” nie gwarantuje demograficznego odbicia po okresie regresu.

            Moim zdaniem Pilaster frywolnie podchodzi do problemu owego asymptotycznego dążenia do stabilizacji. Jak już pisałem wczoraj, kluczowe jest zgranie w czasie wielu różnych trendów zmian, a nie tylko jednego.

            Jeśli demograficzny regres będzie wolniejszy od tempa automatyzacji (przy czym – zgadzam się z jednym z komentatorów, iż ważniejsza od automatyzacji produkcji jest automatyzacja wynalazczości, widziałbym to jednak raczej w formie konstrukcji „sztucznego środowiska”, które będzie „uprzedzająco życzliwe” swoim mieszkańcom – jak „etykosfera” z Lemowej „Wizji lokalnej” – a nie w tworzeniu jakiejś armii samopowielających się, świadomych robotów), to ludzkości grozi co najwyżej miła, acz pozbawiona heroizmu zagłada z przesytu konsumpcji i niedostatku wyzwań (por. „mysia utopia”…).

            Wystarczy jednak stosunkowo niewielkie opóźnienie automatyzacji w stosunku do zmniejszania się zasobów wykwalifikowanej siły roboczej (i co z tego, że w Somalii wciąż przyrost naturalny jest dodatni, gdy Somalijczycy nawet funkcje „niewykwalifikowanego pirata” wykonują marnie, czego seria ich epickich porażek najlepszym dowodem..?), a przyjdzie decydować z czego rezygnujemy w pierwszej kolejności – z opieki medycznej, z Internetu, z utrzymania sieci dróg, czy może z zasilania w energię elektryczną na jakimś obszarze?

            To się przecież dzieje TERAZ. Covid w całym rozwiniętym świecie doprowadził do – mniejszego lub większego – ograniczenia dostępu do opieki medycznej. Straciłem przez to Ojca – miał mieć planową koronografię, ale plan szlag trafił, a ponownego otwarcia szpitali już nie doczekał. A był to w sumie raptem jakiś tam kaszel. Strach pomyśleć co się będzie działo przy poważnej epidemii.

            Pod wieloma względami, jako cywilizacja techniczna, balansujemy na cienkiej linie. Wzrost homeostazy w skali globalnej okupiony został znakomitym zwiększeniem komplikacji wewnętrznych zależności i powiązań. Zakłócenia w jednym sektorze gospodarki (np. wywołane brakiem rąk do pracy albo awarią krytycznej infrastruktury na skutek zaniedbań przy jej konserwacji – spowodowanych niedostateczną liczbą pracowników) w chaotyczny sposób wpływają na całą resztę.

            Co gorsza – nawet wysoki stopień kultury organizacyjnej niewiele tu pomaga (albo i przeszkadza). Lufthansa właśnie ogłosiła likwidację 900 połączeń w sezonie letnim (kiedy zwykle notuje się rekordy wielkości ruchu pasażerskiego, a linie lotnicze mają „żniwa”). W czasie covidowego zamrożenia obcięli 1/3 etatów i ku zaskoczeniu kierownictwa, okazało się, że nie są w stanie z dnia na dzień, a nawet z półrocza na półrocze – powrócić do przedcovidowej skali działania. Zwolnieni pracownicy nie czekali „przed bramą”, tylko znaleźli inne zajęcie i niekoniecznie chce im się wracać – zresztą, skoro nie pracowali przez dwa lata, to i tak nie mają już aktualnych szkoleń, certyfikatów, badań – uzupełnienie tego w ich przypadku zajmie wiele miesięcy, wyszkolenie zupełnie nowych – lata. Zapewne linie lotnicze o niższej renomie i kulturze organizacyjnej, operujące w kraju nie tak cywilizowanym – po prostu obniżyłyby w tej sytuacji wymagania, co pewnie pozwoliłoby im szybciej wrócić do formy. Być może kosztem jednej czy kilku katastrof – ale niekoniecznie, koniec końców, trzeba ufać Opatrzności…

            Okres demograficznego regresu będzie obfitował w takie kryzysy. Któryś z nich może okazać się dla cywilizacji technicznej zabójczy.

            Polubienie

          2. „Skłonność do posiadania dzieci” jest cechą, tak samo jak wszystkie inne cechy organizmów żywych, kombinacją czynników genetycznych i środowiskowych. Musi taka być, ponieważ gdyby była wyłącznie genetyczna, organizmy rozmnażałyby się w każdych warunkach, również w takich które przeżycie potomstwa uniemożliwiają. Dla organizmów typu K, inwestujących w potomstwo, takich jak ludzie, warunki środowiskowe są kluczowe, ale na pewno nie jedyne. Dlatego w pewnych warunkach mogą się ujawnić te różnice genetyczne. Część genotypów („mohery”) będą miały większą ilość potomstwa kosztem bieżącej konsumpcji (w zasadzie w społeczeństwie postindustrialnych dzieci też można zaliczyć do konsumpcji, a nie do inwestycji tak jak wcześniej). Inne genotypy „hedonistyczne” będą wolały inną konsumpcję ponad dzieci. W ciągu jednak 1-2 pokoleń genotypy hedonistyczne stracą frekwencję na rzecz „moherowych” i „chęć do posiadania dzieci w społeczeństwie konsumpcyjnym” będzie się rozpowszechniać, doóki nie zostanie powstrzymana przez presję ekonomiczną, gdzie się ustabilizuje. Ideologie „moherowe” służą tylko do werbalizacji i uzasadnienia tej chęci. W końcu nawet „mohery”, czy chasydzi nie mają dużo dzieci bo się poświęcają w ten sposób dla Wielkiego Dobra, tylko dlatego, że to im sprawia przyjemność.

            Automatyzacja nigdy się nie „spóźni” w stosunku do procesów demograficznych, ponieważ z procesów demograficznych właśnie się wywodzi. Od zarania rewolucji przemysłowej, produkcja rosła szybciej niż populacja i deficyt siły roboczej był permanentny. Dlatego rewolucja przemysłowa jest właśnie przemysłowa. Bo wywiera stałą presję na substytucję pracy ludzkiej maszynami.

            Polubienie

          3. Pilaster niczego tym komentarzem nie udowadnia. Pilaster jest „deterministą ekonomicznym” – ale to już wiedzieliśmy wcześniej i o kolejny dowód na tę przypadłość Pilastrowego umysłu nie prosiliśmy.

            Jako ojciec wielodzietnej rodziny nie wiem, na czym niby miałaby polegać „przyjemność” z posiadania dzieci? Satysfakcja – owszem, to tak. Ale „satysfakcja” to nie to samo co „przyjemność”. Satysfakcja rodzi się w retrospekcji POMIMO bólu i wyrzeczeń – właśnie dzięki uświadomieniu sobie, że ból i wyrzeczenia udało się pokonać. Jednak sam ból i wyrzeczenia nijak przyjemne nie są.

            Podobnie jest ze sportem. Na poziomie wyczynowym trudno uznać codzienny trening za „przyjemny”. Satysfakcję daje dopiero medal.

            Plenność w hodowli zwierząt jest cechą bardzo trudno odziedziczalną, wymagającą wielkiego wysiłku hodowlanego i łatwą do zatracenia, jeśli tylko selekcja stale jej nie uwzględnia – co jednoznacznie pokazuje, że od strony genetycznej sprawa jest mocno skomplikowana.

            Jednak w przypadku ludzi sama tylko zdolność biologiczna do posiadania licznej gromadki dzieci to zaledwie punkt wyjścia – niemal nieistotny jak chodzi o osiągniecie celu. Człowiek bowiem na ogół świadomie podejmuje decyzję, czy chce potomstwa, czy nie.

            Rozumiem, że z punktu widzenia deterministy (obojętnie, jaki to rodzaj determinizmu) świadomość jest tylko złudzeniem. OK. Tym sposobem dochodzimy do predestynacji. Kto ma być „moherem” – ten „moherem” zostanie, choćby nurzał się w grzechu po uszy. Kto ma być „hedonistą”, ten „hedonistą” będzie, gdyby go nawet od cycą odjąwszy, od razu pod najsurowszą klauzurą zamknąć.

            Pilaster winien jednak pamiętać, że determinizm to tylko filozoficzne założenie, a nie żaden „fakt naukowy”. Jako taki bywa przydatny jako swoista postawa praktyczna wtedy, gdy chcemy w jakimś uproszczeniu opisywać zjawiska zachodzące w świecie na dużą skalę i nie interesują nas nadmiernie szczegóły. Niczego to jednak samo w sobie nie dowodzi.

            Tymczasem tak złożony system jak cywilizacja techniczna bywa mocno zależny od szczegółów właśnie. Pojedyncza decyzja pojedynczego człowieka może „efektem motyla” zachwiać całą Pilastrową „psychohistorią”. Wystarczy, że Władymir Władymirowicz w przypływie szaleństwa odpali rakiety – i szlag całą świetlaną przyszłość weźmie (jak go nie odstrzelili w ciągu tygodnia od rozpoczęcia tej nieszczęsnej awantury – to prawdopodobieństwo odstrzelenia już tylko maleje: zbyt wielu Rosjan jest teraz „umoczonych” w zbrodnie, żeby mogli się ot tak wycofać – a będzie ich z czasem tylko więcej, a nie mniej…). A to tylko ekstremalny przykład.

            Polubienie

          4. Nie ma predestynacji, ponieważ zachowania ludzkie są warunkowane genetycznie jedynie częściowo. Chęć posiadania użej ilości dzieci jest tylko jednym ze składowych bycia „moherem”. A efekty fenotypowe oddziaływania między genami a środowiskiem mogą być bardzo zaskakujące i całkowicie nieintuicyjne. Wariancja danej cechy jest sumą wariancji składowej dziedzicznej, wariancji składowej środowiskowej, oraz, o czym często się nie pamięta, tzw kowariancji tych dwóch, która to może dawać najdziwaczniejsze efekty.

            Satysfakcja, czy przyjemność, jak zwał, tak zwał. Ważne, że podejmuje się pewien trud w celu konsumpcyjnym. Odchudzanie się tez jest piekielnie trudne, ale jest składową konsumpcjonizmu jak najbardziej.

            Polubienie

          5. To już jest czysta erystyka. Żadnym sposobem nie jesteśmy w stanie z góry przewidzieć zachowania jednostki. Czy nazwiemy to „wolną wolą”, czy „kowariancją uwarunkowań” – jeden pies. Pilaster znowu niczego nie udowadnia poza tym, co tkwi w jego głowie – i nigdzie więcej.

            Polubienie

          6. Moim zdaniem pilaster popełnia błąd. Na tą chwilę, najbardziej prawdopodobny kontakt byłby właśnie z agresywnymi kosmitami niosącymi nam zniszczenie.

            Supermoralne międzygalaktyczne państwa będą pozwalały społecznościom mniej zaawansowanym etycznie rozwijać się w swoim tempie. Tak to robiła Ekumena Ursuli K. le Guin, tak robiono w „Trudno być bogiem” braci Strugackich, tak robią współcześni wobec Papuasów, Sentinelczyków, Amiszów czy amerykańskich gangsta. To oznacza, że każda prymitywna planeta będzie izolowana, zwłaszcza od zabójczych technologii. Więc nie grozi nam wojna międzycywilizacyjna.

            Jednocześnie, supermoralne międzygalaktyczne państwo nie będzie monolitem. Cała nasza kultura uczy, że kontrola umysłów jest zła, więc nie będzie jej stosować. To państwo będzie pozwalało istnieć w swoim obrębie najróżniejszym społecznościom. Będą tam powstawać różne filozofie, fake newsy i ideologie. Jeśli do kontaktu miałoby dojść teraz, zrobiłaby to drobna grupa odszczepieńców, która porzuci racjonalną supermoralność międzygalaktycznego państwa. Ukradną technologię podróży międzygwiezdnych i przylecą do nas realizować swoje nieracjonalne pomysły.

            Jeśli odszczepieńcy będą dziećmi, to potraktują nas międzygalaktycznym deathmetalem, rozrzucą wokół puszki radioaktywnej coli, powsadzają nam sondy analne. Potem nami zawładną, zniszczą, albo zwiną piknik i pojadą. Mogą to być kosmiczne mochery, które będą budować swoje rolnicze enklawy na życiodajnych planetach by hodować kosmokonie achałtekińskie i czekać na zagładę macierzystej supermoralnej cywilizacji. Mogą to być kosmiczni terroryści, którzy postanowią nas unicestwić z powodu jakiejkolwiek agresywnej ideologii. Mogą to też być kosmiczni uchodźcy, bo skoro supermoralne międzygalaktyczne państwo nie narzuci swojej moralności innym społecznościom, które dalej mogą w jej obrębie toczyć między sobą gangsterskie wojny.

            Polubienie

          7. Pilaster ma rację. Supermoralna cywilizacja galaktyczna, może tolerować różnych odszczepieńców, ale będzie również pilnować, aby nie zrobili oni nikomu krzywdy, ewentualnie poza samymi sobą. Indyjska flota pilnuje spokoju mieszkańców Sentinelu, ale na pewno nie pozwoliłaby im na najazdy rabunkowe na sąsiednie wyspy. Zresztą takie agresywne odchyłki od krzywej progresu i tak nie utrzymałyby wysokiej technologii i albo by ja porzucili całkowicie, albo zniszczyli się nią sami. Sentinelczycy zresztą nie napadliby na Miami nie tylko dlatego, że by im na to nie pozwolono, ale przede wszystkim dlatego, że nie mają ku temu możliwości.

            Polubienie

          8. @Glasius

            No cóż – chęć radykalnej secesji, odcięcia się, zerwania wszelkich kontaktów z zepsutą, dekadencką i niemoralną cywilizacją konsumpcyjną to faktycznie możliwy do wyobrażenia motyw do tego, aby siebie i swoich odległych potomków skazać na dożywotnią odsiadkę w więzieniu, z którego żywcem nie sposób uciec. Jak słusznie bowiem zauważył Mistrz Lem, niewiele różni podróż kosmiczną od wyroku – niezależnie od tego, jak duże i jak komfortowe ruchome więzienie uda się zbudować. Nawet przy (nieosiągalnych w tej chwili) prędkościach przyświetlnych podróży – miną dziesięciolecia, a nawet całe pokolenia nim wyprawa dotrze do jakiegoś potencjalnie sensownego celu.

            BTW – poniekąd brak takich wypraw w obserwowalnej przestrzeni niczego, jako żywo nie dowodzi (bo i czasokres naszych obserwacji jest, w skali kosmicznej, niemal niezauważalny…), ale jednak jest to pewna przesłanka za tym, że:
            1) Być może Pilaster ma rację i cywilizacji kosmicznych po prostu nie ma.
            2) Być może to ja mam rację i „bariera dobrobytu” jest filtrem 100% skutecznym – i żaden psychozoik nie jest w stanie jej przejść, co najmniej nie ogłupiony do imentu (w sumie wychodzi na to samo…).
            3) Być może po prostu „interpretacja kopenhaska” jest niesłuszna i przekroczenie bariery światła nie prowadzi do podróży wewnątrz naszego Wszechświata, tylko otwiera przejście do innego. W takim wypadku mogą istnieć miriady „cywilizacji międzygwiezdnych” – które jednak nigdy się ze sobą nie spotkają z definicji.

            Polubienie

          9. Pkt 2 nie jest możliwy, jak już wielokrotnie pilaster pisał. Gdyby taka „bariera dobrobytu” istniała, to owszem, cywilizacje by się zapadały i znikały po jej osiągnięciu, ale zanim by ją osiągnęły, dałyby się zaobserwować. L nie mogłoby być krótsze niż kilkaset lat, a to z nawiązką by wystarczyło, żeby Galaktyka się roiła od sygnałów SETI. Gdyby za brak cywilizacji odpowiadał ten parametr modelu, to L musiałoby być krótsze niż 10 (ziemskich) lat. Hipoteza dobrobytu nie jest w stanie tego wyjaśnić. Jedynym wyobrażalnym mechanizmem który mógłby generować takie krótkie (kilkuletnie) L byłaby jedynie globalna wojna termonuklearna wybuchająca natychmiast po skonstruowaniu odpowiedniej ilości bomb. Ale raczej to też nie jest ten przypadek.

            Polubienie

          10. Tak, Pilaster ma rację – pod warunkiem, że zgodzimy się najpierw na arbitralnie przez Pilastra przyjęte założenia (odnośnie gęstości i częstotliwości występowania psychozoików we Wszechświecie). Jeśli potencjalne cywilizacje kosmiczne rozrzedzić o zaledwie dwa rzędy wielkości (a co to są dwa zera w takim, kosmologicznym, rachunku..?) – to „bariera dobrobytu” może mieć sens.

            Przy czym ja się przy tym wcale nie upieram. Po prostu obserwuję tę cywilizację, którą obserwować mogę – bo mam ją przed oczami…

            Polubienie

          11. Pilaster nie czynił żadnych arbitralnych założeń. Rozkład cywilizacji w Galaktyce jest regulowany przez trzy parametry

            1) Prawdopodobieństwo „samoistnego” powstania cywilizacji na danym globie w ciągu roku – P
            2) średni czas istnienia takiej cywilizacji – L
            3) średnia prędkość rozprzestrzeniania się danej cywilizacji w galaktycznym otoczeniu – V przy czym ten parametr można oszacować z dość dobrą dokładnością.

            Gdyby prawdopodobieństwo P było takie jak w pojedynczym, jedynym znanym przypadku (naszym) 1: 4 miliardów, to aby wytłumaczyć całkowity brak (innych niż nasza) cywilizacji w Galaktyce L musiałoby być krótsze niż 10 lat. „Hipoteza dobrobytu” w ogóle nie jest w stanie takiego krótkiego L wygenerować, a i hipoteza „wojny nuklearnej” z baaardzo wielkim trudem.

            Dlatego za brak cywilizacji odpowiada nie parametr L, ale parametr P

            Zresztą w obu przypadkach ziemska cywilizacja jest bardzo nietypowa.

            QED

            Polubienie

          12. Skąd Pilaster wziął te 1: 4 miliardów? Bo wiek Układu Słonecznego na tyle się szacuje? Ale to nic konkretnego nie znaczy – nie każdy układ planetarny ma warunki do bycia siedzibą życia. Większość z tych, które jakoś tam do tej pory zaobserwowaliśmy – w ogóle nie wygląda przyjaźnie. Fakt – te przyjazne pewnie będzie stosunkowo trudniej dostrzec przy aktualnie dostępnych narzędziach obserwacyjnych. Tym niemniej nie mamy pojęcia, ile jest układów planetarnych „potencjalnie życiodajnych”. Równie dobrze może się okazać, że w naszej galaktyce prawdopodobieństwo powstania życia wynosiło 1 : 400 miliardów – no i takie się, zgodnie z przewidywaniami ziściło. Raz. Na Ziemi.

            Polubienie

          13. pilaster zły przykład podał, bo Sentinelczycy nie są odszczepieńcami. To zupełnie osobna cywilizacja chroniona przez cywilizację moralną. Jednak ani Japonia nie uchroniła Shinzo Abe przed zamachowcem, ani Norwegia nie zapobiegła atakowi Breivika, ani USA nie zapobiegło samobójstwo 909 sekciarzy Świątyni Ludu, ani państwo polskie nie zapobiegło katastrofie ekologicznej na Odrze. Odszczepieńcy wywodzą się wprost z moralnej cywilizacji, więc nie są izolowani. Co prawda w końcu przegrają zabawę w kotka i myszkę z organami ścigania, ale czasem zdążą sporo napsocić.

            Polubienie

          14. Nie zdążą. Dominacja strategii „miłych” w cywilizacji galaktycznej jest znacznie bardziej przytłaczająca niż w dzisiejszej cywilizacji Zachodu. Mutacje agresywne zdarzają się ekstremalnie rzadko i kończą błyskawicznie. Zdążą się same zniszczyć zanim w ogóle wyruszą w przestrzeń międzygwiezdną.

            Jakieś niezerowe ryzyko oczywiście zawsze istnieje, ale jest zupełnie znikome, na poziomie może promili. Dużo większa szansa jest na spotkanie jakiś odszczepieńców, ale równie nieagresywnych jak cywilizacja macierzysta.

            Polubienie

        2. Populacja Francji nie jest niestabilna w sensie malejąca. Podobnie jak i większości krajów Europy zachodniej, ich populacja rośnie. Migracja jest tutaj tak samo dobrym czynnikiem jak rozrodczość. Zanim te źródełka wyschną to zapewne rozrodczość w Europie ustabilizuje się. Natomiast zwracam uwagę, że Europa zachodnia a zwłaszcza Francja to właściwie zawsze był tygiel do którego wędrują ludy z zewnątrz. To zjawisko obecnie jest może silniejsze, ale nie nowe.

          Polubienie

          1. „Zapewne” to nie to samo co „na pewno”. Poza tym, teza, iż „migracja jest tak samo dobrym czynnikiem jak rozrodczość” to przyjęte bez dyskusji, apodyktyczne założenie, z którym można się zgadzać, albo nie zgadzać. Ja się nie zgadzam. Losy Polski jako kraju zamieszkanego przez potomków dzisiejszych Somalijczyków, a nie moich – nic a nic mnie nie obchodzą.

            Polubienie

          2. Owszem, w modelu nie ma żadnej różnicy pomiędzy migracjami a rozrodczością. Kto przyjechał, to tak jakby się urodził, kto wyjechał, to tak jakby umarł.

            I Polska za 100-200 lat będzie zamieszkana przez potomków dzisiejszych Polaków, jak i przybyłych w międzyczasie migrantów. Na pewno populacja będzie znacznie bardziej „beżowa” niż obecna, ale nie ma powodu do przypuszczeń, że nie będą to nadal Polacy. I będą kręcić filmy (holo 3D interaktywne) w których Mieszko I będzie Murzynem. 🙂

            Polubienie

          3. Ale my nie rozważamy tutaj czy Tobie się coś podoba czy nie, czy lubisz murzynów czy nie, tylko czy populacja dajmy na to Francji się ustabilizuje. No i fakt jest taki, że w zasadzie jest stabilna a wręcz powoli rośnie.

            Polubienie

          4. Lubienie lub nielubienie to tylko jeden z aspektów. Bardziej mnie ciekawi kwestia definicyjna. Francja zyskała swoje dzisiejsze miano od germańskiego plemienia Franków. Jeśli kraj obecnie znany pod tą nazwą zostanie zdominowany przez ludność muzułmańską, to czy sensownym będzie dalsze używanie tej nazwy? Spodziewałbym się zresztą, że ludność ta będzie chciała zmienić nazwę kraju, który zdominuje. Zatem – ciągłość między owym w przyszłości inaczej nazywającym się krajem a obecną Francją będzie nie większa niż ciągłość między Francją a celtycką czy celtycko – rzymską Galią. Innymi słowy – Francja dzisiejsza stanie się wspomnieniem, stanowiącym co najwyżej jeden z wielu – i niekoniecznie najważniejszy – komponent jakiejś zupełnie nowej tożsamości. Coś jak przygody Asterix i Obelixa dla współczesnych Francuzów.

            Poza tym – wyczerpanie się strumienia imigrantów jest tuż za rogiem. Kraje Maghrebu też właśnie gwałtownie zmniejszają płodność (Tunezja jest już pod kreską, Algieria i Maroko jeszcze nad – ale niewiele w stosunku do tego, co było jeszcze 10 lat temu).

            Polubienie

          5. Zatem Francja nigdy nie stanie się muzułmańska. 🙂 Choć oczywiście składowa islamska będzie i pozostanie istotnym czynnikiem „francuskości”.

            Zresztą przypomina pilaster, że I RP (a i druga) miała znacznie większe mniejszości muzułmańskie niż obecna III RP. I do tego w I RP te mniejszości miały znaczną autonomię. Ale Rzeczpospolita pozostała Rzeczpospolitą. Tak samo Republika Francuska pozostanie Republiką.

            Polubienie

          6. Źródła masowego napływu imigrantów jeszcze nie wyschną co najmniej 50-70 lat a pewnie i znacznie dłużej. Jest wystarczająco dużo zacofanych krajów które dopiero się industrializują i jeszcze czeka ich długa droga zanim ta dzietność u nich spadnie do okolic 2. A poza tym, nawet gdy te kraje się skończą, to imigranci się nie skończą, ponieważ jest jeszcze więcej krajów w pułapce średniego dochodu, które nie chcą się reformować a które najczęściej mają już niską dzietność a tym samym stają się krajami wysyłającymi swoich synów na emigrację pomimo niskiej rozrodczości. Takim źródłem jest dzisiaj choćby Rosja, Ukraina, Mołdawia, zbliża się Bangladesz, Indonezja, Libia i wiele innych. Mała dzietność oznacza że koszty pracy w tych krajach wzrosną, ale nie oznacza wysokiego PKB, które zatrzymałoby ludzi. Innymi słowy, możliwe, że z czasem te części świata zaczną się wyludniać. Natomiast kraje wysokorozwinięte żadne wyludnienie nie czeka w dającej się przewidzieć przyszłości. A jak już te obce źródła wyschną całkowicie, może za te 200 lat albo więcej to możemy wrócić do dyskusji ale nie będę się zakładać czy na tym etapie to jeszcze będzie miało jakiekolwiek znaczenie.

            Tożsamości są plastyczne i zmieniają się cały czas. Pocztówkowy „porewolucyjny” Francuz też ma nie więcej niż 200 lat i ma mało wspólnego z czasami Asteriksa. Jeszcze 60 lat temu typowa Europejska kobieta nosiła chusty, no to może znowu będzie nosić chusty. Skoro Francuzi nazywają się po Germanach, Węgrzy po Hunach a Amerykanie po jakimś Włochu to sam widzisz że te niuanse nie mają znaczenia.

            Polubienie

          7. „Jeszcze 60 lat temu typowa Europejska kobieta nosiła chusty, no to może znowu będzie nosić chusty”

            Tylko to będą teraz chusty od Armaniego… Widział kiedyś pilaster taki film o muzułmańskich elegantkach (chyba z Francji, a może z Turcji?) i ich chustach (po kilkaset euro za sztukę!), w które się stroją w piątek do wyjścia do meczetu na ploty z psiapsiółkami…

            Polubienie

          8. Ależ zgoła na odwrót! TYLKO niuanse mają znaczenie! To co uśrednione, masowe i powszechne – to tylko nieistotne tło, nad którym nie warto się zatrzymywać. Nikt nie podróżuje do Włoch po to, aby jeść „pizzę hawajską” z Pizza Hut, ani nikt nie wybiera się do Francji po to, aby zajadać się przemysłowymi croissantami ze Starbucksa. Te rzeczy są na całym świecie takie same.

            Tożsamość może być całkowicie, częściowo czy w niewielkim stopniu mitologiczna – ale MUSI opierać się na różnicach, a nie na podobieństwach. To wynika z definicji.

            Polubienie

          9. Dyskusja bez znaczenia. Nie będziesz chciał jeździć do zarabizowanej Francji to nie będziesz. Inni będą. Natomiast clue dyskusji jest takie, że wyludnienie Francji i zapaść populacji nie grozi.

            Polubienie

          10. Ależ Brytyjczycy JUŻ TERAZ kręcą seriale, w których w XVIII-wiecznych kostiumach grają śniadzi aktorzy. Dlaczego Polacy, gdy osiągną podobny stopień „wielokulturowości” mieliby tego nie robić? Zmiana to zmiana. Tu nie ma żadnych „pasów bezpieczeństwa” – zresztą, przecież, czego innego chcecie Wy, liberałowie, jak właśnie tego, aby żadnych zgoła „pasów bezpieczeństwa” w jeździe ku przyszłości nie było..???

            Polubienie

          11. Oczywiście. Ponieważ Brytyjczycy już teraz są społeczeństwem, którym Polacy będą za 50-100 lat. Niemniej nadal są oni Brytyjczykami. Kiedyś pilaster oglądał jakiś film o społeczności hinduskiej w Londynie, to oni byli bardziej brytyjscy niż Brytyjczycy pochodzenia anglosaskiego, czy celtyckiego. Na ścianach w domach mieli portrety królowej, brytyjskie flagi w wazonach, i prowadzili dyskusje czy słusznie król Henryk VIII zerwał z katolicyzmem (serio!)

            Polubienie

          12. Akurat owe „autonomie” różnych mniejszości w I Rzeczypospolitej to współcześnie bardziej by się kojarzyły z „apartheidem” niż z jakąś „wielokulturowością” i, doprawdy, powoływanie się na nie, niczego do współczesnej dyskusji nie wnosi. Zresztą – I Rzeczpospolita to tylko przebrzmiały mit, który nawet w sferze symbolicznej nie ma obecnie żadnego istotnego znaczenia.

            Polskość została na nowo przedefiniowana w końcu XIX wieku. Polskość została przy tym przedefiniowana na wzór i podobieństwo podobnych tożsamości o charakterze zdecydowanie monoetnicznym. Sam akt przedefiniowania był elementem szerszego procesu modernizacji i jak najbardziej świadomie i celowo miał zerwać z przegraną, szlachecką tożsamością „Polaka”. Z epok wcześniejszych zaczerpnęliśmy tylko pewien zestaw mitów i opowieści – i mity te są coraz mniej ważne dla naszej współczesności, zaś dla przyszłości – wydają się kompletnie bez znaczenia.

            To swoją drogą aż śmieszne. Z jednej strony miłośnicy „wielokulturowości” odwołują się do I Rzeczypospolitej, a z drugiej – naigrywają się z archaicznej, ich zdaniem, „kultury honoru”. Albo rybki, albo akwarium – albo wybieramy sobie z przeszłości takie mity, jakie nam akurat pasują i przykrawamy je zupełnie dowolnie (ale wtedy nie udawajmy, że to „produkt autentyczny”), albo odbrązawiamy przeszłość (i wtedy nie róbmy sobie jaj „zabrązowiając” jakieś jej wybrane kawałki…).

            Polubienie

          13. Ta definicja nie przemieniła się ani raz, ani 2 razy, to się dzieje w każdym pokoleniu na wskutek bodźców absolutnie materialnych a nie narzucanych przez jakichś przeintelektualizowanych gawędziarzy. W następnym pokoleniu Twój polski sąsiad będzie czarnym muzułmaninem. Pogódź się z tym. Ale najlepiej zrób to samotnie.

            Polubienie

          14. @Pilaster
            „I będą kręcić filmy (holo 3D interaktywne) w których Mieszko I będzie Murzynem. 🙂”

            Tak będzie. 🙂 A wszystko po to, żeby czarni Polacy poszli częściej do kin i napchali kabzę producentom filmu. Tak działa wolny rynek. 😀

            @Jacek Kobus
            „Ja się nie zgadzam. Losy Polski jako kraju zamieszkanego przez potomków dzisiejszych Somalijczyków, a nie moich – nic a nic mnie nie obchodzą.”

            Cóż za piękny przypadek! No bo mnie życie przeciętnego dzisiejszego Somalijczyka obchodzi tak samo jak życie Jacka Kobusa lub każdego z jego potomków. 😀

            Polubienie

    2. Jeżeli władze danego kraju cofną populację do stanu maltuzjańskiego, w którym obywatele będą zmuszeni codziennie walczyć o biologiczne przeżycie, opieka lekarska nie będzie istniała, a szczepienia zostaną zakazane, to wówczas owszem, dzietność pozostanie lub wzrośnie do bardzo wysokiego poziomu.

      Poziom rozrodczości, wbrew temu co się Wam wydaje, nie zależy w ogóle od jakichś ideologii, propagandy, uświadomionej konieczności, czy jakichś psychicznych wyparć i zaparć. A wyłącznie od warunków ekonomicznych, socjalnych i bytowych.

      Polubienie

      1. Nieprawda. Gdyby tak było, to wciąż zdarzałyby się na świecie „wyże kompensacyjne” po konfliktach zbrojnych. Tymczasem ostatni taki wyż był w drugiej połowie lat 40-tych XX wieku. Od tamtej pory Europejczycy nie rozmnażają się ani w szczęściu – ani w nieszczęściu. Podejrzewam, że w razie tzw. „apokalipsy zombie” większość „młodych, wykształconych z wielkich miast” (czyli wyborców opozycji, rzecz jasna) – będzie wolała usiąść i umrzeć z głodu, a nie poniży się do prób zdobycia pożywienia w inny sposób, skoro Carrefour Express zamknie drzwi…

        Polubienie

          1. Odpowiedziałem powyżej. Pilaster jest w stanie wyliczyć, jaki procent ofiar działań zbrojnych jest potrzebny, aby nastąpił wyż kompensacyjny..? Zwracam uwagę, że dla wojen które toczyły się dawniej niż 100, góra 200 lat temu – mamy co najwyżej szacunki. Większość ofiar to zresztą wcale nie są zabici na polu walki, tylko efekt towarzyszących wojnom: głodu – i epidemii.

            Polubienie

          2. Wyż kompensacyjny występuje zawsze, tylko nie zawsze jest widoczny, bo skala ofiar wojny może być zbyt mała, żeby się dał statystycznie uchwycić. Jeżeli ubytek ten jest mierzony w dziesiątkach procent, jak w przypadku II wojny, albo terroru czerwonych khmerów, widać go gołym okiem. Jeżeli ubytek był na poziomie promili, to oczywiście trudno wyż kompensacyjny zauważyć.

            Polubienie

          3. No tak. Dla Jacka Kobusa za niską rozrodczość jest odpowiedzialne LGBT, aborcja, feminizm, konsumpcjonizm, ateizm, Internet, wolność ludzka, brak patriotyzmu i tak dalej i tym podobne. 😦
            Stąd Jacek Kobus „musi walczyć” z tą „Sodomią i Gomorią”, żeby „naród polski biologicznie przetrwał” (tak jak mówił Kaczyński na pierwszym posiedzeniu ostatniego Sejmu) i nie został zastąpiony przez somalijskich piratów i innych Mamadou i Mokebe.
            A wszystkiemu z góry błogosławi Papież Polak i Jezus Chrystus, który kazał kochać tylko swój naród jak siebie samego.

            Polubienie

        1. Ciekawe jak Jacek Kobus tłumaczy, że społeczeństwo maltańskie, tak chrześcijańskie, prawicowe i konserwatywne (mają nawet zakaz aborcji!), ma współczynnik dzietności na poziomie około 1,2, czyli najniższy wynik w UE.

          @Jacek Kobus
          „Podejrzewam, że w razie tzw. „apokalipsy zombie” większość „młodych, wykształconych z wielkich miast” (czyli wyborców opozycji, rzecz jasna) – będzie wolała usiąść i umrzeć z głodu, a nie poniży się do prób zdobycia pożywienia w inny sposób, skoro Carrefour Express zamknie drzwi”

          Ojej. Jakże miło, że Jacek Kobus się o mnie martwi! Wie Jacek Kobus, co taki lewak jak ja zrobi? Poproszę lewacko-homo-wykształconą Unię o pomoc, a potem Szwecja przyśle nowoczesnego drona (ach ta technologia dzięki wykształceniu!) kierowanego przez transfeministkę ze Sztokholmu, co rozpindoli wszystkich zombie, a ja w tym czasie będę oglądał wszystko z popkornem kupionym w Carrefour Express.
          W tym czasie pewnie Jacek Kobus będzie tworzył kibolskie narodowo-testosteronowe bojówki, które będą biegały po krzakach z maczetami i patykami, wzajemnie się wyżynając w męskiej orgii (no women allowed in KORWiN club).

          Polubienie

    3. > kombajn do zbioru truskawek

      Ludzie sobie zobaczą filmik promocyjny albo ćwierć artykułu z focusa i myślą, że problemu nie ma, ot nowa epoka w rolnictwie. Umyka im cały szereg problemów. Ktoś musi serwisować te kombajny do truskawek. Ktoś musi je naoliwić, wymienić zużyte części. Kombajny do truskawek są nadal bardzo niedoskonałe. Owoc przy zmechanizowanym zbiorze ulega bardzo często uszkodzeniu obniżając wartość zbioru bo taki owoc nadaje się co prawda do przetworu ale nie w całości na targ. Uszkodzenia w porównaniu do delikatnej rączki pani Basi są kilkadziesiąt procent wyższe. Dlatego te firmy są często zaskoczone czemu te urządzenia tak kiepsko się sprzedają np na Dalekim Wschodzie, gdzie owoc znacznie rzadziej jest przeznaczany do przetworu w porównaniu z Zachodem. Cały długi szereg niuansów który powoduje, że wyjazdy na zbiory szparagów czy czegokolwiek innego jeszcze bardzo, bardzo długo będą faktem.

      Polubienie

      1. No i jakie to ma znaczenie w perspektywie lat, powiedzmy, ze dwudziestu, góra trzydziestu..?

        Kombajn do zbioru zboża też był bardzo niedoskonały na początku. I co? Czy ktokolwiek w tej chwili kosi pszenicę kosą..? Oczywiście – w tej chwili taka mechanizacja, na ogół, nie ma ekonomicznego sensu (w szczególności u nas, w „grójeckim zagłębiu owocowym”, choćby dlatego, że przeciętna powierzchnia sadu czy plantacji jest po prostu zbyt mała, aby inwestycja mogła się w rozsądnym czasie zwrócić). Natomiast skoro jest to technicznie wykonalne, to należy się spodziewać, że kolejne modele będą coraz doskonalsze – i coraz tańsze.

        I to by było na tyle, jak chodzi o zawód „robotnika sezonowego”. Tudzież byt „rodzinnych gospodarstw rolnych”.

        Rozumiem, że jak nie zastrzegę, że NIE jestem żadnym „luddystą” i wcale mnie to nie martwi, to oczywiście – automatycznie zostanę za takowego uznany, tak..?

        Polubienie

        1. Nie wiadomo co będzie za 30 lat w tym zakresie, ale wiadomo, że jest to praca prosta i mało kosztowna a zarazem trudna do zautomatyzowania co każe się spodziewać, że za 30 lat zmieni się…niewiele

          Polubienie

          1. Upolowanie mamuta to również praca trudna do zautomatyzowania. Stąd w ciągu ostatnich 30 tysięcy lat zmieniło się w tym zakresie… wszystko..?

            Polubienie

          2. Tak, wybraliśmy tańszą w stosunku do polowania na mamuta żywność a nie jeszcze droższą jak Ty forsujesz.

            Polubienie

          3. Zapewne dalej będziemy wybierać (przeciętnie) żywność tańszą, a nie droższą. Jeśli uda się zsyntetyzować „sztuczne truskawki”, które będą wyglądały, pachniały i smakowały prawie tak samo jak prawdziwe, a będą kosztowały ułamek tego, co wyhodowane na grządce – to truskawki z grządki wybiorą tylko zaprzedane snoby, a nie przeciętny Kowalski.

            Przy czym owa „synteza” pewnie może w praktyce na wiele sposobów wyglądać. Niekoniecznie zaraz ciężka chemia. Może być hydroponiczna uprawa na jakiejś taśmie produkcyjnej, która sama zbiera dojrzałe owoce i robi to równie delikatnie jak pani Basia?

            Trzeba też pamiętać, że koszt pracy pani Basi rośnie dynamicznie. M.in dlatego, że pań Baś (Swietłan czy Tatian) chętnych na tak prostą i słabo płatną pracę jest coraz mniej do dyspozycji.

            W mojej branży to wygląda jak próba dogonienia horyzontu. Od lat prowadzę pensjonat dla koni (oprócz tego, że pracuję także na etacie „za biurkiem”). Byłoby fajnie zatrudnić stajennego. Ale na początku, gdy klientów było kilku, a cena niewielka – jasne, że nie było mnie na to stać. Teraz klientów mam więcej niż miejsc, cenę podniosłem o 100% w stosunku do punktu wyjścia – i jak nie było mnie stać na stajennego, tak nie stać mnie na niego w równym stopniu jak 10 lat temu. Po prostu zarobki stajennych w tym okresie zwiększyły się, przeciętnie, jakieś 3 czy 4 razy (około 2010 dałoby się od biedy znaleźć chętnego do pracy za „1000 zł na rękę” – teraz trzeba by dać najmarniej 3 – 4 tysiące: i wtedy i teraz, po odliczeniu pozostałych kosztów… nie mam innego wyjścia jak tylko samemu wstawać o 4:00 rano, żeby ogarnąć temat przed wyjazdem za biurko…).

            Polubienie

          4. Mała dotychczasowa dostępność wynika z polityki państwa a nie z braku tych tanich pracowników. Gdyby to ode mnie zależało to miałbyś już dawno stajennego z liczącej milion mniejszości w Polsce z centralnej Azji. Polityka migracyjna choć z opóźnieniem to jednak się w Polsce rozkręca na szczęście i coraz więcej luk zawodowych jest wypełnianych.

            Truskawka jest syntetyczna od samego początku. To jest sztuczny wytwór ludzkiej ręki, owoc inżynierii genetycznej z XVII wieku. Ale to stosując Twój język. Dla mnie plastikowy woreczek i bateria litowo-jonowa są takim samym dziełem natury jak Tatry, Merkury, wąż Boa czy mrowisko.

            Polubienie

          5. Żaden rząd w historii III RP nie był tak otwarty na imigrację jak ten aktualny. No i co z tego?

            Nie dalej jak wczoraj negocjowałem – tym razem w mojej „biurkowej” pracy – umowę zlecenia z panią Ołeną. Która stwierdziła, że za 3500 zł „na rękę”, to ona się nie utrzyma, więc dziękuje bardzo – ale poszuka sobie innej pracy. W sumie – argument nie do odparcia.

            Potencjalny, teoretyczny imigrant z Mongolii też musi gdzieś mieszkać (i to nie w jurcie, bo jurty to teraz luksus, bardzo kosztowny), coś jeść, chciałby coś odłożyć na przyszłość lub wysłać do rodziny, a od czasu do czasu może nawet – zabawić się (szczęśliwie, chyba również w Mongolii pojęcie „zabawy” nieco się zmieniło na przestrzeni ostatnich 700 lat, choć – wolałbym, aby sprawa ta została starannie sprawdzona zawczasu…).

            To, że koszty utrzymania rosną w miarę jak kraj się bogaci, to rzecz normalna. Pewną aberracją jest co najwyżej to, że rosną one najwidoczniej szybciej niż wydajność pracy. Przynajmniej w niektórych branżach.

            Polubienie

          6. Gdyby sprowadzanie imigrantów było nieopłacalne to by tego procederu nie było a w krajach w których go nie ma nie byłoby coraz więcej głosów, które domagają się zmiany polityki migracyjnej na otwartą. Twój przypadek jest anegdotyczny, dużo rzeczy wchodzi w grę, w tym to, że tragicznie prowadzisz swoją firmę albo to, że migracyjny flow skupia się na dużych metropoliach. Natomiast w skali kraju przedsiębiorcy sobie chwalą, mówią, że uratowało im to tyłek i domagają się więcej a zatrudnienie tych ludzi rośnie. I będzie rosnąć.

            Polubienie

  3. Pilaster nie bierze pod uwagę bardzo istotnej rzeczy: sztucznej inteligencji. Jeżeli kiedyś uda się inteligentny byt produktywny ekonomicznie produkować/skopiować w pół godziny, zamiast w 18-25 lat, to Pilastra rozważania o stabilności populacji będzie można do kosza wrzucić. Populacja, oparta na moc obliczeniową zamiast ciała biologiczne, może eksplodować do pojemności środowiska.

    Polubienie

    1. przecież nic takiego w dającej się przewidzieć przyszłości nie powstanie. Gospodarka bardzo, bardzo, bardzo długo a może na zawsze będzie opierać się na pracy ludzkiej. Myślę, że pilaster opisuje tutaj obecny atraktor a niekoniecznie to co będzie później.

      Polubienie

    2. Pilaster nie bierze pod uwagę sztucznej inteligencji gdyż ponieważ:

      1. Nie ma jej i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle powstanie
      2. Jej wpływ na społeczeństwo i gospodarkę, jeżeli już powstanie, jest zdecydowanie przeceniany. Owszem zwiększy ona produkcję, ale nie o rzędy wielkości
      3. Nawet jeżeli będzie możliwe przeniesienie umysłu ludzkiego do komputera (nieprędko), to i tak tylko niewielka mniejszość się na to zdecyduje. Większość ludzkości pozostanie przy formie biologicznej, oczywiście odpowiednio udoskonalonej.

      Polubienie

      1. Powiedziałbym raczej, że:

        1. Nie dostrzeżemy momentu, gdy „sztuczna inteligencja” powstanie. Nic bowiem nie wskazuje na to, aby miała ona wyglądać tak, jak to przedstawia Hollywood. Raczej będzie następowało stopniowe nasycanie naszego otoczenia elementami jakoś „inteligentnymi” – tak, że w pewnym, niemożliwym do precyzyjnego wyśledzenia momencie, otoczenie to zacznie nas bić na głowę potencjałem intelektualnym. Najpewniej pozostając wciąż uprzedzająco życzliwe, usłużne i przyjazne – bo takim je przecież wstępnie zaprogramujemy. Tyle tylko, że będziemy w tym układzie elementem najsłabszym i, w gruncie rzeczy, niepotrzebnym…

        2. Pełne „uinteligentnienie” naszego środowiska potrzebę ludzkiej pracy wyeliminuje w całości. „Gospodarki” zatem – w takim sensie, w jakim dziś to pojmujemy – w ogóle już nie będzie.

        3. Żadne „przeniesienie ludzkiego umysłu do komputera” z definicji nie jest możliwe. Człowiek to nierozerwalna całość ciała i umysłu i nie da się wyekstrahowanego z ciała umysłu dalej traktować jako „człowieka”. Czy takie – nieludzkie już – byty powstaną, to kwestia otwarta. Ufajmy Bogu, że nie – bo jest to pomysł obrzydliwy. Podobnie zresztą jak „doskonalenie formy biologicznej”…

        Polubienie

        1. Przenieść taką świadomość w teorii można, ale w sposób niedoskonały bo zapis cyfrowy jest jednak pewną redukcją. Na razie mamy jednak do czynienia po prostu z bardzo zaawansowaną klasyfikacją i regresją a nie żadnym realnym AI więc tego rodzaju majaki można spokojnie odstawić na czas nieokreślony. Natomiast może faktycznie auta będą same jeździć en masse

          Polubienie

          1. Doskonałość lub niedoskonałość zapisu nie ma tu nic do rzeczy. Problem w ogóle nie dotyczy aspektów technicznych, bo jest to problem wyłącznie filozoficzny. Ogólnie rzecz biorąc podział na „ciało” i „świadomość” NIE jest podziałem wynikającym z jakichkolwiek ustaleń nauk przyrodniczych – tylko apodyktycznie przyjętą z góry klasyfikacją. Tak czy siak – żadna „bezcielesna świadomość” nie jest człowiekiem i człowiekiem być nie może – nawet, jeśli pozytywnie przejdzie „test Turinga”.

            Polubienie

          2. Jeżeli takiej świadomości komputerowej nie da się odróżnić od biologicznej, to owszem, będzie ona człowiekiem. Dotyczy to tak samo hipotetycznych innych niż Homo sapiens gatunków inteligentnych, w tym kosmitów.

            Polubienie

          3. Czy taka świadomość powstanie/zostanie przeniesieniona czy nie jest aspektem wyłącznie technicznym. Jeśli będzie to możliwe to ludzie to zrobią. Jeśli nie – to nie. A to czy będzie się to nazywać człowiekiem czy nie to już wy sobie będziecie o tym rozmawiać w filozoficznych dysputach, ale nie będzie mieć to większego znaczenia.

            Polubienie

          4. Wcale nie jest pewne, czy ludzie wciąż będą realizować każdą możliwość, jaką teoretycznie daje im technika. Nie wiemy, czy w tej chwili realizujemy wszystkie aktualnie istniejące możliwości.

            Nie dlatego, żeby nas miały przed tym jakieś skrupuły moralne czy filozoficzne powstrzymywać – ale dlatego, że inżynierów i techników żyjących i tych, którzy urodzą się za następne 200 lat nie wystarczy do tego, aby skonsumować całość posiadanej przez nas w tej chwili wiedzy. Która to wiedza wciąż przyrasta, jakkolwiek nikt nie ma pojęcia w jakim, tak naprawdę, tempie. Siłą rzeczy to, w jakim kierunku rozwija się technologia, jest w coraz większym stopniu przypadkowe.

            Na tym polega „bomba megabitowa”.

            „Przenieść” świadomości się nie da, bo świadomość zamordowana w ciele umiera razem z tym ciałem i na pewno nie odradza się w maszynie – nie ma tu i być nie może żadnej ciągłości (co najwyżej możemy sobie ufundować złudzenie takiej ciągłości – mniej lub bardziej doskonałe).

            Czy da się „skonstruować” świadomość – tego nie wiemy. Nie wiemy przecież wcale czym tak naprawdę jest świadomość? Dla deterministy takiego jak Pilaster, świadomość jest tylko złudzeniem – a jaki jest sens obdarzać sprawnie działającą maszynę zbędnymi jej złudzeniami..?

            Polubienie

        2. Owszem, możliwość, że gospodarka będzie mogła w ogóle obyć się bez ludzi jest jakoś tam prawdopodobna. Ale to bardzo małe prawdopodobieństwo. Nawet jeżeli sztuczna inteligencja (prawdziwa, samoświadoma) powstanie, to będzie wobec biologicznych ludzi życzliwa i sympatyczna, nie dlatego, że tak zostanie zaprogramowana, tylko sama z siebie, zgodnie z teorią gier, o czym pilaster pisał. S w tym przypadku będzie baaardzo wysokie.

          Człowiek to nie jest bynajmniej nierozerwalna całość ciała i umysłu. Ludzie np bez nóg i bez rąk w niczym swoim człowieczeństwie nie doznają uszczerbku. Tak samo ci np ze sztucznym sercem. Dlaczego noszenie okularów (doskonalenie formy biologicznej), albo chociaż używanie rozruszników serca, miałoby być pomysłem obrzydliwym, to już pilaster nie pojmuje. Ale jak nie chcecie nosić okularów, to nie noście. Bylebyście nas do tego samego nie zmuszali.

          Polubienie

          1. Typowe dla liberała pomieszanie kategorialne. To, że ludzie bez rąk, nóg a czasem i bez innych organów pozostają ludźmi – to rzecz najzupełniej oczywista. Ich kalectwo jest częścią ich tożsamości. Nierozerwalną częścią. Nie istnieje żaden „idealny człowiek”, który by miał „idealne nogi”, czy „idealne ręce”. Jeśli kalectwo zostanie uleczone, chociażby protezą – to wpłynie to bardzo istotnie na tożsamość uleczonego człowieka. Zmieni ją. „Ja bez okularów” i „ja w okularach” – to są dwie różne osoby (owszem, różniące się w bardzo niewielkim stopniu, ale różniące się – w okularach zachowuję się trochę inaczej niż bez okularów, to przecież jasne…).

            Całkowita zmiana biologicznego ciała (jakkolwiek by ono nie było niedoskonałe) na ciało, powiedzmy – metaliczne – niszczy pierwotną tożsamość, a tworzy całkowicie nową, tylko pozornie podobną do istniejącej poprzednio. To jest kuglarstwo, a nie żadne „przeniesienie świadomości”. Człowiek zostaje zamordowany, a w zamian – podstawia się (jawnie albo podstępem, to nieistotne) maszynę, która twierdzi, że wciąż jest tym człowiekiem. „Maszyna” może zresztą być i białkowa, czemu nie. Technikalia są nieważne.

            Polubienie

          2. Jacku Kobusie, mylisz się strasznie. Brak nogi jest częścią czyjeś tożsamości?… Brak nogi to tylko problem z naszym wehikułem cielesnym. To problem z narzędziem. Taki sam problem to np. zepsuty samochód. Zgodnie z Twoim rozumowaniem po obcięciu paznokci człowiek pozbywa się około 0,001% swojej osoby…

            Da się umysł człowieka przenieść do komputera. Wystarczy sukcesywnie zmieniać komórki w jego mózgu na mechaniczne, a nie biologiczne. Można nawet potem „zamontować” wtyczkę i przewód, którym ludzka świadomość przejdzie do innego mechanicznego wehikułu cielesnego. Statek Tezeusza się kłania. Czy po zamianie jednej nieużywanej w tym czasie komórki w mózgu na nano-mechaniczną nagle człowiek przestanie istnieć?

            I co?… W okularach człowiek zachowuje się inaczej?… Tożsamość nie jest jakimś zewnętrznym bodźcem, tylko cechami wewnętrznymi. Jeżeli okulary i protezy miałyby się składać na tożsamość człowieka, to wszystko, co odbiera dany człowiek (czyli np. widziany zachód Słońca) miałoby się także składać na niego… Nawet nie widziane Słońce, co po prostu Słońce jako takie…

            Polubienie

          3. manicheizm wiecznie żywy… dzisiejsi ateusze nawet nie wiedzą, skąd ich dziwaczne omamy się wzięły…

            Polubienie

      1. Uważam, że Pilaster jest emocjonalnie zaangażowany w walkę plemienną dlatego jego osądy nie są obiektywne. Z przyjemnością natomiast czytam (nawet jeśli nie do końca się zgadzam) tematy nie zahaczające o polską politykę.

        Polubienie

        1. Nie ma w Polsce żadnej walki plemiennej. Jest tylko brutalna agresja PIS (obozu niepodległościowego vel patriotycznego jak sam siebie nazywa) wobec całej reszty Polski (zdrajców, agentów, Targowicy, esbeckich mord, masy polskojęzycznej, osób wykorzenionych z poczucia polskości, larw, etc) jak ich nazywa PIS.

          Obrona przed PIS jest podyktowana prostą obserwacją, że PIS prowadzi Polskę w absolutnie złym kierunku, prosto ku katastrofie. Gigantyczne zadłużenie, megainflacja to są tylko objawy polityki PIS – gospodarczego powrotu do PRL i politycznego zerwania z Zachodem (UE, USA, etc)

          Polubienie

  4. „Kapitał nie zależy od warunków naturalnych i wszędzie jest taki sam. Zatem istnieje tylko jeden optymalny, najbardziej wydajny, ustrój społeczno-gospodarczy, w którym pomnażanie kapitału jest najbardziej efektywne. W sposób nieunikniony zatem poszczególne kraje i regiony, kiedy wejdą już w fazę rewolucji przemysłowej, zaczynają się do siebie upodabniać. W wyniku tej trwającej nawet i pokolenia, ale niepowstrzymanej konwergencji powstaje więc, pod koniec rewolucji przemysłowej, jedna globalna, zunifikowana na poziomie ekonomicznym i w konsekwencji również kulturowym, cywilizacja.”

    czyli jednak Marks miał rację, bo właśnie dokładnie ten proces opisał w Manifeście: taka jest rola kapitału, żeby przetworzył świat na obraz i podobieństwo swoje i wyrugował wszelkie lokalne i przestarzałe różnice. Czy Pilaster nie boi się, że później wybuchnie rewolucja robotnicza i dyktatura proletariatu?

    Polubienie

    1. Nie, pilaster się nie boi, bo tu akurat Marks nie miał racji. Nie widział innych czynników produkcji niż ziemia i kapitał. Pracę traktował jako coś co zawsze będzie dostępne w nieograniczonej ilości i przez to tanie – jak w maltuzjanizmie. Przewidywał przecież że płace robotników będą stopniowo maleć, aż do minimum biologicznego, że to maszyny będą pozbawiać robotników zajęcia, a nie że wprowadzanie maszyn jest właśnie skutkiem braku robotników, jak to ma miejsce naprawdę

      Polubienie

  5. No i tak ładnie widać, że pilaster już nie jest korwinistą i już nigdy nie będzie, a Jacek jest. Po prostu Jacek przeczytał i uwierzył, a pilaster przeczytał i zrozumiał. Coby było śmieszniej – sam Korwin zrozumiał z tego korwinizmu jeszcze mniej niż Jacek.

    Polubione przez 1 osoba

  6. > Kiedyś pilaster oglądał jakiś film o społeczności hinduskiej w Londynie, to oni byli bardziej brytyjscy niż Brytyjczycy pochodzenia anglosaskiego, czy celtyckiego. Na ścianach w domach mieli portrety królowej, brytyjskie flagi w wazonach, i prowadzili dyskusje

    To prawda, ale zauważ, że ci hindusi będąc jak najbardziej Brytyjczykami nigdy nie będą zarazem anglikami. To element brytyjski wychodzi ponad tę lokalną etniczność i ma potencjał wchłaniania obcych ludów w swój konstrukt. Tak został z resztą zaprojektowany.

    Francja ma republikanizm. Czy jesteś biały czy czarny wierzysz w „Wolność Równość Braterstwo” i znasz francuski to jesteś Francuzem (w sensie republikańskim).

    Polska musiałaby też mieć coś takiego aby móc przyjmować bardzo dużo ludzi bez większych zgrzytów, tymczasem nie ma ciągłości z czasów, gdy udawało się wiele etniczności godzić. Bo 2rp próbowała zmusić inne nacje do bycia Polakami i ten wzór jest spalony, ale czego np IRP co do zasady nie robiła.

    Polubienie

    1. Coś w tym jest. Narody na wschód od Łaby definiowane są bardziej przez etnografię niż przez tradycję państwową. To jest chyba pochodna historii gospodarczej regionu – długie trwanie relacji feudalnych spowodowało, że dominujący liczebnie chłopi w ogóle nie czuli głębszej więzi z państwami, w których żyli. Bo i co za różnica – pańszczyzna i przednówek te same, niezależnie kto rządzi. Potem szybka industrializacja nagle ich upodmiotowiła, no to podzielili się według jedynych kryteriów, jakie rozumieli – języka i religii.
      Tu kłaniają się takie ciekawostki, jak to, że w Polsce widać granice zaborów, ale dopiero z czasów po Kongresie Wiedeńskim. Nic wcześniejszego.

      Polubienie

    2. Polska też ma takie mechanizmy koro bez problemu wchłonęła miliony Ukraińców, a wcześniej np Wietnamczyków, mniej licznych, ale znacznie dalszych od polskości kulturowo.

      Co do Francji, to pilaster pamięta pewien film dokumentalny o podróży Macrona po frankofońskiej Afryce. Co Macron spotykał się z tamtejszymi prezydentami, to okazywało się, że pierwszy skończył studia politechniczne we Francji, drugi miał żonę Francuzkę, trzeci zaś po prostu BYŁ Francuzem, urodzonym we Francji z rodziców Francuzów (no, czarnych Francuzów….)

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do kmat Anuluj pisanie odpowiedzi